W przypadku pandemii koronawirusa w Indiach zasadniczy problem polega na tym, że trudno o realny opis sytuacji panującej nad Gangesem. Nie dlatego że brakuje oficjalnych informacji czy publikowanych przez władze statystyk. Te rzecz jasna są, a Indusi, znani z zamiłowania do katalogowania wszystkich zjawisk, także i w sprawie covid-19 stworzyli imponujący system informacji o nowych zakażeniach, ozdrowieńcach i osobach zmarłych. Problem wszakże w tym, iż wszystkie te dane są – co oczywiste – wynikiem wykonanych testów, których jest rozpaczliwie mało.
Mało testów, mało chorych
W połowie kwietnia władze indyjskie informowały, iż w kraju wykonano około pół miliona testów. Ta liczba dotyczy państwa, którego liczebność przekracza miliard dwieście milionów ludzi. Dla porównania, w Polsce – słusznie krytykowanej za zbyt małą liczbę testów – do połowy kwietnia wykonano ich około trzystu tysięcy, przy populacji liczącej blisko trzydzieści osiem milionów.
Jednym z powodów nieproporcjonalnie małej w stosunku do liczebności populacji ilości wykonanych w Indiach testów była niewielka sieć laboratoriów certyfikowanych przez Indian Centre for Medical Research do wykonywania stosownych badań. Na przełomie marca i kwietnia było ich zaledwie pięćdziesiąt dwa. W niektórych stanach liczących około stu milionów ludzi działało wówczas jedno lub dwa laboratoria. Tak było choćby w północnoindyjskim Biharze – jedno laboratorium; czy w Bengalu Zachodnim – dwa laboratoria. Gdy pod koniec kwietnia raptownie wzrosła liczba ujawnionych zakażeń w stanie Gudżarat – będącym oczkiem w głowie premiera Narendry Modiego – okazało się, że przeprowadza się tam znacznie więcej testów niż w innych regionach.
Tak więc tworzone pracowicie przez indyjskich urzędników statystyki zachorowań z całą pewnością nie oddają skali epidemii, która dotknęła społeczeństwo subkontynentu indyjskiego. Liczba ponad trzydziestu pięciu tysięcy zachorowań podawana w pierwszym dniu maja pokazuje co najwyżej przysłowiowy czubek góry lodowej. Podobnie z liczbą ofiar – ponad tysiąc sto zmarłych to zapewne jedynie jakaś część tych, którzy nie przeżyli infekcji. Być może wielu zmarłych nieuwzględnionych w statystykach było również ofiarą covid-19, ale nikt ich na obecność wirusa nie testował.
W kontekście Indii, w kontekście ponadmiliardowego społeczeństwa, w kontekście indyjskiego natłoku ludzi na ulicach wielomilionowych miast rodzi się oczywiście pytanie, czy obszar ten jest miejscem, w którym dojdzie do zakażeń obejmujących miliony ludzi, a śmierć poniosą setki tysięcy z nich.
W środkowoindyjskim stanie Czattisgar zamieszkałym przez 32 miliony ludzi szpitale mają do dyspozycji zaledwie 150 respiratorów. To pokazuje ową przeciętność, z jaką indyjska służba zdrowia weszła w czas epidemii. | Krzysztof Renik
Laboratoryjne warunki dla wirusa?
Rozprzestrzenianiu się wirusa na subkontynencie indyjskim sprzyja gęstość zaludnienia. W południowoindyjskim stanie Kerala, w którym odnotowano pierwsze zachorowania jeszcze w styczniu – byli to indyjscy studenci, którzy przyjechali z Wuhanu na ferie w rodzinne strony – gęstość zaludnienia przekracza 1000 osób na kilometr kwadratowy. W delcie Gangesu sięga 800 osób na kilometr kwadratowy, a na Nizinie Hindustańskiej od 450 do 600 osób. Więcej niż jedna trzecia indyjskiego społeczeństwa żyje w zatłoczonych miastach, wokół których istnieją wielomilionowe slumsy. Warunki sanitarne są w nich dramatyczne, a nawet w takiej metropolii jak New Delhi w okresie przedmonsunowym regularnie brakuje wody.
Ponadto, ludzie żyjący w wielkich indyjskich miastach narażeni są na negatywne skutki skażenia powietrza. Wystarczy przypomnieć, że wśród trzydziestu miast świata o najbardziej zanieczyszczonym powietrzu aż dwadzieścia jeden to miasta indyjskie. Około dwóch milionów Indusów umiera każdego roku przedwcześnie z powodu niewydolności układu oddechowego. Choroby płuc, a także schorzenia kardiologiczne oraz cukrzyca – na te dwa rodzaje chorób cierpi około stu milionów mieszkańców Indii – uważane są przez ekspertów za czynniki zwiększające ryzyko ciężkiego przebiegu zakażenia koronawirusem.
