A jednak pytanie o specjalny status Kościoła katolickiego w sprawie pedofilii (jak i innych sprawach) należałoby wreszcie zadać poważniej.

Gdzie zatem szukać głębokich powodów nietykalności księży w Polsce? Na początek, filmy Sekielskich warto skonfrontować ze słowami lidera PiS-u, Jarosława Kaczyńskiego. W maju 2019 roku polityk podczas pikniku w Pułtusku powiedział: „Kto podnosi rękę na Kościół, chce go zniszczyć, ten podnosi rękę na Polskę”. Od razu zaczęto zwracać uwagę na zdumiewające paralele ze słowami Józefa Cyrankiewicza z 1956 roku, w tym miejscu pomijam jednak ten wątek. Ważniejsze jest trwałe – niezależne od jakiegokolwiek kontekstu – utożsamianie Kościoła katolickiego z Polską.

Dla wielu z nas ta identyfikacja jest „oczywista”, wyraża się bowiem w sformułowaniu „Polak katolik”. Pamiętam, jak podczas jednej z debat publicznych, w której przyszło mi uczestniczyć, pewna pani wśród publiczności zastanawiała się, czy w ogóle można wyjść poza ten stereotyp, mając taką historię jak nasza.

W jaki sposób możemy sobie z tym poradzić? Nie wierzę, że problem rozwiąże prosty antyklerykalizm. Musimy sięgnąć do samych przyczyn specjalnej nietykalności Kościoła katolickiego w Polsce. Otóż, zarówno w słowach Cyrankiewicza, jak i Kaczyńskiego brakuje pewnego ogniwa, które teraz mamy dostępne. Chodzi o własne, suwerenne państwo.

Od czasu rozbiorów do 1989 roku Kościół katolicki na różne sposoby spełniał rolę państwa zastępczego.

Gdy upadało państwo, pozostawał Kościół, który miał nieść ze sobą polskość, transmitować kulturę, a nawet zastępować do pewnego stopnia struktury władzy. W praktyce to wyglądało różnie. Niemniej, jeszcze w czasach PRL-u Stefana Wyszyńskiego nazywano „interrexem”. W latach 80. XX wieku – z powodów patriotycznych – na msze udawały się nawet osoby niewierzące. Dość przypomnieć sobie opublikowane niedawno dzienniki Wiktora Woroszylskiego. Przykłady można mnożyć.

Dziś, w 2020 roku, Kościół katolicki wzmocniony jest jednak nie tylko odzyskanymi nieruchomościami i wpływem na cały garnitur polityków, ale także niewiarą wielu Polaków we własne państwo. Ona przetrwała przełom roku 1989 jak stary, nigdy nieprzepracowany nawyk. Dopóki sami Polacy nie przyjmą do wiadomości, iż ich państwo może trwać w dziejach, iż stanowi dla nich stabilny punkt odniesienia, trudno sobie w ogóle wyobrazić, by można było przeprowadzać realny rozdział Kościoła od państwa – także na tle takich spraw jak pedofilia.

Czy w ogóle można sobie wyobrazić, że rozdział Kościoła od państwa postuluje osoba, która tak naprawdę, w głębi ducha, uważa państwo polskie za „teoretyczne”, „sezonowe” czy „obce”?

Nic zatem dziwnego, że znajdują się wśród nas obywatele, którzy będą skłonni raczej na różne sposoby „wzmacniać Kościół” jako instytucję „na wszelki wypadek” i „za wszelką cenę” – choćby oznaczało to przymykanie oczu na przewiny duchownych.

Dawno temu Janusz Tazbir na tle panoramy całej historii Polski zauważał, że Kościołowi katolickiemu wiodło się lepiej, gdy słabło państwo polskie. Jerzy Giedroyc z kolei zwracał uwagę, że interesy Kościoła katolickiego oraz niepodległego państwa polskiego w wielu istotnych sprawach mogą się całkowicie rozchodzić. Czas już, żeby w III RP Polacy stanęli na własnych nogach. Musimy wyjść poza naszą „mentalność okupacyjną”, czyli dopuszczanie myśli o tym, że państwo jest z dykty i że niechybnie znów się zawali, jak w 1795 czy 1939 roku. Czas porzucić automatyzm myślenia i gotowania się na nadejście kolejnych okupacji niemieckich czy rosyjskich.

„Chcesz pokoju, szykuj się na wojnę”, to oczywiste – ale wyjdźmy z założenia, że państwo polskie będzie trwało dalej. Trwała zmiana wymaga czegoś więcej niż tylko naprędce skleconego projektu ustawy albo kary dla tego czy innego duchownego.