Tomasz Sawczuk: Co się u pana zmieniło w ostatnim czasie?
Robert Biedroń: Od dwóch lat jestem w ciągłej kampanii. Moje życie zostało w całości podporządkowane aktywności publicznej.
Wcześniej tak nie było?
Kiedy byłem prezydentem Słupska, miałem więcej czasu dla siebie, na przykład jeździłem na rowerze.
Teraz pan nie jeździ? Ja wróciłem na rower, kiedy zaczęła się epidemia.
Mój rower jest chyba w warszawskim biurze, ale nie zdążyłem go nawet rozpakować. Wcześniej o tym nie myślałem, ale to jest dla mnie symboliczne. Kampania prezydencka wymaga pełnego zaangażowania.
Kampania toczyła się w szczególnych warunkach. Jak patrzy pan na czas od początku epidemii do 10 maja, kiedy nie odbyły się wybory?
Dziwny czas. Ludzie byli zajęci troską o zdrowie i finanse, obawiali się tego, że mogą stracić pracę, a ich firmy nie mogą działać – ale politycy brnęli do wyborów. To był oczywisty interes polityczny PiS-u, nie kryli się z tym. Ale po ludzku było to dla mnie kompletnie niezrozumiałe. I nie rozumiałem, dlaczego oczekiwało się od nas, że będziemy prowadzić kampanię, której nie dało się prowadzić. Zapłaciłem za to sporą cenę, ponieważ ludzie zniechęcili się do udziału w głosowaniu.
Chciałbym, żeby te wybory w końcu się odbyły, żebyśmy wreszcie zdecydowali, kto będzie rządzić przez kolejne 5 lat i poszli dalej – na przykład skupili się na tym, w jaki sposób najlepiej przeciwdziałać skutkom kryzysu gospodarczego. Mam wrażenie, że im dłużej to będzie trwać, tym większy będzie chaos.
Czyli jest pan zdania, że wybory powinny odbyć się 28 czerwca? Bo w Senacie po stronie opozycji pojawił się pomysł, że należy je przesunąć na później.
Prezydium Senatu stwierdziło, że są wątpliwości konstytucyjne co do terminu 28 czerwca. Senat ma opinie konstytucjonalistów w tej sprawie i pewnie kieruje się tymi opiniami. Zobaczymy, jakie zapadną w tej sprawie decyzje.
Nie rozumiem, to znaczy, że pan tego nie popiera?
[westchnienie] Dzisiaj każdy termin może budzić wątpliwości. A skoro tak, to wolałbym, żeby wybory już się odbyły, żeby nie potęgować chaosu. Jak tak dalej pójdzie, to za chwilę w ogóle nie będziemy mieć możliwości wyboru prezydenta, a PiS będzie rządzić za pomocą stanu wyjątkowego.
Ale przecież to Gabriela Morawska-Stanecka, wicemarszałkini Senatu z Lewicy, osobiście ogłaszała na konferencji prasowej, że należy odłożyć wybory na później.
Dlatego, że są wątpliwości konstytucyjne, które trzeba wyjaśnić.
Lewica zorganizowała wcześniej okrągły stół w parlamencie, który był wydarzeniem wyjątkowym w polskiej polityce. Przez lata nie udało się posadzić przy jednym stole koalicji rządzącej i opozycji. Sytuacja w Senacie wynikła z tego, że PiS naruszyło uzgodnienia okrągłego stołu w sprawie wyborów.
A przy okrągłym stole nie wiedzieliście, że istnieją wątpliwości konstytucyjne w sprawie terminu wyborów?
Wiedzieliśmy, ale umówiliśmy się z PiS-em, że przedstawi uczciwy kalendarz wyborczy. Umówiliśmy się także na szereg poprawek do prawa wyborczego, które miały stanowić odpowiedź na zarzuty ewentualnej niekonstytucyjności związanej z procesem wyborczym 28 czerwca. Tak się nie stało.
Czyli chodzi o to, że PiS nie przestrzega tych ustaleń?
Nie przestrzega, dlatego chcemy te sprawy uporządkować. Wciąż jesteśmy otwarci na dyskusję. Lewica na pewno nie będzie bojkotować wyborów. Wręcz przeciwnie, uważam, że trzeba te wybory przeprowadzić jak najszybciej.
Lewica na pewno nie będzie bojkotować wyborów. Wręcz przeciwnie, uważam, że trzeba te wybory przeprowadzić jak najszybciej. | Robert Biedroń
Jak Polska radzi sobie w czasie pandemii?
