Agresywna i praktycznie wygrana wojna chińskich władz z wirusem swój sukces w dużej mierze zawdzięcza wyjątkowo rozbudowanemu i skutecznemu systemowi inwigilacji. W Chinach, gdzie bilet na każdą podróż długodystansową zawiera dane osobowe podróżnego, wszędzie płaci się komórką, a kamery są już chyba na każdym rogu ulicy, odtworzenie tras przemieszczania się i namierzenie kontaktów osoby zarażonej nie było niczym trudnym.
Gdy początkowy szok minął i władze mogły spokojnie zająć się nie gaszeniem pożaru, ale wyłapywaniem iskier, zaczęto wprowadzać systemy aplikacji i kodów zdrowotnych. Najpierw służby ochrony zdrowia przygotowały aplikację, która po wprowadzeniu danych osobowych – nazwiska, numeru dowodu osobistego i numeru telefonu – informowała, czy dana osoba była narażona na kontakt z kimś chorym.
Gdy epidemia w Chinach weszła w fazę wygaszania, Chińczycy musieli wygenerować osobisty „kod zdrowia”, aby korzystać z publicznego transportu czy zaszaleć i zjeść w restauracji. Na specjalnej stronie zgłoszeniowej należało podać wymagane informacje – oczywiście dane osobowe, ale także wyspowiadać się z historii podróży, przyznać, czy miało się kontakt z kimś chorym i szczegółowo opisać stan zdrowia – czy ma się gorączkę, kaszel, katar, bolące gardło albo biegunkę. Podane informacje weryfikowano i nagradzano kodem QR w trzech kolorach: czerwonym – kwarantanna na 14 dni; pomarańczowy – kwarantanna przez 7 dni; zielony – możesz chodzić, gdzie chcesz i kiedy chcesz.
Pobranie kodu teoretycznie było dobrowolne, ale biorąc pod uwagę, że pomachanie smartfonem z kodem było niezbędne, aby wsiąść do autobusu, metra czy wejść do urzędu lub kina, wybór praktycznie nie istniał – przynajmniej w miastach. Aplikacje z jednej strony usprawniały ruch w miejscach publicznych i pomagały władzom w namierzaniu potencjalnych zarażonych, z drugiej zaś – często utrudniały ludziom życie, ponieważ nie korzystały z centralnej bazy danych, ale z lokalnych. Często okazywało się zatem, że zielony kod z Wuhanu niekoniecznie dalej jest zielonym kodem w Hangzhou czy Pekinie. Obecnie w wielu miastach machanie komórką z zielonym kodem nie jest już konieczne, żeby zjeść obiad, ale w każdej chwili władze mogą ponownie narzucić obowiązkowe korzystanie z aplikacji monitorujących stan zdrowia.
Agresywna i praktycznie wygrana wojna chińskich władz z wirusem swój sukces w dużej mierze zawdzięcza wyjątkowo rozbudowanemu i skutecznemu systemowi inwigilacji. | Katarzyna Sarek
Pod koniec maja władze miasta Hangzhou podzieliły się informacją, że pracują nad nową aplikacją, która zbierze w jednym miejscu wszystkie informacje o zdrowiu obywatela. Aplikacja o dosłownej nazwie „jeden numer wiedzy o zdrowiu” (一码知健) miałaby pobierać dane ze służby zdrowia – historię leczenia, wyniki badań, recepty, informacje na temat stale zażywanych leków – a także monitorować aktywność fizyczną czy spożywanie używek szkodzących zdrowiu.
Dostępne na stronie rządowej zrzuty z ekranu aplikacji pokazały głębszy zamysł twórców – wprowadzono elementy rywalizacji. Poziom zdrowia określają punkty i codziennie zmieniająca się suma, która pokazuje miejsce obywatela w rankingu „zdrowotności” na tle innych. Wprowadzono także system nagród i kar, na przykład za każde 15 tysięcy kroków lub za 7,5 godzin snu – 5 punktów dodatnich, natomiast za 200 mililitrów wypitego alkoholu – 5 punktów ujemnych, za 5 wypalonych papierosów – 3 punkty ujemne. Sposobów i metod pozyskiwania danych, zwłaszcza tych dotyczących używek, nie podano.
Mieszkańcy Hangzhou nie poczuli się jednak dopieszczeni i otoczeni troską. Wręcz przeciwnie, podnieśli raban w sieci, oskarżając pomysłodawców o złowrogie intencje oraz insynuując na temat wrażliwych danych płynących szerokim strumieniem do firm ubezpieczeniowych. Władze miasta po kilku dniach ogłosiły, że chodziło jedynie o luźny pomysł na przyszłość i w najbliższym czasie nie mają w planach implementacji programu.
Cóż, może ta konkretna aplikacja rzeczywiście nie stanie się obowiązkowa, ale można być praktycznie pewnym, że w przyszłości władze Chin, a pewnie innych krajów także, będą chciały wprowadzić na stałe system monitorowania zdrowia obywateli. Warto zatem obserwować Chiny, obecnie światową forpocztę w zakresie nadzorowania własnych mieszkańców. Prędzej czy później wdrażane tam metody przyjdą i do nas.