„Rosja to stan umysłu”, skwituje czytelnik i z przestrachem odłoży „Przyszło nam tu żyć” na półkę. Bo i reportaże Kostiuczenko mogą niewnikliwego odbiorcę utwierdzić w tym przekonaniu. Każdy z zebranych tekstów ilustruje co najmniej jeden konkretny problem, który woła o pomstę do nieba. W przypadku wcieleniowych reportaży z rosyjskiego wydziału śledczego i drogówki widzimy wszędobylską korupcję i kumoterstwo. Zaraz potem przenosimy się do meliny uzależnionych od tak zwanego krokodyla, chałupniczego narkotyku, którego skutkiem ubocznym jest gnicie tkanek zażywającego. Pośród barakowych prostytutek, gdzieś z dala od głównych ośrodków miejskich, dziennikarka unaocznia ekscesy przemocy i alkoholizmu. Odnosi się wrażenie, że oto przechodzi się przez kolejne bramy piekieł. Gdzie nie odwrócić głowy – jest źle. Wrażenia potęguje suchy, wręcz sterylny język, którym operuje autorka. Na moralną ocenę też nie ma miejsca, szkoda papieru – przecież trzeba zejść jeszcze głębiej, do samych czeluści.

I dlatego jest strasznie

A na temat przyczyn powstawania kolejnych kręgów piekielnych wyrobić sobie można opinię nader łatwo, wtórując niektórym protagonistom. „W Rosji zawsze było ciężko” [s. 202], kwituje jedna urzędniczka, załamując ręce nad beznadziejnością sytuacji mieszkańców Czuprijanowki, wioski pod Twerem. Inna bohaterka Kostiuczenko, młoda kobieta świeżo po studiach socjologicznych, dzieli się swoimi skromnymi marzeniami: o domu z bateriami słonecznymi i porządną kanalizacją, może jeszcze samochodem. Tymczasem wylądowała na kasie dworca kolejowego i smutno konstatuje: „Wiem, że na to wszystko trzeba pracować. I pracuję ciężko. Mam dwadzieścia sześć lat i cały czas pracuję. […] Ale by się to wszystko ziściło, trzeba by chyba żyć w innym kraju” [s. 219].

Warto jednak zeskrobać tę warstwę lokalnego fatum, które w tym przypadku zasadza się na zagadkowości „rosyjskiej duszy”. To właśnie tym enigmatycznym pojęciem od lat objaśnia się wyjątkowość realiów największego kraju świata – zarówno ich awers, jak i rewers. „Przyszło nam tu żyć” poświęcone jest bez wątpienia tej ciemniejszej stronie. Pomimo tego, lektura reportaży według rosyjskiego klucza wydaje się błędna. We wstępie tłumaczka, Katarzyna Kwiatkowska-Moskalewicz, stawia tezę, że książka nie jest tylko o Rosji, stanowi bowiem „diagnozę źle działającego świata” [s. 7].

I nie jest to dalekie od prawdy. W rozdziale poświęconym realiom życia na odizolowanych wsiach centralnej Rosji stykamy się z problemem najzwyczajniejszego na świecie wykluczenia komunikacyjnego. W reportażu o świętowaniu Dnia Zwycięstwa, upamiętniającego sowiecki czyn zbrojny w II wojnie światowej i stanowiącego centralny punkt polityki historycznej putinowskiej Rosji, widzimy instrumentalne traktowanie kombatantów – o których państwo przypomina sobie tylko przy okazji święta, na co dzień pozostawiając ich na pastwę biedy. W historii tragicznego morderstwa dokonanego przez chorych na oligofrenię, Kostiuczenko rzuca światło na problem braku skutecznych mechanizmów pomocowych dla osób z niepełnosprawnością umysłową i braku ich społecznej adaptacji. A relacja z kopalni węglowych południowej Rosji – w których górnicy od lat nie mogą uzyskać zaległych pensji i ledwo wiążą koniec z końcem – stanowi przykład nierównej walki pracowników z arbitralnymi decyzjami właścicieli przedsiębiorstw, mających ciche przyzwolenie władz na swoje działania. Te problemy znaleźć można przecież pod każdą szerokością geograficzną.

