W niedzielę 10 maja odbyły się w Polsce wybory prezydenckie. Frekwencja wyniosła 0 procent. Polaków nie poinformowano w żaden oficjalny sposób o tym, co się dzieje. Nie wyjaśniono, dlaczego wyborów nie będzie i co właściwie będzie dalej. Jedyne źródło wiedzy na temat tego, że wybory nie zostaną zorganizowane, to uzurpatorskie oświadczenie Jarosława Kaczyńskiego i Jarosława Gowina opublikowane przez PAP.
Mamy do czynienia z największym kryzysem zdrowotnym i gospodarczym od czasów II wojny światowej. Tymczasem obóz rządzący w Polsce nie szukał szerokiego porozumienia w sprawie trudnych do przeprowadzenia wyborów, lecz przez kolejny miesiąc jednostronnie forsował wybory na własnych zasadach, w sposób niezgodny z prawem. Wiele wskazuje na to, że po niedzieli sytuacja nie zmieniła się w istotny sposób.
W obozie rządzącym w dalszym ciągu jest nerwowo. Już po umowie liderów PiS-u i Porozumienia, a jeszcze przed 10 maja, prezydent podpisał ustawę o głosowaniu korespondencyjnym, a minister Jacek Sasin wydał rozporządzenie w sprawie przekazania przez gminy spisów wyborców. Krystyna Pawłowicz, obecnie sędzia Trybunału Konstytucyjnego, a wcześniej znana z agresywnego usposobienia polityczka PiS-u, w ciągu dnia opublikowała tweeta o następującej treści: „Czekajcie przy tv do wieczora, jest przesilenie polityczne i rządowe. Wybory najprawdopodobniej 23 maja… Rząd chyba mniejszościowy… Módlcie się za Polskę”.
W sobotę wszystko wskazywało więc na to, że Jarosław Kaczyński będzie chciał przeprowadzić wybory 23 maja, czyli oszukać Gowina. Taki scenariusz potwierdzały kolejne doniesienia medialne z obozu rządzącego. Ostatecznie marszałek Witek nie ogłosiła jednak zmiany terminu wyborów na 23 maja, a zatem kryzys został chwilowo zażegnany.
Dlaczego Kaczyński mógłby chcieć wyborów 23 maja? Są powody polityczne. Andrzej Duda ma teraz duże szanse na zwycięstwo i to nawet w pierwszej turze. Jak będzie w przyszłości – nie wiadomo. Z perspektywy PiS-u sprawę wyborów warto rozstrzygnąć jak najszybciej, żeby mieć kłopotliwą sytuację za sobą i zabezpieczyć kontrolę nad ważnym urzędem.
Ogłoszenie wyborów 23 maja mogłoby także posłużyć za próbę uniknięcia konsekwencji związanych z faktem, że nie istnieje podstawa prawna dla niezorganizowania wyborów 10 maja. Nie wystarczy przecież, że dwaj posłowie powiedzą, że nie będzie wyborów, żeby wolno ich było nie organizować. Gdyby zawczasu przełożyć wybory na 23 maja, to w głosowaniu można by wykorzystać karty nielegalnie wydrukowane przez Jacka Sasina etc.
Próba przekładania wyborów na dzień przed ich terminem na bazie jawnie niekonstytucyjnej ustawy, którą uchwalono niewiele wcześniej, to byłoby w demokracji zupełne kuriozum i naruszenie cywilizowanych standardów politycznych. Jednak partia rządząca mogłoby przekonywać opinię publiczną, że formalnie rzecz biorąc, wszystko jest w porządku. A pod pewnymi względami sytuacja byłaby bardziej uporządkowana niż obecnie. Nie wiadomo, czy taki manewr udałoby się przeprowadzić bezproblemowo, ale wydaje się, że w obecnej sytuacji poziom niepewność wcale nie ulegnie obniżeniu.
Tak czy inaczej, łatwo zauważyć, że Kaczyński się zakiwał, postawa Gowina ograniczyła jego swobodę działania, a wewnątrz koalicji ujawniły się przy tej okazji z większą mocą kolejne tarcia. Oznacza to, że konflikt wewnątrz obozu rządzącego nie został rozwiązany, lecz cały czas istnieje pod przykrywką chwilowego porozumienia między jego liderami. Kaczyński wie, że Gowin się mu postawił – co nie może pozostać bez konsekwencji. A Gowin wie teraz, że Kaczyńskiemu nie zależy ani na niezależnych sądach – co dotąd w jakiś sposób sobie racjonalizował – ani nawet na uczciwych wyborach. Nie zależy mu także na samym Gowinie, skoro w upokarzający sposób oszukał go na dwa dni po tym, jak publicznie obiecał coś innego.
Oczywiście, politycy muszą niekiedy znosić upokorzenia, nie kierują się w działaniu wyłącznie chwilowymi emocjami. Koalicje bywają trudne, udział w obozie rządzącym to nie tylko relacje z Kaczyńskim, poza tym obozem przyszłość Gowina może nie być lepsza, a jego władza może nie być większa. Wszystko to Gowin może sobie w duchu powtarzać, aby usprawiedliwić przebieg wydarzeń.
Lider Porozumienia powiedział jednak po czwartkowych ustaleniach z szefem PiS-u: „Uchroniliśmy z prezesem Kaczyńskim Polskę przed głębokim kryzysem”. Wtedy słowa te brzmiały fałszywie, bo obaj panowie sami ten kryzys spowodowali. A dzisiaj brzmią one po prostu niepoważnie. Skoro Gowin dysponuje już szeroką wiedzą na temat podejścia Kaczyńskiego do sądów, wyborów i do samego Gowina – a my także ową wiedzą dysponujemy – to szefowi Porozumienia znacznie trudniej będzie twierdzić, że przyświecają mu szlachetne intencje.