Szanowni Państwo!

„Niech jadą!” – to zdanie do protestujących medyków wypowiedziała w 2017 roku posłanka PiS-u Józefa Hrynkiewicz. W tym czasie pojawiły się również materiały mediów rządowych, które oczerniały lekarzy. Żądania podwyżek i zwiększenia publicznych nakładów na opiekę zdrowotną artykułowane przez Porozumienie Zawodów Medycznych dyskredytowano za pomocą materiałów o tym, że lekarze jedzą kanapki z kawiorem i jeżdżą na ekskluzywne wyjazdy do egzotycznych krajów, które później okazywały się wyjazdami na misje humanitarne.

Również w tym czasie pracownik TVP Info podczas sondy publicznej pytał przechodniów o to, czy znają jakiegoś biednego lekarza. Ukoronowaniem tego procesu było podpisanie przez ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego porozumienia z rezydentami, w ramach którego ustalono podwyżki dla lekarzy oraz zgodzono się na zwiększenie finansowania opieki zdrowotnej do 6 procent PKB. Ustawę zmieniono jednak tak, że publiczne nakłady służbę zdrowia w danym roku odnoszone są do poziomu PKB sprzed dwóch lat, czyli faktycznie stały się niższe niż dotychczas. Medycy poczuli się oszukani, co wielokrotnie wypominali rządowi. Premier i minister zdrowia pozostali niewrażliwi na ich apele.

Sytuacja zmieniła się w marcu tego roku, wraz z początkiem pandemii koronawirusa w Europie. Stało się jasne, że wirus dotrze również do Polski i uderzy w system opieki zdrowotnej, który na co dzień funkcjonuje na granicy swojej wydolności. Wraz z rosnącymi przypadkami zachorowań zmieniała się również rządowa narracja. Pracownicy zawodów medycznych, na których niedawno szczuły publiczne media, teraz stali się bohaterami na pierwszej linii frontu walki z chorobą.

Ze strony rządu pojawiły się apele o solidarność środowiska medycznego w obliczu zagrożenia, a władze uniwersytetów medycznych poszukiwały wolontariuszy wśród swoich studentów. Na ten apel zareagował jeden ze studentów ratownictwa medycznego. W głośnym wpisie na Facebooku argumentował, dlaczego nie weźmie udziału w wolontariacie. „Roczniki lat 40., 50. i 60. swoim długoletnim niechlujstwem, ignorancją i cwaniactwem zapewniły nam katastrofę, która spada właśnie na nich jako osoby w grupie najwyższego ryzyka. I to właśnie oni wymagają od nas ratowania sytuacji. Bo to roczniki lat 90. i 00. są rekrutowane do wolontariatu. Teraz to na mnie, w przyszłym miesiącu 21-latku, wywiera się presję «etyki» i «moralności», aby rzucić się w samo centrum chaosu, gdzie za darmo zostanę zapchaj-dziurą Systemu z kartonu”, pisał student.

Pod wpisem pojawiło się wiele pozytywnych komentarzy, ale też setki takich, także ze strony prominentnych przedstawicieli opinii publicznej, które oskarżały jego pokolenie o niewdzięczność i egoizm. Ale czy można mieć pretensje do młodych ludzi o to, że nie chcą bezkrytycznie narażać własnego życia, aby naprawiać błędy swoich dziadków i rodziców? Po słynnym „niech jadą” posłanki PiS-u, skierowanym do młodych medyków, teraz partia rządząca próbuje namówić ich do bezpłatnej pracy, beztrosko podchodząc do ich bezpieczeństwa.

W związku z powszechnym brakiem odpowiedniej ilości odzieży ochrony osobistej – maseczek, kombinezonów, przyłbic i środków do dezynfekcji – w całej Polsce pojawiły się spontaniczne akcje, które miały na celu wspomóc pracowników ochrony zdrowia. W inicjatywę włączyła się również branża gastronomiczna – pod hasłem #posiłekdlalekarza można zamówić dania w swojej ulubionej restauracji, która później rozwiezie je do szpitali. Ostatnim przejawem społecznej solidarności z lekarzami, diagnostami, pielęgniarkami i ratownikami jest akcja „Brawa dla Was”, w ramach której setki osób klaszczą na cześć medyków, w co skwapliwie włączyli się politycy z różnych opcji. Na czele z premierem i ministrem zdrowia.