Autor nieobecny

Uniwersalność Kostiuczenko widać jeszcze z innej perspektywy. W odróżnieniu od Anny Politkowskiej, której praca zainspirowała nastoletnią Jelenę do wybrania ścieżki życiowej [1], dziennikarstwo autorki „Przyszło nam tu żyć” lokuje politykę w podtekście. Politkowska – na łamach tej samej co Kostiuczenko „Nowej Gaziety” – krytykowała wczesnego Putina w sposób otwarty. Jej artykuły, a później wydawane na Zachodzie książki, kompromitowały reżim i ujawniały złowrogi styk polityki i kryminału [2]. Młodsza koleżanka redakcyjna posługuje się innymi narzędziami. Polityczność nie jest tutaj oczywista. Czytelnik musi się co prawda zmierzyć ze skorumpowanymi do cna miejskimi radnymi czy policjantami, którzy sami czerpią zyski z nielegalnych procederów. Jednak polityka na poziomie federalnym pojawia się w niewielu miejscach. Swoją brutalność objawia wtedy, kiedy Kostiuczenko dociera do spowitego wojną Donbasu – ale i tam reportażystka zostaje blisko ziemi. A dokładniej pod nią, w piwnicy, gdzie przed ostrzałem chronią się cywile.

Dziennikarka nie podaje w ten sposób ogniw związku przyczynowo-skutkowego, który doprowadził do tego, że jest, jak jest. Bohaterowie książki, którym autorka udziela głosu, zadają bowiem pytania, na które krótko odpowiedzieć nie sposób. „Wytłumacz mi, proszę: w Moskwie wszyscy mają wyższe wykształcenie, ale wyrzucają śmieci z balkonów. Dlaczego?” [s. 246], przekornie pyta kirgiska gastarbeiterka sprzątająca moskiewskie ulice. Jej praca błyskawicznie czyni z niej kogoś uciążliwego dla przechodniów, kogoś kompletnie zdehumanizowanego – a to przecież Moskwa uchodzi za europejski bastion Rosji.

Z kolei jeśli któryś z bohaterów ma w zanadrzu odpowiedź na dręczące czytelnika pytania, to jest ona od razu konfrontowana z racją innych. W rozdziale przedstawiającym życie w syberyjskim udzielnym księstwie jednej z największych rosyjskich firm przemysłu wydobywczego czytelnik jest świadkiem budowy rosyjskiej potęgi kosztem autochtonów. Tutaj półtony racji są rozstawione dość współmiernie. Z jednej strony, słuszność ma przecież i miejscowy, dla którego wydobycie ropy wiąże się z gwałtem na naturze i świętości jego rodzinnych stron. Z drugiej strony, przemysł wydobywczy zapewnia miejsca pracy tym, których w Rosji centralnej rynek zwyczajnie by przeżuł i wypluł. Niech czytelnik waży więc racje sam.

„Przyszło nam tu żyć” nie jest jednak beznamiętną relacją. Ostrze krytyki niby chowa się za sterylną bezstronnością, ale tnie głęboko. Za każdym z bohaterów można dojrzeć rozlatujące się, niewydolne państwo, w którym ostoją quasi-normalności są wysepki paliwowych magnatów. Brak jasnych reguł i jakichkolwiek mechanizmów pomocowych doprowadza do wykluczenia, korupcji, alkoholizmu – ta lista jest tak naprawdę nieskończenie długa.

Polityka jak bumerang

W tym można upatrywać przewodni motyw reportaży Kostiuczenko. W dobie koronawirusa reportażystka razem ze swoim redakcyjnym kolegą Jurijem Kozyriewem opublikowała w „Nowej Gaziecie” długi tekst obrazujący heroiczny trud służby medycznej jednego z moskiewskich szpitali [3]. Główną część tekstu stanowią urywki dialogów lekarzy, pielęgniarek i pacjentów – zebrane w całość, odmalowują niemalże wojenny pejzaż z „czerwonej strefy”. Tutaj też nie ma polityki ani jednoznacznych ocen. Wnioski nasuwają się same. Ktoś może powiedzieć, że na walkę z pandemią nie był przygotowany nikt. Z drugiej strony, ci lekarze pracują na granicy wytrzymałości – czy naprawdę tak powinno być? I czy nie powinno się kogoś pociągnąć do odpowiedzialności za lata niedofinansowania i „optymalizacji” służby zdrowia? Jeśli tak, to kogo?

