Kilka minut po wyborczej debacie stało się jasne, że prawdziwa polityka tego wieczoru rozgrywała się nie w studiu TVP, a w gabinecie Jarosława Kaczyńskiego na Nowogrodzkiej.

Na dzień przed kluczowym sejmowym głosowaniem w sprawie wyborów, prezes PiS-u doszedł do porozumienia z Jarosławem Gowinem. Kaczyński usiadł do stołu i ustąpił partii, którą TVP określiło jako 50 razy słabszą od PiS-u. To pokazuje, że prezes Kaczyński, który dotychczas nie tolerował sprzeciwu wewnątrz koalicji, zabrnął w ślepą uliczkę. Pomimo tego, że Kaczyński obsadził swoimi ludźmi kluczowe instytucje w państwie, PiS nie było w stanie przeforsować swojego pomysłu na wybory.

Jest to niewątpliwie sukces tych, którzy domagali się przełożenia wyborów – zarówno opozycji, jak i Jarosława Gowina. Szef Porozumienia pokazał, że możliwe jest skuteczne sprzeciwienie się Kaczyńskiemu. Pytanie, jak wysoką cenę przyjdzie mu za to zapłacić. Według niektórych komentatorów może to prowadzić do złagodzenia kursu Zjednoczonej Prawicy, która będzie w przyszłości częściej kontrowana przez koalicyjne przystawki. Jednak bardziej prawdopodobne wydaje się to, że Gowin zostanie porzucony przez PiS tak szybko, jak będzie to możliwe. W przeciwnym razie Porozumienie i Solidarna Polska zyskałyby nowe środki wpływu na Prawo i Sprawiedliwość. Puszczenie niesubordynacji Gowina płazem byłoby tylko proszeniem się o kolejne problemy.

Sukces Porozumienia i części opozycji, która domagała się przełożenia wyborów, ma gorzki smak również z innego powodu. Polityczne zwycięstwo zostało osiągnięte kosztem państwa. Kompromis „dwóch szeregowych posłów” prawicy został zawarty na trupie państwowych instytucji. Oto dwóch polityków na 4 dni przed terminem wyborów prezydenckich dogadało się i unieważniło wybory na najważniejszy urząd w państwie. W dodatku, w komunikacie obaj w sposób niewytłumaczalny przewidzieli przyszłą decyzję Sądu Najwyższego. Przypomina to karykaturalną wersję filmu „Raport mniejszości”, w którym wydawano wyroki, zanim doszło do osądzanego czynu.

Dlatego dziwią tryumfalne deklaracje części polityków i publicystów. Posłanka PO Izabela Leszczyna w euforycznym wpisie jawne pogwałcenie procedur i prawa skwitowała słowami „Wiwat Konstytucja! Wiwat praworządność!”.

Z prawej strony, rządowy kompromis, którego instrumentalizacja prawa i przedkładanie partyjnego interesu nad państwowy ma niewiele wspólnego z konserwatyzmem, chwalił Piotr Trudnowski. Prezes Klubu Jagiellońskiego napisał, że ostatecznie „Zwyciężył zdrowy rozsądek i odpowiedzialność za państwo”, a „Premier Jarosław Gowin i premier Jadwiga Emilewicz zasługują dziś na obiecane miesiąc temu wyrazy najwyższego szacunku za zniwelowanie zagrożenia kryzysu ustrojowego w efekcie majowych wyborów i uniknięcie kryzysu politycznego w środku pandemii możliwego w skutek upadku rządu”.

Trudno zrozumieć, w jaki sposób wprowadzenie stanu klęski żywiołowej, czego domagało się wielu prawników i ekspertów, miałoby prowadzić do kryzysu ustrojowego albo groziłoby upadkiem rządu. Legalność pomysłu, zgodnie z którym doszłoby do organizacji nowych wyborów, w których mieliby wziąć udział obecnie zarejestrowani kandydaci, w przekonujący sposób podważa między innymi profesor Ewa Łętowska. PiS uniknęło spektakularnej wyborczej katastrofy, do której zmierzało w wyniku własnych decyzji. Teraz kraj w dalszym ciągu pogrąża się w chaosie prawnym. Trudno uznać to za sukces demokracji, opozycji czy partii rządzącej.