Pozostaje wreszcie kwestia przygotowania indyjskiej służby zdrowia do walki z epidemią. Co prawda Indie dysponują nowoczesną siecią szpitali, są krajem, który promuje przyjazdową turystykę medyczną, a indyjskie koncerny farmaceutyczne produkują leki o światowym standardzie. Problemem pozostaje jednak kwestia przeciętnego, a nie najwyższego poziomu usług medycznych. Z tym jest już znacznie gorzej, a państwo indyjskie dysponuje jedynie 40 procentami łóżek szpitalnych, reszta znajduje się w placówkach prywatnych, które są nieosiągalne dla niższych warstw społeczeństwa. W całych Indiach jest od siedemdziesięciu tysięcy do stu tysięcy łóżek intensywnej terapii. W środkowoindyjskim stanie Czattisgar zamieszkałym przez trzydzieści dwa miliony ludzi szpitale mają do dyspozycji zaledwie sto pięćdziesiąt respiratorów. To pokazuje ową przeciętność, z jaką indyjska służba zdrowia weszła w czas epidemii.
Przespana reakcja i całkowity lockdown
Co w tej sytuacji robił rząd centralny w New Delhi kierowany przez Narendrę Modiego? Początkowo, gdy zakażenia pojawiły się w Kerali, nikt w Indiach nie zwracał specjalnie uwagi na możliwość wzrostu zakażeń. Kerala co prawda wprowadziła na swoim terytorium stan klęski, ale w prasie ogólnoindyjskiej nie zabrakło ironicznych uwag pod adresem przewrażliwionych jakoby i zbyt strachliwych Keralczyków. Dopiero wzrost zachorowań sprawił, iż New Delhi zareagowało. Zwiększono liczbę laboratoriów zdolnych testować podejrzanych o nosicielstwo wirusa, zaczęto sprowadzać, między innymi z Chin, testy. Dość szybko indyjski nadzór medyczny zakazał ich używania jako niewiarygodnych. Ambasada chińska w New Delhi oceniła tę decyzję jako niesprawiedliwą i nieodpowiedzialną. Poza tym, z właściwą indyjskiej demokracji nonszalancją, Narendra Modi ogłosił pod koniec marca lockdown całego kraju. Zamrożenie gospodarki i społecznej aktywności planowano pierwotnie do połowy kwietnia, ale zostało przedłużone z pewnym złagodzeniem restrykcji do 3 maja.
Na pomoc dla trzydziestu milionów najuboższych przeznaczono równowartość 13 dolarów amerykańskich na osobę miesięcznie oraz bezpłatne racje soczewicy, ryżu oraz butlę gazową do kuchenek. | Krzysztof Renik
Ogłaszając lockdown, władze indyjskie odwołały się do brytyjskiego prawa kolonialnego z roku 1897. W efekcie życie w kraju praktycznie zamarło. Wystarczy powiedzieć, że stanęły miliony autobusów, setki samolotów nie oderwały się od ziemi, a indyjskie koleje, które każdego dnia przewoziły średnio dwadzieścia trzy miliony pasażerów – wstrzymały przewozy.
Lockdown dotknął nie tylko przemysł, sferę handlu i usług, ale przede wszystkim konkretnych ludzi. Szczególnie migrujących po kraju pracowników i robotników pochodzących z obszarów wiejskich, a pracujących za dniówki w wielkich miastach Indii. W sytuacji, w której z dnia na dzień zostali pozbawieni dochodów, pracownicy próbowali wyrwać się z miast, które niewiele mogły im zaoferować poza wsparciem rządu. Na pomoc dla trzydziestu milionów najuboższych przeznaczono równowartość 13 dolarów amerykańskich na osobę miesięcznie oraz bezpłatne racje soczewicy, ryżu oraz butlę gazową do kuchenek. Wewnętrzni migranci, chcący opuścić miasta, z braku jakichkolwiek możliwości komunikacyjnych, wędrowali kilometrami w rodzinne strony. Jak takie marsze i wędrówki miały się do zarządzonej przez władze izolacji społecznej i zachowania dystansu pomiędzy osobami – nie trzeba wyjaśniać.
Część indyjskich ekspertów wypowiedziała się już krytycznie na temat metod walki z covid-19 przyjętych przez władze. Uważają oni, że lockdown nie przynosi dobrych efektów, a relatywnie mała – w stosunku do populacji – liczba ujawnionych zakażeń to efekt braku wystarczającej liczby przeprowadzanych testów. Zdaniem tych specjalistów do lipca liczba zakażeń koronawirusem sięgnie w Indiach trzystu milionów, z tego od czterech do pięciu milionów zakażeń będzie miało przebieg ciężki, a od miliona do dwóch milionów chorych nie przeżyje infekcji.
To oczywiście prognoza. Jak na razie, Narendra Modi chwali próby odmrażania gospodarki w stanie Radżastan, w którym w maju liczba godzin pracy w ponownie otwieranych fabrykach ma wzrosnąć z ośmiu do dwunastu dziennie. Pochwałą takich pomysłów indyjski premier skwitował swoją wideokonferencję z premierami kilku stanów, którzy sugerowali przedłużenie lockdownu. W rezultacie, 1 maja indyjskie władze przedłużyły – z ograniczeniami – zamrożenie gospodarki do 17 maja. Pytanie, czy po raz ostatni.