Wiadomo, że 9 kwietnia jeden z osadzonych nagrał i opublikował w sieci filmik, w którym pokazuje obrażenia i mówi, że dokonał samookaleczenia po tym, jak został pobity i był duszony przez funkcjonariuszy. Wiadomo, że potem dwudziestu innych mężczyzn przebywających w SZIZO – miejscu przeznaczonym do wykonywania kary dyscyplinarnej – również dokonało samookaleczeń przy użyciu szkieł z rozbitych kamer monitoringu. Wiadomo, że jeszcze tej samej nocy wszystkie te osoby zostały przetransportowane do innych jednostek. Wiadomo, że następnego dnia więźniowie żądali wyjaśnień, dlaczego użyto przeciwko nim jednostek specjalnych, a cała przemysłowo-gospodarcza część kolonii stanęła w ogniu. Wiadomo wreszcie, że przez kilka dni po tych wydarzeniach kolonia była odcięta od świata.
Reszta jest sferą domysłów. Niepokojąco poważnych, jak na skalę wydarzenia, jego dynamikę i zagrożenia związane z pandemią COVID-19.
Wieczorem 10 kwietnia Rosjanie za pośrednictwem mediów społecznościowych śledzili przebieg i stłumienie buntu w kolonii nr 15 w Angarsku. Osadzeni nagrywali filmiki na telefony komórkowe i bieżącą relację udostępniali w sieci. Nagrania są dramatyczne. Widać na nich płonące budynki, więźniowie proszą o pomoc, donoszą o przemocy stosowanej przez funkcjonariuszy, zbiorowych samookaleczeniach, dwóch ofiarach śmiertelnych, a także o użyciu granatów, gazu i broni palnej przez siły specjalne przeciwko osobom znajdującym się w zamkniętej strefie przemysłowej. Na jednym z nagrań więzień krzyczy: „Zaraz wszystko się dopali, a nas czekają kłopoty, oni nas zabiją…chaos. Nikogo nie oszczędzą. Pomóżcie nam”. Na innym słychać wyraźny dźwięk wybuchów. Bunt stłumiono po kilkunastu godzinach.
Sto podwórzy, stu złodziei
Nie pierwszy raz o kolonii w dalekim Angarsku jest głośno. W 2012 roku w jednostce tej również doszło do buntu, mimo że kolonia ta jest jednostką ścisłego, surowego reżimu. Tutaj nie trafiają „przypadkowi przestępcy”. To miejsce, gdzie wyrok odsiadują recydywiści skazani za najpoważniejsze przestępstwa, w tym zabójstwa i gwałty. Sam Angarsk, jak i cały region irkucki, w którym jest położone miasto, to miejsce specyficzne. Bajkowe piękno zachodniosyberyjskiej przyrody, malowniczość jeziora Bajkał kontrastuje tu z surowymi zimami i więzieniami o zaostrzonym rygorze. Znaczna część mieszkańców ma za sobą chociaż jedną odsiadkę. We wsiach żartobliwie mówi się, że ten, kto nie siedział, nie ma prawa głosu. W Angarsku liczącym niespełna 300 tysięcy mieszkańców oprócz kolonii nr 15, zlokalizowane są jeszcze 3 inne, kolonia wychowawcza dla nieletnich i areszt śledczy.
Historia z Angarska, pełna pytań i wątpliwości, pokazuje jednak uniwersalną prawdę o tym, do czego może doprowadzić brak transparentności w działaniach władzy. | Aleksandra Iwanowska, Olga Salomatova
Kolonia nr 15 to minimiasto, w którym karę odbywa około 1500 osadzonych. Jest tu cerkiew, apteka, siłownia, a w centrum części mieszkalnej znajduje się fontanna. Dodatkowo należał do niej ogromny kompleks przemysłowo-gospodarczy, obejmujący gospodarstwo rolne i zakłady przemysłowe, który spłonął w pożarze 10 kwietnia. Podobno ogień strawił około 30 tysięcy metrów kwadratowych, w tym zakład obróbki drewna, miejsca hodowli zwierząt i budynek szkoły. Teraz to tylko gruz i popiół.
Nieformalnie mówi się, że kolonia ma status „czarnej”, co oznacza duże nasilenie podkultury więziennej i faktyczne rządy wybranej grupy więźniów, tak zwanych autorytetów. „Nowa Gazeta” pisze o liderach podkultury, którzy za konkretne korzyści i przywileje, takie jak telefony komórkowe, nadzorują i zmuszają do posłuszeństwa resztę więziennej populacji. Wszystko to dzieje się za wiedzą i cichym przyzwoleniem funkcjonariuszy. Utrzymywanie dyscypliny w kolonii takim sposobem obarczone jest jednak dużym ryzykiem. Niewiele potrzeba, aby zaburzyć kruchą równowagę. Wprowadzane w związku z koniecznością przeciwdziałania covid-19 ograniczenia w prawach osadzonych, takie jak wstrzymanie widzeń, to aż nadto.
