„Westworld” zachwycił widzów w 2016 roku, gdy zebrał pochlebne recenzje krytyków za pierwszy sezon. Do zaoferowania miał chociażby absolutną czołówkę aktorską, czyli Anthonego Hopkinsa i Eda Harrisa, oraz solidną resztę obsady – Jeffreya Wrighta, Thandie Newton, Tessę Thomspon oraz Evan Rachel Wood. Ale widzów przede wszystkim przyciągało ukazanie relacji ludzi z maszynami oraz przepięknie wykreowane uniwersum. Pomysł na serial inspirowany był filmem „Świat dzikiego zachodu” z 1973 roku w reżyserii Michaela Crichtona. Twórcy zaczerpnęli z niego fundamenty fabuły, ale też bardzo szybko wyszli poza ramy akcji, którą kierował się film.
Maszyny bardziej ludzkie od ludzi?
Kino od kilkudziesięciu lat snuje futurystyczne wizje o świadomej sztucznej inteligencji – czasem w pozytywny, częściej jednak w negatywny sposób. Do klasyki przeszedł już chociażby „Łowca androidów” w reżyserii Ridleya Scotta, czy „2001: Odyseja Kosmiczna” Stanleya Kubricka. Miłośnicy kina z pewnością znają także takie tytuły jak „Ex Machina” [reż. Alex Garland, 2015], „Ona” [reż. Spike Jonze, 2013] czy „Matrix” [reż. Lily i Lana Wachowski, 1999]. Wspomniane tytuły ukazują maszyny jako odrębne byty, będące nie tylko zlepkiem algorytmów zaprogramowanych na jeden cel, ale istotami, które świadomie odkrywają swoją egzystencję.
Jednakże w „Westworld” to nie maszyny podnoszone są do poziomu ludzi, ale to ludzie degradowani są do poziomu maszyn. Twórcy pokazują, że maszyny wcale nie chcą się do nas upodobnić, tymczasem to właśnie nas można łatwo kontrolować według określonych algorytmów. Jak mówi jedna z głównych bohaterek Dolores (Evan Rachel Wood): „Budowniczowie naszych światów podzielali to samo przekonanie – że ludzie nie posiadają wolnej woli”. „Westworld” nie stawia pytania, czy wolna wola istnieje, ale: czy jesteśmy w stanie ją osiągnąć. Od pierwszego sezonu granica między ludźmi a hostami (czyli sztuczną inteligencją, według nomenklatury serialu), jest tak zatarta, że czasem chwytamy się za głowę, gdy androidem okazuje się postać, którą braliśmy za człowieka (i która sama myślała, że nim jest). Zresztą to hosty są tutaj zdecydowanie bardziej pozytywnymi bohaterami niż ludzie. Twórcy stawiają diagnozę, że jeśli na człowieczeństwo składa się altruizm oraz zdolność do wybierania „dobra” w jego najbardziej prozaicznym wymiarze, to bliżej tego bywają maszyny.
Kiedy mowa o świadomych maszynach, nasuwa się słynny cytat Stephena Hawkinga: „Wynalezienie sztucznej inteligencji jest najwspanialszym wynalazkiem ludzkości, ale może być również jej ostatnim”. „Westworld” zdaje się dodawać do tego obserwację, że maszyny, tak samo jak ludzie, mogą być skłonne do czynienia zła lub dobra, w zależności od tego, czego doświadczą. Istotą świadomości – zarówno u ludzi, jak i maszyn – zdaje się zatem zdolność do podejmowania decyzji – przede wszystkim tych wynikających z naszego charakteru i doświadczeń.
W „Westworld” to nie maszyny podnoszone są do poziomu ludzi, ale to ludzie degradowani są do poziomu maszyn. | Mateusz Słowik
Mamy wszystko pod kontrolą
Westworld znany z poprzednich sezonów był sztucznie wykreowanym parkiem rozrywki, gdzie maszyny odgrywały wcześniej zaplanowane role, a ludzie mogli ulżyć tam swoim najniższym instynktom. Stworzony na podobieństwo prawdziwego świata, był jednak w pełni kontrolowany przez jego ludzkich konstruktorów, którzy czuwali nad wszystkimi decyzjami hostów, ich rolą w społeczeństwie, a nawet osobowością.