Kryzys pokazał, że potrzebujemy państwa, które będzie dawało nam dobry szpital, urząd, szkołę, będzie dbać o nasze bezpieczeństwo nie tylko w czasie wojny, ale przede wszystkim pokoju. Zobaczyliśmy po raz kolejny, że niewidzialna ręka rynku nie wszystko ureguluje. Jak trzeba ratować ludzi, to na pierwszej linii walki stają szpitale publiczne. Jak trzeba zapewnić sprzęt ochronny personelowi medycznemu albo ratować firmy, to oczekuje się tego od państwa. Jak trwoga, to do państwa.
Jeśli to prawda, to brzmi jak samograj dla lewicy. Ale lewica na tym nie zyskuje.
Dzisiaj wielu porzuca neoliberalną narrację i próbuje udawać, że rozumie współczesną rolę państwa. Tylko jak przychodzi do szczegółów, to ci sami politycy używają retoryki, zgodnie z którą publiczne media trzeba zaorać.
Nie wiem, czy przybędzie panu poparcia od uskarżania się na innych.
Ale to jest papierek lakmusowy. Przed wyborami wszyscy mówią o tym, że państwo powinno dosypać pieniędzy do systemu ochrony zdrowia albo zadbać o dobrą szkołę. A po wyborach wracają do business as usual.
A może to ludzie wracają do business as usual, czyli do niepopierania lewicy? Premier przekonuje, że opanowaliśmy epidemię. Ludzie chyba zmęczyli się ograniczeniami. Może wcale nie wierzą w to, że można liczyć na państwową opiekę zdrowotną, tylko w to, że w razie czego muszą radzić sobie sami.
Myślę, że ludzie bardzo chcą wrócić do normalności, do sytuacji, w której mieli poczucie bezpieczeństwa zdrowotnego i finansowego. Ale trzeba pamiętać, że wiele osób nie wróci do normalności. Do tego, sytuacja nie będzie taka jak przed pandemią, bo budżet państwa nie będzie już wyglądać tak jak wcześniej i zabraknie pieniędzy na wiele celów społecznych, na które było nas stać do tej pory.
To samo wydarzy się w samorządach, które mają dzisiaj o 40 procent mniejsze wpływy z PIT i CIT. Jako były prezydent miasta wiem, że będzie to miało katastrofalne skutki. Trzeba będzie decydować o tym, czy zamknąć szkołę, czy wyremontować chodnik. Oddłużać szpital miejski czy oddawać do użytku nowe mieszkania. Na koniec cenę zapłacimy wszyscy, chociaż dzisiaj tego jeszcze nie odczuwamy.
Teraz trwa dyskusja na temat „tarczy antykryzysowej 4.0”, której skutkiem będzie poluzowanie ochrony praw pracowniczych. Możemy zastanawiać się nad tym, jak solidarnie odpowiedzieć na kryzys, ale nie rozumiem, dlaczego ratuje się dzisiaj banki, które dostały 70 miliardów złotych w pierwszej tarczy, a nie ratuje się ludzi i ich miejsc pracy. Popełniamy ten sam błąd, który popełniono w 2008 roku.
[promobox_publikacja link=”https://bonito.pl/k-90669821-nowy-liberalizm” txt1=”Tomasz Sawczuk, Nowy liberalizm. Jak zrozumieć i wykorzystać kryzys III RP” txt2=”<b>O książce napisali:</b>
Książka Tomasza Sawczuka to największe intelektualne osiągnięcie szeroko rozumianego obozu liberalnego od czasu dojścia PiS-u do władzy. Jest świeża, intelektualnie dojrzała, łatwa w odbiorze i jednocześnie erudycyjna.
<em>Michał Kuź, Klubjagiellonski.pl</em>” txt3=”28,00 zł” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2019/02/nowy_liberalizm_okladka-423×600.jpg”]
Niektórzy mówią, że PiS odbiera lewicy wyborców, ponieważ prowadzi lewicową politykę gospodarczą. Nie prowadzi?
Zapisałem sobie przed naszym spotkaniem kilka informacji. 41 procent małopolskich szkół ma problem z prowadzeniem e-lekcji, 42 procent Polaków do 35. roku życia mieszka z rodzicami. Do 53 polskich powiatów nie da się dojechać pociągiem. Mieszkają tam 3 miliony ludzi. Na ścianie wschodniej tylko co piąta gmina ma żłobek!
