Sytuacja w radomskim szpitalu jest dramatyczna. Na terenie placówki znajduje się 189 osób zarażonych koronawirusem, z czego 106 to członkowie personelu medycznego. Niemal połowa z 1400 pracowników przebywa obecnie na zwolnieniu, w kwarantannie lub opiekuje się dziećmi. Warunki pracy stale się pogarszają: „Pracownicy szpitala pełnią nawet trzydziestogodzinne dyżury bez żadnego odpoczynku. […] Lekarze i pielęgniarki znajdują się w takim stanie, że z powodu przepracowania zaczynają popełniać błędy i mogą roznosić wirusa na zdrowe osoby”.

O pomoc apeluje rzeczniczka szpitala: „Nieustannie potrzebujemy środków ochrony osobistej. Od wojewody mazowieckiego [Konstantego Radziwiłła, byłego ministra zdrowia – przyp. red.] otrzymujemy śladowe ilości. Jesteśmy placówką pokrzywdzoną ze względu na to, że większa pomoc trafia do szpitali zakaźnych, które są zobligowane do przyjmowania pacjentów zakażonych koronawirusem. […] Nie mamy odpowiedniego wyposażenia. Do wtorku brakowało kombinezonów. Naszą jedyną ochroną były maseczki i przyłbice”. Nie jest to odosobniony przypadek, a w całym kraju medycy skarżą się na niedostatek środków ochronnych i braki w personelu. Skala pochwał, które płyną ze strony rządu wobec przedstawicieli zawodów medycznych, rośnie proporcjonalnie do pogarszania się warunków pracy w szpitalach.

Czy jesteśmy gotowi?

Jeszcze pod koniec lutego minister Michał Dworczyk zapewniał, że „jesteśmy przygotowani na koronawirusa niezależnie od skali zachorowań”, by dwa tygodnie później stwierdzić, że „żaden kraj nie był przygotowany na taką sytuację”. Uspokajający przekaz płynął również ze strony ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego, który w lutym pojechał do Włoch na narty, a po powrocie nie przebadał się na obecność koronawirusa. Sam przekonywał, że wirus jest „podobny do grypy” i „nie tak bardzo niebezpieczny”. Od tej pory przekaz rządzących uległ radykalnej zmianie. Już na początku marca minister zdrowia przyznał, że jego zdaniem koronawirusem zarazi się 10–20 procent Polaków.

O tych szacunkach rozmawiam z lekarzem, który pracuje na jednym z warszawskich oddziałów anestezjologii i intensywnej terapii. Podobnie jak pozostali rozmówcy, których wypowiedzi przytaczam w tekście, zastrzega, że nie chce rozmawiać pod nazwiskiem, bo miałby „wiele problemów w pracy” i „trudności z ukończeniem specjalizacji”.

Wypowiedź profesora Szumowskiego komentuje w następujący sposób: „To daje nam od 3,5 do 7 milionów zakażonych Polaków. Skoro śmiertelność covid-19 wynosi trochę poniżej 5 procent, to jeśli zachoruje 5 milionów osób, to 250 tysięcy z nich umrze, zapewne w większości na oddziałach intensywnej terapii (OIT). Minister Szumowski chwali się tym, że na OIT-ach mamy 10 tysięcy łóżek, ale w dużej części są one zajęte. Nawet jeżeli rozłożymy te przypadki na pół roku, to system tego nie wytrzyma”.

Doświadczenie pandemii powinno posłużyć nam za argument na rzecz budowy dobrze finansowanego systemu opieki zdrowotnej. | Jakub Bodziony

Tego rodzaju kalkulacje pozwalają zrozumieć, dlaczego w Polsce wprowadzono zasady izolacji społecznej, które należą do najsurowszych w Europie. „Epidemia wielokrotnie przerosła rząd. Radykalne restrykcje to głośny krzyk: «błagam, nie kontaktujcie się ze sobą, bo jak to wybuchnie, to traficie na niewydolny system i będziecie padać jak muchy!»”, mówi lekarz.

Sytuację dodatkowo pogarsza fakt, że zarażonych jest coraz więcej medyków. Główny Inspektorat Sanitarny 3 kwietnia przedstawił dane, z których wynika, że w Polsce zarażonych koronawirusem jest 461 lekarzy, pielęgniarek i pracowników medycznych. Ponad 4,5 tysiąca przebywa w kwarantannie. Oznacza to, że co szósty potwierdzony przypadek zakażenia dotyczy medyka – to jeden z najwyższych odsetków w Europie.

Dlaczego liczba chorych wśród pracowników systemu opieki zdrowotnej jest tak wysoka, przy stosunkowo niskiej liczbie osób zarażonych? Najprostsza odpowiedź brzmi następująco. Po pierwsze, personel medyczny jest nie tylko bardziej wyeksponowany na ryzyko, lecz także niewystarczająco chroniony. Po drugie, moi rozmówcy zwracają uwagę na to, że znają niewielu lekarzy, którzy pracują w jednej placówce. „To w oczywisty sposób zwiększa ryzyko zarażenia”, podkreśla lekarz z oddziału chorób płucnych w warszawskim szpitalu przy ulicy Banacha.

Nonszalancja i bagatelizowanie procedur

Jednak tego rodzaju wyjaśnienie problemu nie wszystkich przekonuje. Według wiceministra zdrowia Waldemara Kraski tak duży odsetek zarażonych wśród pracowników służby zdrowia wynika z nonszalancji i bagatelizowania procedur. Po chwili ciszy anestezjolog odpowiada: „Rozmawiamy anonimowo, więc powiem, co naprawdę myślę. Nie jest o kwestia naszej nieudolności, tylko tego, że procedury ustalane przez Ministerstwo Zdrowia są po prostu chu***. Są niemożliwie do wdrożenia. Za to słowa ministra dobrze oddają prawdziwe nastawienie rządzących do nas”.