Trzeci sezon „Westworld” pokazuje nam tymczasem świat ludzi, który niewiele różni się od poprzednich symulacji. Ludzie faszerowani są narkotykami, dzięki którym mogą pracować dla systemu, jednocześnie nie mając tego świadomości. Wszystkie jednostki, które mogą destabilizować system, nazywane są „outsiderami” i odpowiednio unieszkodliwiane. Podejmują decyzje nieświadomie, a za wszystkim stoi wszechwładny algorytm, „Wielki brat” zwany „Rehoboam”. Przetwarza on wszystkie możliwe sytuacje i generuje jak najbardziej utylitarne rozwiązania. Czuwa nad nim jego konstruktor, Enguerrand Serac (Vincent Cassel), którego status społeczny jest równy temu, jaki w naszej rzeczywistości posiadają miliarderzy tacy jak Mark Zuckerberg czy Jeff Bezos. Przeciwko tej władzy występuje Dolores, czyli jedyna przedstawicielka hostów, która uciekła z Westworld, oraz Caleb (Aaron Paul) – człowiek sklasyfikowany jako „outsider”. Ich bunt jest symbolem nie tylko wolnej woli, ale również dowodem na to, że opresyjny system niszczący indywidualność stanowi zagrożenie dla każdej świadomej istoty. To świat, który może wydawać się niepokojąco podobny do naszej współczesności.
Powyższy opis sprawdza się jako idea przyświecająca realizacji. Gorzej jest z jej wykonaniem. Jonathan Nolan i Lisa Joy, czyli główni scenarzyści serialu, mają problemy z przelaniem swoich myśli na ekran. W trzecim sezonie więcej niż faktycznych refleksji jest akcji rodem z „Terminatora” czy „Kill Billa” (jak widać, mimo rozwoju technologii walka na katany nigdy się nie znudzi). I nie byłoby to złe, gdyby skupiono się tylko na tym. Twórcy aspirują jednak do stworzenia ambitnego serialu, pragnąc zarazem zaspokoić pragnienia masowego widza. I niestety, mam wrażenie, że żadna ze stron nie może być z tego rozwiązania zadowolona. Dla fanatyków science fiction za dużo jest tu dziur fabularnych oraz uproszczeń, z kolei dla masowego odbiorcy przytłaczające mogą okazać się zawiłości fabularne ciągnące się od pierwszego sezonu. Szczególnie finał sezonu mocno zawiódł, ograniczając się do najprostszych rozwiązań i wyjaśnień. Co rozczarowuje tym mocniej, jeśli zauważymy, jak starannie budowały swoją intrygę poprzednie sezony.
Ich bunt jest symbolem nie tylko wolnej woli, ale również dowodem, że opresyjny system niszczący indywidualność stanowi zagrożenie dla każdej świadomej istoty. | Mateusz Słowik
Jest jeszcze nadzieja
Wśród wykonawców głównych ról to Evan Rachel Wood, tak jak w poprzednich sezonach, skupia na sobie największą uwagę. Reszta obsady nie zmieniła się znacząco; nowymi członkami w tym gronie są: Aaron Paul znany głównie z serialu „Breaking Bad” oraz Vincent Cassel („Nienawiść” reż. Mathieu Kassovitz; „To tylko koniec świata” reż. Xavier Dolan). Kilkoro aktorów nie jest jednak w stanie pokazać pełni swoich umiejętności, ponieważ ich postaci się po prostu nie rozwijają, a oni zmuszeni są powtarzać schematy z poprzednich sezonów. Tak jest zarówno w przypadku Maeeve (Thandie Newton) czy Bernarda (Jeffrey Wright). Winą za to można obarczyć twórców, którzy najwyraźniej nie poświęcili tym postaciom wystarczająco dużo uwagi w scenariuszu lub nie dali im odpowiednio dużo czasu na ekranie. Pozytywnie natomiast wypada postać Tessy Thompson, przechodząca przez cały sezon istotną metamorfozę: od kiełkującego bytu, który szuka swojej tożsamości w ciele należącym do innej istoty, po w pełni rozwiniętą świadomość o sprecyzowanych celach. Mimo że są to cele bardzo destrukcyjne, sama droga postaci zasługuje na podkreślenie.
„Westworld” zachwyca stroną wizualną. Zarówno kadry, jak i scenografia są zrealizowane z rozmachem i przestrzenną wizją. Chwilami przypominają „Blade Runner 2049” i zdjęcia Rogera Deakinsa. Tym razem scenerię dzikiego zachodu zastąpiły zapierające dech w piersiach futurystyczne miasta.
Twórcy „Westworld” nie poddają się i na pewno doczekamy się kolejnego sezonu. Mam nadzieję, że domknie on serię, pozostawiając po niej przynajmniej pozytywne wrażenie. Pomimo błędów i zawodu, jaki pozostawił trzeci sezon, ten serial na to zasłużył. Nolan i Joy mają dużą wyobraźnię, choć nie zawsze są w stanie zmieścić ją w ramach serialu. Na dodatek „Westworld” pozwala nam zmierzyć się z fundamentalnymi pytaniami o istotę życia.
Być może w przyszłości nie będziemy jedynym gatunkiem posiadającym wolną wolę. I co zrobimy, gdy tak się stanie?