Wszystkie te działania udowadniają, że w obliczu kryzysu społeczeństwo potrafi się zjednoczyć i solidarnie sobie pomagać. Jednak te spontaniczne zrywy rodem z partyzantki w żaden sposób nie rozwiążą ogromnych problemów polskiej opieki zdrowotnej i chaosu, który obecnie panuje w szpitalach. O partyzanckim wymiarze zmagań medyków z epidemią opowiada autor bloga Będąc Młodym Lekarzem w rozmowie z Tomaszem Sawczukiem. „Jeden z lekarzy przesłał nam informację o tym, jak wygląda jego miejsce do spania. Jest to materac rzucony między fotele na dyżurce, przykryty prześcieradłem. Na oddziale nie było wcześniej miejsca do spania, więc coś trzeba było stworzyć. Inna historia: jedna butelka płynu dezynfekcyjnego, opisana przez pielęgniarkę oddziałową jako «zapas na czarną godzinę», którego nie należy ruszać”, mówi lekarz.

Opisy ze szpitali brzmią tak, jakby dawne słowa „niech jadą”, będące zachętą do wyjeżdżania z Polski, teraz zastępowane były przez żądania poświęcania własnego życia i zdrowia w placówkach do tego zupełnie nieprzygotowanych. Jakby teraz niepostrzeżenie zastępowało je nie mniej nieodpowiedzialne „niech umierają” w szpitalach, które – jak wynika z relacji samych lekarzy – często w ogóle nie mają infrastruktury, sprzętu ani lekarstw adekwatnych do walki z pandemią. Statystyki są nieubłagane. Lekarze są w jednej z grup zawodowych najbardziej dotkniętych koronawirusem.

Autor portalu Będąc Młodym Lekarzem podkreśla, że medycy są zniesmaczeni częścią gestów ze strony polityków. „Nie ma co ukrywać, że środowisko młodych lekarzy od dawna mówiło o problemach w ochronie zdrowia. W zamian dostajemy brawa dla medyków, a nie rozwiązania systemowe. Zdecydowanie jest dużo goryczy”.

Co to dla nas, obywateli, oznacza? To oczywiste. Groźbę dalszych wyjazdów lekarzy z Polski.

Dlatego obecną sytuację i wzrost znaczenia zawodów medycznych i publicznej opieki zdrowotnej powinniśmy wykorzystać, aby wzmocnić instytucje naszego państwa. O tym w swoim tekście pisze Jakub Bodziony z „Kultury Liberalnej”. Na podstawie rozmów z lekarzami opisuje, jak bardzo rzeczywistość odbiega od serwowanych przez rząd przekazów. Medycy mają pesymistyczne podejście do jakichkolwiek pozytywnych zmian systemowych i twierdzą, że wszystko wróci do normy, która w polskim przypadku oznacza funkcjonowanie opieki zdrowotnej na granicy niewydolności. „Lekcje z pandemii powinny posłużyć nam za argument za budową dobrze sfinansowanego systemu opieki zdrowotnej, co za kluczową kwestię uważa znaczna większość Polaków. Nie będzie lepszego momentu na skokowy wzrost nakładów na polską opiekę zdrowotną. Zwłaszcza że taką chęć, przynajmniej w deklaracjach, przejawia niemal cała polska scena polityczna. Nadszedł czas, żeby wyegzekwować te obietnice”, pisze Bodziony.

Realizacja tak wyznaczonego celu nie będzie jednak możliwa, jeżeli zabraknie nam elementarnej solidarności społecznej. Tymczasem, gdy obywatele siedzą w domach, przedstawiciele władz przy okazji 10 kwietnia, zamiast dawać dobry przykład – jawnie zlekceważyli przepisy sanitarne, do których my wszyscy mamy obowiązek się stosować, o czym pisali Tomasz Sawczuk i Karolina Wigura z naszej redakcji.

O braku owej solidarności pisze Helena Anna Jędrzejczak z „Kultury Liberalnej”: „Społeczeństwo, w którym koszty kryzysu ponoszą najsłabsi, jest chore. Społeczeństwo, w którym deklaratywnie solidarna władza daje możliwość zwalniania pracowników albo wydłużania dnia pracy do 12 godzin, jest chore. Społeczeństwo, w którym nie ma partnerstwa, a silniejszy okazuje pogardę słabszemu, jest chore. Jest chore, bo działa w państwie «bez żadnego trybu». Jest chore, bo twórcy «Polski Solidarnej» stawiają się ostentacyjnie ponad prawem, a Polkami i Polakami gardzą”, pisze Jędrzejczak.

Polska znajduje się na szarym końcu w Europie jeśli chodzi o liczbę lekarzy przypadających na pacjenta. Wyjazd kolejnych lekarzy po pandemii byłby katastrofą, której skutki – prędzej czy później – dotkną każdego z nas.

Pytanie już nie brzmi, czy uda nam się zastosować odpowiednią kurację, ale kiedy?

Zapraszamy do lektury!