A to jest tylko kilka przykładów tego, że w realnym życiu PiS wcale nie prowadzi lewicowej polityki gospodarczej i społecznej. PiS powołuje się na program 500 plus, a potem okazuje się, że w kraju brakuje 3 milionów mieszkań. Jako prezydent Słupska oddałem do użytku porównywalną liczbę mieszkań jak cały ogólnopolski program Mieszkanie Plus. Czyli chyba coś się rozmija z rzeczywistością w tej PiS-owskiej narracji o idealnym państwie.
Lewica często powtarza, że ludzie głosują wbrew swoim realnym interesom. To dlaczego ludzie kupują tę PiS-owską opowieść?
Pan mnie oczywiście prowokuje, bo pan zna odpowiedź na to pytanie.
Znam różne odpowiedzi. A która jest pana?
PiS umiejętnie zagospodarował gniew społeczny…
W 2015 roku.
To jest wciąż aktualne. Jak jeżdżę po Polsce, to widzę ludzi rozgoryczonych tym, że zostali zostawieni samym sobie.
PiS daje wielu osobom poczucie tożsamości. A lewica przez lata popełniała błędy i była zbyt słaba, żeby prowadzić wiarygodną narrację w tej kwestii. PiS jedzie do ludzi i mówi tak: „Wy jesteście fajni. Macie swoją godność. Nie musicie słuchać jazzu, możecie słuchać disco polo. Możecie chodzić do kościoła, jeździć na wakacje do Władysławowa, a nie na Kretę”.
Lewica chyba też tak mówi? Czy jednak trzeba latać na urlop na Kretę albo na Sycylię, jak w pana przypadku?
Ja tak mówię, tylko lewica nie jest kojarzona tożsamościowo z tymi kwestiami. Lewica była wcześniej zajęta tworzeniem wolnorynkowej trzeciej drogi, likwidowała fundusz alimentacyjny…
Ale to było 20 lat temu!
Tyle że ludzie pamiętają, że lewica ich zawiodła. Pamiętają błędy. A nie pamiętają dobrego.
Do tego dochodzi jeszcze jedna rzecz. Lewica nie rządzi od 15 lat. Czyli wyrosło całe pokolenie, które nie pamięta rządów innych niż prawicowe. Dlatego bardzo trudno jest nam przebić się z naszą opowieścią o Polsce równych szans. Szczególnie że dotychczasową opowieść podtrzymuje cały konglomerat mediów, think tanków, które wzmacniają z jednej strony myślenie neoliberalne, a z drugiej strony – prawicowe.
Ja wiem, że to inni są winni, ale jeszcze niedawno nawet pan nie przyznawał się do lewicowości. Jako Wiosna szukaliście innego języka. Z jakiegoś powodu uważaliście, że to jest dobra droga.
Uważam, że trzeba zmieniać język, właśnie po to, by dotrzeć do ludzi.
Kiedy byłem prezydentem Słupska i zastanawiałem się nad tym, czego ludzie ode mnie oczekują, to za każdym razem wychodziło mi na to, że oczekują, żeby im się dobrze żyło i żeby byli szczęśliwi. Wydaje mi się, że lewica powinna właśnie do tego dążyć. Nie powinna uszczęśliwiać ludzi na siłę, kimkolwiek są i cokolwiek robią. Jeśli tylko nie krzywdzą innych, mają prawo do swojego szczęścia.
PiS daje wielu osobom poczucie tożsamości. A lewica przez lata popełniała błędy i była zbyt słaba, żeby prowadzić wiarygodną narrację w tej kwestii. | Robert Biedroń
Ale to nie jest język, który słyszę od was na co dzień. W kampanii lewica podkreśla trzy tematy – stosunek do Kościoła, prawo aborcyjne i małżeństwa jednopłciowe.
To jest nieprawda! W telewizyjnej debacie prezydenckiej ani razu nie użyłem słowa „aborcja” i ani razu nie powiedziałem o małżeństwach homoseksualnych. Mówiłem o tanich mieszkaniach na wynajem i śmieciówkach.
Wiem o tym, niektórzy nawet wytykali panu, że w debacie nie bronił pan własnych przekonań z otwartą przyłbicą. Ale kiedy lewica ma odpowiedzieć na pytanie o to, czym Robert Biedroń różni się od innych kandydatów, to słyszymy, że jest jedynym kandydatem, który rozdzieli Kościół od państwa. To może być prawda, ale to jest innego rodzaju opowieść niż pana słupskie przemyślenia na temat dobrego życia.
