Wczorajszy wieczór przejdzie do (małej) historii III RP. Ledwie skończyła się w telewizji publicznej debata prezydencka, okazało się, że nie wiadomo w zasadzie po co się odbyła. Ledwo komentatorzy w TVP Info nabrali powietrza w płuca, a już musieli nabrać w usta wody – zasadniczo nie było czego komentować.

Zaraz po debacie lotem błyskawicy przemknęło z PAP oświadczenie Jarosława Gowina i Jarosława Kaczyńskiego, że znów się kochają i zmieniają termin wyborów. Okazało się, że ten wirtualny świstek papieru został „bez żadnego trybu” umieszczony ponad orzeczeniami wymiaru sprawiedliwości. Politycy przewidzieli bowiem, co powie nam Sąd Najwyższy. Interpretacja przepisów prawa wyborczego zostanie rozciągnięta niczym guma do żucia. Idzie bowiem o to, aby nikt ze Zjednoczonej Prawicy nie mógł zostać pociągnięty do odpowiedzialności za skandal z parciem do wyborów przed 10 maja, a następnie z ich nieprzeprowadzeniem w tym dniu.

Sejm już dziś odrzucił weto Senatu dotyczące ustawy w sprawie głosowania korespondencyjnego w wyborach prezydenckich 2020 roku. Jednak chaosu prawnego to w ogóle nie likwiduje.

Przeciwnie. W najbliższych dniach będziemy odkrywać całe pokłady bałaganu prawnego, który objawi nam się na tle faktycznej realizacji porozumienia Gowina z Kaczyńskim. Dopiero co zwrócono uwagę, że w sobotę i niedzielę formalnie będzie obowiązywać nas cisza wyborcza.

Paradoksalnie jednak, przynajmniej w wymiarze politycznym (ale nie prawnym) opozycja nie ma na co narzekać. Dostała drugą szansę na wyborczy „restart”. Warto z tego skwapliwie skorzystać i przemyśleć strategię.

We wczorajszej debacie telewizyjnej ani Robert Biedroń, ani Małgorzata Kidawa-Błońska nie zachwycili. Władysław Kosiniak-Kamysz dość dobrze wykorzystał polemiczną szansę zrównania się z prezydentem. Wątpliwe jednak, czy ten efekt na długo pozostanie w pamięci widzów.

Co opozycja powinna zauważyć i wykorzystać, w trakcie debaty z rozpromienionego początkowo Andrzeja Dudy stopniowo uchodziło powietrze. Można było odnieść wrażenie, że tak przyzwyczaił się do grona pochlebców medialnych, iż nagle odkrył liczne grono osób, które go nie lubią.

Ostatnio nikt nie dostarczył opozycji lepszego paliwa do krytyki obecnego prezydenta niż wczoraj Kaczyński z Gowinem. | Jarosław Kuisz

Gdyby byli to politycy Platformy, nie byłoby narracyjnego kłopotu – ale w Dudę nie bito tylko z centrum, ale również z lewa i z prawa. Zaczął tracić rezon, nie bez zasadniczego powodu. Widać było, że antyestablishmentowy język PiS-u z 2015 roku został przejęty przez innych – i miejscami wyostrzony.

Wszystko to jednak zbladło po godzinie 22. Oświadczenie Kaczyńskiego i Gowina wysiłki Dudy w ogóle pozbawiło jakiegokolwiek sensu. Można nawet powiedzieć, że w ten sposób został on ośmieszony. W trakcie debaty bowiem w ogóle nie odniósł się do zmiany daty wyborów. Nie wygłosił żadnego oświadczenia poprzedzającego doniesienia z PAP-u. Krótko mówiąc, potencjalnie była to dla Dudy wielka szansa na wygranie zwrotu akcji, ale Duda nic nie mógł zrobić, albowiem najwyraźniej nic nie wiedział. Dzisiejsze sugestie, że było inaczej, należy włożyć między bajki.

O „ośmieszeniu” Dudy piszę w trybie przypuszczającym, albowiem następnego dnia rano dotarła do nas wiadomość z TOK FM, podana przez redaktora Macieja Głogowskiego, o konferencji prasowej Dudy, która dotyczyła… kolejnictwa! Nasza obecna głowa państwa jest zatem absolutnie niezrównana w zaburzaniu rejestru powagi urzędu.

Jednak warto, by politycy opozycji zapamiętali jeszcze jedno. Przez wczorajszy przebieg wydarzeń nie tylko Duda, lecz także 6 milionów widzów mogło się poczuć gruntownie zlekceważonych.

Ostatnio nikt nie dostarczył opozycji lepszego paliwa do krytyki obecnego prezydenta niż wczoraj Kaczyński z Gowinem.

 

Fot. Facebook.com