Zgodnie z jedną z hipotez covid-19 był pretekstem wykorzystywanym przez funkcjonariuszy do brutalnego przejęcia pełni kontroli nad kolonią i wprowadzenia w niej rządów silnej ręki. Bunt mógł być odpowiedzią na te działania. Taka wersja wyjaśniałaby, dlaczego w reakcji na wezwanie jednego więźnia w celach izolacyjnych doszło do zbiorowego samookaleczenia, dlaczego więźniowie mieli telefony komórkowe z dostępem do internetu, pozwalające im prowadzić relację na żywo z wydarzeń w kolonii i wreszcie – dlaczego funkcjonariusze nie rozpoznali nastrojów wśród osadzonych i tego, że atmosfera w jednostce osiągnęła stan wrzenia.
W komunikatach prasowych z 10 i 16 kwietnia stanowisko GUFSIN (Zarządu Głównego Federalnej Służby Wykonania Kar) regionu Irkucka sprowadza się jednak do tego, że grupa więźniów najpierw zaatakowała funkcjonariusza, a następnie podpaliła strefę przemysłową kolonii. Sytuacja została opanowana, a główni prowodyrzy i kanały organizacji zamieszek zidentyfikowane. Obecnie jest to oficjalna wersja wydarzeń. Co ciekawe, w informacjach udostępnianych przez GUFSIN nie używano słowa „bunt”, ani „zamieszki”. Wydarzenia w kolonii określano mianem „incydentu” lub pisano, że skazani „o negatywnej charakterystyce podjęli próbę zdestabilizowania pracy jednostki, podpalając kilka obiektów w strefie przemysłowej kolonii”. Działo się tak aż do 16 kwietnia, kiedy to komitet śledczy wszczął postępowania karne również na podstawie artykułu 212 kodeksu karnego – „organizacja i udział w masowych zamieszkach”. Odtąd publicznie można było mówić o buncie.
Narracyjny chaos
W oficjalnej wersji nie ma miejsca na niewygodne pytania związane z przyczynami nieposłuszeństwa więźniów, przebiegiem buntu, przyczynami pożaru, dokładną liczbą osób, które odniosły obrażenia, czy środkami zastosowanymi przez jednostki specjalne w celu stłumienia zamieszek. Oficjalnie nie wiadomo nawet, ile jest ofiar śmiertelnych. W nagrywanych filmikach więźniowie wspominają o dwóch; przewodniczący ONK regionu irkuckiego (społecznej komisji zajmującej się monitorowaniem przestrzegania praw osób pozbawionych wolności) poinformował, że na miejscu zdarzenia odnaleziono jedno ciało. Analogiczną informację 11 kwietnia opublikował „Kommiersant”, powołując się na regionalnego ombudsmana: „Według mojej wiedzy, przy porządkowaniu gruzu zostało odnalezione ciało osoby powieszonej. Wszystkie symptomy wskazują na to, że nie było to samobójstwo. Zgodnie z jedną z wersji, która obecnie jest sprawdzana, został on powieszony przez innych skazanych za współpracę z administracją”. Do tej pory nie ma jednak informacji o wszczęciu postępowania w związku z tą śmiercią. Przez dłuższy czas nie wiadomo było, gdzie znajdują się więźniowie przetransportowani z kolonii w związku z zamieszkami. Pomimo tego, że GUFSIN uruchomił specjalną linię telefoniczną dla krewnych więźniów, do 18 kwietnia miejsce pobytu około 60 osób nie było znane. Gorąca linia pozwalała uzyskać jedynie bardzo ogólne informacje, konkretów rodziny i adwokaci mogli dowiedzieć się tylko podczas bezpośredniej wizyty w jednostce lub irkuckim oddziale GUFSIN. Biorąc pod uwagę, że kolonia została odcięta, a część rodzin mieszka setki, a nawet tysiące kilometrów od Angarska, wiedza o tym, co dzieje się z ich bliskimi, była szczątkowa. Problem ten rozwiązano dopiero po upływie około tygodnia od wydarzeń. W związku z panującym bezpośrednio po wydarzeniach w kolonii chaosem informacyjnym społeczeństwo obywatelskie zaczęło aktywnie domagać się od władz upublicznienia wszystkich informacji związanych z buntem. W odpowiedzi, w wywiadzie udzielonym 14 kwietnia „Gazecie Rosyjskiej” Minister Sprawiedliwości Federacji Rosyjskiej oświadczył, że bunt był sprowokowany przez przeciwników nowego kierownictwa irkuckiego oddziału GUFSIN oraz że został on wyreżyserowany przez czynniki zewnętrzne, które również opłaciły „tak zwanych obrońców praw człowieka”, próbujących rozdmuchać problem w środkach masowego przekazu. W warunkach rosyjskich taka wypowiedź ministra wskazuje jasny kierunek dla prowadzonego w tej sprawie śledztwa i traktowania organizacji oraz osób, domagających się transparentności i rzetelności prowadzonych działań. Mówiąc wprost, jest to potencjalne zagrożenie dla przyszłej działalności organizacji, które publicznie wyrażają swoje niezależne opinie na temat sytuacji w zakresie praw