Wydaje mi się, że to jest kolejna łatka, którą nam się przykleja, podobnie jak wypominanie Razem, że chce 75-procentowego podatku.
Włodzimierz Czarzasty ma nowy cykl live’ów na Facebooku. W pierwszym odcinku pytał innych kandydatów opozycji o to, czy poprą liberalizację prawa aborcyjnego i opodatkują kler. A potem przeszedł do pytania o to, czy PRL to samo zło. Nic na to nie poradzę.
Jeżeli chcemy, żeby ludzie byli szczęśliwi, to sprawy takie jak związki jednopłciowe także trzeba uregulować.
To jest oczywiste.
Prawica tego nie zrobi. Przed wyborami będzie mówiła, że rozdzieli państwo od Kościoła, a potem porzuci te tematy.
Porażająca dla mnie była wypowiedź żony Szymona Hołowni, dotycząca związków jednopłciowych. To straszne, jak niektórzy kreują się na iście postępowych outsiderów, którzy chcą zmieniać naszą politykę, ale poglądy mają rodem ze średniowiecza. Szymon Hołownia pozuje na polityka nowoczesnego, a od lat konsekwentnie udowadnia, że jest tak samo konserwatywny, jak politycy PiS-u.
Uważam, że w tych wyborach trzeba się policzyć, żeby pokazać, jak wielu nas jest. Ale nie mam wątpliwości, że przed lewicą długi marsz. To nie będzie rewolucja.
Ale przecież to miała być rewolucja. Po to była Wiosna. Miało być rozbicie duopolu PO–PiS, a skończyło się tak, że sami weszliście pod skrzydła trzeciej dużej partii, czyli SLD. Okazało się, że jeśli w ciągu ostatnich 20 lat istniała jakaś duża partia, to pozostaje duża do dzisiaj.
A co było alternatywą?
To ja pana pytam, bo to pan miał robić alternatywę.
Jedyna droga to próbować czegoś nowego. Całe życie słuchałem, że się nie da i nawet nie warto próbować.
Próbował pan i SLD nakrył pana czapką.
Próbowałem i się udało. Nie było lewicy w Sejmie. A teraz mamy nowych parlamentarzystów i inny język.
Mieliście swoje pięć minut po wyborach, kiedy Zandberg wygłosił kontrexposé, chwalone nawet przez osoby, którym daleko do lewicy. A potem była tendencja zniżkowa i dzisiaj was nie ma.
Nie mam wrażenia, że nas nie ma.
A wyborcy mają.
Też nie. Wydaje mi się, że to jest pewna bańka dziennikarska, w której można prowadzić takie analizy. Jak jeżdżę w teren, to widzę, że lewica jest obecna, a jej posłowie ciężko pracują. Posłowie i posłanki lewicy uczestniczą w życiu regionów, w czasie pandemii pomagaliśmy ludziom. Co więcej, część sceny politycznej przesuwa się na lewo, co jest wynikiem tego, że wprowadziliśmy do debaty nowy język.
Jaki nowy język?
Na przykład język wrażliwości na prawa pracownicze, wykluczenie kobiet, wykluczenie mieszkańców mniejszych miejscowości. Nie dalej jak w ubiegłym tygodniu przyjęto poprawkę Adriana Zandberga dotyczącą bardziej sprawiedliwych wynagrodzeń w firmach w czasach kryzysu. Nikt poza Lewicą się o to nie dopominał. To jest nowa jakość.
Proszę spojrzeć na tematy związane z klimatem. Pamiętam, jak w zeszłym roku przedstawiłem na Torwarze postulat odejścia od węgla do 2035 roku. Wtedy wszyscy twierdzili, że to jest populizm.
Bo to był postulat, a nie realny program.
Ale dzisiaj wszyscy chętnie podpisują się pod tym postulatem, a niektórzy nawet twierdzą, że 2035 rok to jest za późno. Ten postulat sprowokował nową dyskusję.
Porażająca dla mnie była wypowiedź żony Szymona Hołowni, dotycząca związków jednopłciowych. To straszne, jak niektórzy kreują się na iście postępowych outsiderów, którzy chcą zmieniać naszą politykę, ale poglądy mają rodem ze średniowiecza. | Robert Biedroń
I jaki jest nowy postulat, który prowokuje dyskusję?
Na temat okrągłego stołu w sprawie wyborów mówili chyba wszyscy. A to zrobiła Lewica.