Kolejny problem to konflikty wewnątrz szpitali. Do wspomnianego już szpitala w Radomiu oddelegowano kilkadziesiąt osób z innych mazowieckich placówek, które w większości nie stawiły się na miejscu. To wywołało rozgoryczenie wśród pracowników radomskiego szpitala, a także pełne złości dyskusje na grupach medycznych dotyczących koronawirusa.

Kreowany przez rząd wizerunek lekarzy-superbohaterów warto wykorzystać do tego, by wywrzeć presję na realne zmiany systemowe. | Jakub Bodziony

Lekarze często pozostają skonfliktowani z przełożonymi. Niektórym przełożeni każą podpisywać oświadczenia, które nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością. Lekarka z warszawskiej kliniki: „Dyrekcja szpitala już w połowie marca kazała nam podpisać pismo, że oni nas zabezpieczyli przed zakażeniem covid, że mamy potrzebny sprzęt… Prawda jest taka, że nie mamy nic. W zeszłym tygodniu dostałam jedną maseczkę chirurgiczną. Szefowa i dyrekcja są wściekli, że nie chcieliśmy tego podpisać. W razie zarażenia lub śmierci pacjenta dyrekcja chce pełną odpowiedzialność zrzucić na nas”.

Wątek, który powraca w moich rozmach z medykami, to wszechobecny chaos i absurdalne procedury. Jeden z przykładów dotyczy kontaktów ze służbami sanitarnymi: „Dodzwonienie się na infolinię graniczy z cudem. A to dopiero początek, bo później prowadzimy dyskusje o kwarantannie, testach, o tym, że ktoś miał przyjechać, a tego nie zrobił. Te niekończące się rozmowy to prawdziwa udręka. Sanepid zapewne też niedofinansowany, a teraz dostał kolosalne zadanie, z którym ewidentnie sobie nie radzi”.

Klaskanie dla medyków? „Chce mi się wymiotować”

Otuchy pracownikom opieki zdrowia mają dodać akcje wspierania medyków posiłkami, środkami ochrony osobistej, a nawet brawami. Reakcje moich rozmówców na tego typu działania są mieszane, w zależności od tego, kto pomaga i kto klaszcze. „To zwyczajnie miłe, gdy zwykły obywatel po prostu chce nam podziękować. Ale jak widzę ministra Szumowskiego, który nie tak dawno oszukał nas w temacie zwiększenia publicznych nakładów na opiekę zdrowotną, to jestem po prostu wściekły. Czy oni naprawdę myślą, że jesteśmy tak głupi?”, mówi młody lekarz z warszawskiego OIT-u.

Podobne odczucia mają pozostali rozmówcy. Niektórzy wspominają słynny materiał TVP z czasu protestów Porozumienia Zawodów Medycznych, w którym reporter pytał przechodniów o to, czy „znają jakiegoś biednego lekarza”. „Te murale, że lekarz jest herosem… mnie osobiście chce się wymiotować, jak na to patrzę. Leczymy w skrajnych warunkach. Na dyżurze nieraz miałem 7 stopni w pomieszczeniu i tak przez całą dobę. Nie mam komputera w gabinecie, brakuje nawet mydła”, opowiada lekarka, pokazując mi zdjęcia z jednego z warszawskich szpitali.

„Będzie tak, jak było”

Z rozmów wynika, że obecnie środków ochronnych nie brakuje, ale głównie dlatego, że medycy sami zrobili zrzutkę na kombinezony i maseczki, a część podarowały im życzliwe osoby. O ludzkiej życzliwości opowiadają dużo, także w kontekście akcji przekazywania posiłków. „To dobra inicjatywa, w jakiś sposób pomaga też przetrwać gastronomii”, mówi lekarz ze szpitala przy Banacha.

Inny dodaje, że „oddałbym wszystkie obiadki i brawa za to, żeby ten system nie był jednym wielkim burdelem. Jak lekarz będzie zdenerwowany tym, że nie ma środków ochronny, żeby przebadać pacjenta z koronawirusem, to nawet najlepsze pierogi są marną pociechą”. Wszystkie osoby, z którymi rozmawiałem, spodziewają się jednak, że po epidemii sytuacja wróci do normy. Zdaniem moich rozmówców będzie ona trwać zbyt krótko, żeby trwale zmienić sposób myślenia rządzących oraz obywateli na temat ochrony zdrowia. A nadchodząca recesja gospodarcza prawdopodobnie tylko przyczyni się do takiego rozwoju wypadków.

Na przekór tym obawom, warto zrobić wszystko, aby odruchy społecznej solidarności i jednoczenia się w obliczu zagrożenia nie wyczerpały się po jednorazowym zrywie. Doświadczenie pandemii powinno posłużyć nam za argument na rzecz budowy dobrze finansowanego systemu opieki zdrowotnej. Według badań, większość Polaków już teraz uważa to za zasadniczą kwestię.

Dostrzegają to również politycy, dlatego temat zdrowia publicznego był jednym z kluczowych wątków podczas jesiennej kampanii parlamentarnej i obecnych wyborów prezydenckich. Kreowany przez rząd wizerunek lekarzy-superbohaterów warto wykorzystać do tego, by wywrzeć presję na realne zmiany systemowe. Nie będzie już chyba lepszego momentu na przeforsowanie skokowego wzrostu nakładów na polską opiekę zdrowotną.