człowieka w więzieniach.Dotychczasowe działania władz pokazują, że transparentność i rzetelność władz jest poważnym problemem. Dostęp do uczestników buntu ograniczony był ograniczony do funkcjonariuszy kolonii, aresztu śledczego oraz przedstawicieli organów ścigania. Nie mieli go ani członkowie komisji kontrolującej więzienia (ONK), ani nawet adwokaci. Już 13 kwietnia całkowicie uniemożliwiono spotkania adwokatów z więźniami, przewiezionymi po wydarzeniach do aresztu śledczego w Irkucku. W budynku aresztu wywieszono informację, że „realizowanie przez adwokatów prawa do obrony w stosunku do podejrzanych, oskarżonych i skazanych przebywających w Areszcie Tymczasowym nr 1 możliwe jest tylko w obecności przedstawicieli organów śledczych”. Po proteście regionalnej rady adwokackiej zakaz ten oficjalnie został zniesiony, jednak problemy w dostępie do więźniów pozostały. Informowała o tym zarówno rada, jak i poszczególni adwokaci, w tym obrońca jednego z głównych podejrzanych, przez ponad tydzień bezskutecznie próbujący spotkać się ze swoim klientem. Prawnik problem ten łączy z tak zwanymi „celami dociskania” – kolejnym elementem subkultury kryminalnej, wykorzystywanym przez funkcjonariuszy w celu zmuszenia więźniów do złożenia „pożądanych” przez organy ściągania zeznań. Dodatkowe problemy pojawiły się po doniesieniach o torturach stosowanych wobec jednego z podejrzanych o sprowokowanie buntu – mieszkańca Czeczenii – który 16 kwietnia powiedział adwokatowi, że został brutalnie pobity przez funkcjonariuszy. Jego obrońca tak zrelacjonował spotkanie ze swoim klientem: „W ciągu 23 lat pracy w adwokaturze nie widziałem takiego przypadku, na nim nie ma miejsca bez obrażeń, on jest cały siny”.
Wskazywanie winnych
Adwokaci nie mieli dostępu do kolonii i aresztu, uzyskali go za to dziennikarze kanału telewizyjnego Rosja24. Przygotowali reportaż o tym, „co naprawdę wydarzyło się w kolonii w Angarsku”, wyemitowany na antenie 18 kwietnia. Materiał pokazany został tak, aby nie pozostawić u widzów żadnych wątpliwości – kolonia funkcjonowała wzorowo, a całkowitą odpowiedzialność za zaistniałe wydarzenia ponoszą skazani. W krótkiej wypowiedzi więzień, od którego filmiku najprawdopodobniej wszystko się zaczęło, cichym głosem wycofuje się z wcześniejszych oskarżeń, mówi, że nikt z funkcjonariuszy go nie pobił. Także osadzony, relacjonujący w filmiku przebieg wydarzeń z kolonii twierdzi, że do nagrywania zmusiły go tak zwane „autorytety”. Wcześniej podobno zmusili też wszystkich do dokonania samookaleczeń. Do tego, że mężczyzna ma na twarzy wyraźne ślady pobicia, w reportażu nie ma ani słowa komentarza. Ciekawe, że mieszkaniec Czeczenii, przedstawiany jako jeden z głównych prowodyrów, w reportażu w ogóle nie występuje. Realizatorzy w tym wypadku zadowolili się pokazaniem jego zdjęcia. Obok wiarygodności wyjaśnień złożonych przez podejrzanych, do których wcześniej nie dopuszczono adwokatów, materiał przygotowany przez Rosja24 wywołuje też szereg innych wątpliwości. Konsekwentne budowanie negatywnego wizerunku osadzonych, ujawnianie ich danych personalnych, publikowanie materiałów z prowadzonego śledztwa czy wykorzystywanie więźniów karnie stojących koło swoich prycz jako elementu scenografii dla przechadzającego się dziennikarza to tylko niektóre z nich.
Historia z Angarska, pełna pytań i wątpliwości, pokazuje jednak uniwersalną prawdę o tym, do czego może doprowadzić brak transparentności w działaniach władzy. Większość przebywających tam więźniów była mimowolnymi zakładnikami sytuacji. Być może wielu stało się jej ofiarami, odnosząc obrażenia podczas pożaru i tłumienia zamieszek. Tych podejrzanych o ich wywołanie lub udział najprawdopodobniej czekają nowe, długoletnie wyroki. Wiadomo już, że wśród 200 osób, którym przedstawiono w tej sprawie zarzuty, wielu kończyło odbywanie kary lub uzyskało prawo do ubiegania się o warunkowe przedterminowe zwolnienie. Także jeden z głównych podejrzanych, mieszkaniec Czeczenii, miał wkrótce opuścić kolonię. Ten zbieg okoliczności rodzi kolejne pytania.
Wydarzenia warto również potraktować jako przestrogę przed nieprzemyślanym i siłowym wprowadzaniem w miejscach pozbawienia wolności restrykcji w związku z covid-19. Ograniczanie praw bez żadnej alternatywnej metody ich realizacji, brak uzasadnienia i wyjaśnienia przyczyn, może doprowadzić do masowych wystąpień więźniów.