Zgodzę się jednak z panem w jednej kwestii. Być może nie wszystko, co robimy, dociera do ludzi. Tylko proszę pamiętać, że jako lewica stoimy naprzeciwko dwóch wielkich obozów. I to nie są tylko partie, ale szerokie obozy polityczne, które mają własne ośrodki propagandowe. Jak zaczyna się polaryzacja, to wszystko inne ginie. Tak samo było wtedy, gdy powstawała Wiosna.
Ale nawet jak był moment, że Kidawa-Błońska wycofała się z kampanii, to zyskał na tym Hołownia, a nie Biedroń.
No, i już jest koniec Hołowni. A taki był amerykański i fajny [śmiech].
Proszę się nie naśmiewać, bo o panu też tak mówią.
Ale tak to działa. Jak rusza polaryzacja, to ruszają okładki gazet. Przez pół roku prowadzę kampanię. Ile pan widział okładek gazet ze mną? A ile było okładek z Kidawą-Błońską, Trzaskowskim i Dudą? Można z tym walczyć albo można się poddać. Ja walczę, ale walka jest nierówna. Nie da się tego zmienić w pięć minut, tak jak „Kultura Liberalna” nie stanie się w dwa tygodnie „New York Timesem”.
A czy po prostu nie jest tak, że w zeszłym roku podjął pan decyzje, które zdemobilizowały nie tylko wyborców, ale także pana współpracowników? Po wyborach do Parlamentu Europejskiego postanowił pan, że Wiosna nie będzie startować samodzielnie w wyborach do Sejmu. Potem postanowił pan zostać w Brukseli, zamiast przewodzić liście lewicy w wyborach do polskiego parlamentu. Wyglądało na to, że pan już w ten projekt nie wierzy.
Wynik Lewicy w wyborach parlamentarnych był całkiem niezły. Nie kandydowałem na posła, ale byłem szefem sztabu wyborczego, prowadziłem Lewicę do tych zwycięskich w miarę wyborów – zostaliśmy w Sejmie trzecią siłą. Rzeczywistość nie pokazuje tego, o czym pan mówi.
Trochę jednak pokazuje. Potem szukaliście kandydata na prezydenta. Najpierw nie chciał pan kandydować, potem zapadła decyzja, że jednak pan kandyduje.
Nie pamiętam, żebym nie chciał kandydować.
Wszyscy tak mówili.
I co ja mogę na to poradzić?
Może mieli powód? Skoro pan chciał kandydować, to dlaczego zwlekaliście z ogłoszeniem decyzji w tej sprawie? Mówiło się, że może Zandberg, a może kobieta…
Robiliśmy badania na temat tego, jakiego kandydata oczekują nasi wyborcy, mówiłem o tym wiele razy. To musiała być rozsądna decyzja. Proszę zwrócić uwagę na to, że inni kandydaci doszlusowali długo po nas, a niektórzy robią podmianki nawet teraz.
Kryzys pokazał, że potrzebujemy państwa, które będzie dawało nam dobry szpital, urząd, szkołę, będzie dbać o nasze bezpieczeństwo nie tylko w czasie wojny, ale przede wszystkim pokoju. | Robert Biedroń
Chciałbym, żeby pan mnie dobrze zrozumiał. Nie chcę się wyzłośliwiać i rozumiem, że można rozsądnie wybierać kandydata. Ale sekwencja jest taka, że wygasza pan Wiosnę, wycofuje się pan z ważnych decyzji, a na końcu waha się pan, czy kandydować na prezydenta. To wszystko nie buduje potencjału lewicy.
Wygaszam Wiosnę? Przepraszam, ale właśnie tworzymy nową siłę polityczną, w której Wiosna i SLD mają status równoprawnych członków.
A potem słuchamy Włodzimierza Czarzastego, który opowiada o tym, jak to radzieckie czołgi wyzwalały Polskę. Po prostu nie jestem pewien, czy to jest sposób na to, by zrealizować cele, o których pan mówił w przeszłości.
Bo lewica jest różna. Musimy dzisiaj uporządkować to, co nie było porządkowane przez lata. Można iść na zatracenie samotnie. I powiedzieć, że walczyliśmy, ale się nie udało. A można też walczyć i wygrywać.
Jak by pan teraz wygrywał, to bym nie zadawał tych pytań.
Ale wygrywamy. Wróciliśmy do parlamentu. W istniejącej sytuacji politycznej i finansowej nie było innej strategii. Jaką inną strategię przyjąć, co by pan zrobił?