W „Przyszło nam tu żyć” uderza właśnie brak jakiejkolwiek instancji, do której bohaterowie tekstów – poturbowani, odrzuceni, znajdujący się na skraju biedy bądź już od dawna znajdujący się za tą granicą – mogliby się zwrócić. Bo weźmy chociażby tytułowy reportaż o Stanicy Kuszczowskiej, mieście na południu europejskiej Rosji, które w latach 90. zostało podporządkowane zorganizowanym kryminalistom. Na ulicach, aż do drugiej dekady XXI wieku, panował prawdziwy terror – z pobiciami, wymuszeniami, gwałtami. Dopiero masowe zabójstwo w 2010 roku przykuło uwagę uczciwych i zaangażowanych śledczych, którzy do pewnego stopnia ukrócili kryminalną działalność. Dziwi jednak to, że sami mieszkańcy Stanicy – wciąż zastraszeni i przekonani o „umoczeniu” wszystkich – nie wierzą w skuteczność jakichkolwiek instytucji: „Mieszkańcy nie chcą śledztwa. Oni chcą Żyrinowskiego. Ten obiecał powiesić na centralnym placu i capków, i mera, i szefa milicji” [s. 294]. W tego rodzaju wypowiedziach słychać echa wszystkich nieudanych kampanii antykorupcyjnych, które na przestrzeni lat doprowadziły do rozpowszechnienia się przekonania o tym, że w Rosji „kradną wszyscy” [4]. Nikt się już nawet nie łudzi.

Polityka więc, wyrzucona drzwiami, wraca przez okno – tu w postaci popytu na „silnego człowieka”, na którego zapotrzebowanie rośnie proporcjonalnie do arbitralności władzy i korupcji. Wspomniana wyżej apolityczność reportaży Kostiuczenko jest tak naprawdę do cna polityczna, stanowi bowiem odbicie samych rosyjskich realiów – przestrzeni, w której elita rządząca celowo wyrzuciła rządzenie poza społeczny nawias i uczyniła z administracji państwem sprawę czysto techniczną. W ten sposób państwo umywa ręce od problemów tych, którym „przyszło żyć”.

Można mieć zastrzeżenia co do etyki dziennikarskiej Kostiuczenko – przecież jej wcieleniówki w drogówce czy wydziale śledczym niosą ze sobą znamiona prowokacji dziennikarskiej. Polski czytelnik jednak, przyzwyczajony do „polskiej szkoły zmyślania” – podchodzącej nad wyraz swobodnie do faktografii – może przejść obok tego spokojnie. Historie w „Przyszło nam tu żyć” nie są w żaden sposób podkoloryzowane, a osoba autorki praktycznie się w nich nie pojawia. Rosyjska dziennikarka przede wszystkim daje czytelnikowi możliwość wściubienia nosa tam, gdzie nikt wcześniej zrobić tego nie zdołał – i przy tym można posłuchać tych, którym głosu nikt i nigdy nie oddał. Rosja, rzecz jasna, przeraża. Mimo to, Kostiuczenko wchodzi w jej trzewia, żeby ukazać, że tak naprawdę źródła miejscowych patologii nie są powodowane mistycznymi właściwościami rosyjskiej „nieobejmowalnej” przestrzeni, a są zgoła powszednie. Pomaga w tym też świetny przekład Katarzyny Kwiatkowskiej-Moskalewicz, dzięki któremu nie tracimy nic z esencji tak różnych slangów, jak język narkomanów czy gliniarzy.

„Przyszło nam tu żyć”, oczywiście, jest o Rosji. Tyle że za pomocą soczewki skupionej na tym kraju – i na konkretnych grupach – ta perspektywa się rozszerza, czyniąc te reportaże czymś więcej. Krytyką społeczną bez tejże krytyki rzuconej wprost, co wyostrza ją jeszcze bardziej. Tekstem obnażającym zgubne skutki braku solidaryzmu w myśl powiedzenia „każdy sobie rzepkę skrobie”. Dyktafonem przystawionym do ust wykolejeńców, którzy palcami wytykają lata zaniedbań. A przy tym, o czym nie wolno zapominać, to równocześnie kawał dobrego dziennikarskiego warsztatu.

 

Przypisy:

[1] J. Kostiuczenko, „U nas nekorrektnaja professija”, „Russkij Żurnal”, 07 listopada 2011.

[2] Zob. A. Politkowska, „Putinskaja Rossija”, 2004.

[3] J. Kostiuczenko, J. Kozyriew, „Eto sztorm”, „Nowaja Gazieta”, 29 kwietnia 2020 [https://novayagazeta.ru/articles/2020/04/29/85144-eto-shtorm].

[4] W. Gel’man, „Jeszcio o letajuszczich korgi, ich chozjajewach i nie tol’ko”, 16. Lipca 2016.

 

Książka:

Jelena Kostiuczenko, „Przyszło nam tu żyć. Reportaże z Rosji”, przeł. Katarzyna Kwiatkowska-Moskalewicz, wyd. Czarne, Wołowiec 2020.