W maju zeszłego roku można było lepiej wyjaśnić, dlaczego Wiosna szuka koalicji, aby nie wytracić energii zgromadzonej w projekcie. Jesienią można było iść do wyborów parlamentarnych jak prawdziwy przywódca, a potem w oczywisty sposób kandydować na prezydenta. Każdy z tych ruchów mógłby budować siłę pana formacji. A tak powstało wrażenie, że pan ma wygodne miejsce w Brukseli i już się panu nie chce.
Moja aktywność tego nie potwierdza.
Można zaklinać rzeczywistość, ale nie zmienia to faktu, że wiele osób powie inaczej.
Jeżdżę po Polsce, każdego dnia odwiedzam kolejne miejscowości, mam konferencje prasowe, spotykam się z różnymi grupami społecznymi.
Ale ja nie mówię, że pan się nie spotyka z grupami społecznymi. Mówię, że pan nie przyciąga, nie przewodzi, nie nadaje tonu.
W tej sprawie ocena nie należy do mnie. Co może być miarodajnym wskaźnikiem? Weźmy badania zaufania społecznego. Na lewicy jestem politykiem, który cieszy się największym zaufaniem i największą rozpoznawalnością. Także sondaże poparcia były przed pandemią całkiem niezłe. Miałem w nich kilkanaście procent głosów. Takie są fakty.
Dzisiaj trzeba wrócić do ludzi i wierzę, że wtedy poparcie znów zacznie rosnąć. To nie jest łatwe zadanie, ale alternatywą może być tylko poddanie się – czego nie zrobię. Zawsze szedłem pod prąd, każdy miał na mnie lepszy plan. A jednak konsekwentnie szedłem przed siebie i jestem tu, gdzie jestem.
Nie polemizuję z tym, że jest pan w tym miejscu, w którym pan jest. Zastanawiam się tylko, czy to jest podobne miejsce jak wtedy, kiedy tworzył pan Wiosnę.
Znów wraca pan do Wiosny, ale to jest po prostu pana pomysł na mnie.
To był pana pomysł – ja chciałbym tylko zrozumieć, co się zmieniło w ciągu ostatniego roku.
Ale co się zmieniło? Połączyliśmy trzy…
Lewica jest różnorodna, połączyliście się, wszystko to wiem.
Ale tak jest!
Ale wróćmy do tego, że chciał pan zmienić polską politykę. Czy rzeczywiście wierzy pan, że wszystko, co wydarzyło się w ostatnich miesiącach, to jest droga do tego, aby osiągnąć ten cel?
Tak. Uważam, że to jest ta droga. Jestem dzisiaj jedynym postępowym kandydatem w wyborach prezydenckich.
I nawet to nie gra na pana korzyść.
I tak, i nie. Mieliśmy zdemobilizowany elektorat. Politycy tacy jak Aleksander Kwaśniewski i Leszek Miller mówili, żeby nie głosować, ponieważ wybory będą niebezpiecznie. Na szczęście dzisiaj zmienili zdanie.
Wydaje mi się, że trzeba konsekwentnie robić swoje. Nie dać się zwieść tym, którzy podpowiadali nam, żeby zmienić kandydata albo zrezygnować z tych wyborów. Dzisiaj mam zadanie do wykonania: przeprowadzić lewicę przez Morze Czerwone. Tak jak przeprowadzałem lewicę w wyborach do parlamentu, tak samo będę walczyć teraz.
A jak idzie gorzej, co daje panu pocieszenie?
Jestem z drużyną. Lewica jest na dobre i na złe. Jak idzie źle, to wspieramy się nawzajem, a nie zrzucamy z wozu, tak jak stało się w innym obozie. Jesteśmy wiarygodni programowo. Nie zmieniamy poglądów przed wyborami, żeby po wyborach je porzucić. Znam cel. Wiem, jakiej Polski chcę. Wierzę w to wszystko i to dodaje mi siły.
Wybory prezydenckie rządzą się specyficznymi prawami. Dziennikarze pytali mnie już, czy poprę w drugiej turze Kidawę-Błońską, potem pytali o Kosiniaka-Kamysza, następnie Hołownię. Dzisiaj jestem pytany o to, czy poprę w drugiej turze Rafała Trzaskowskiego. A ja muszę zrobić wszystko, żeby za chwilę dziennikarze pytali o to, kto poprze w drugiej turze Roberta Biedronia. Przeżyłem już w polityce upadki i wzloty. Wiem, co to jest porażka. Ale też wiem, co to jest sukces.