Znakomity eseista Ta-Nehisi Coates słusznie kiedyś zauważył, że od czarnych Amerykanów ich biali współobywatele zawsze wymagają protestowania pokojowo (spokojnie, cicho itd.), choć co roku, w Święto Niepodległości, świętują zupełnie nie-pokojowy bunt przeciw opresji. Co więcej, inna zbrojna rebelia – w obronie niewolnictwa – jest mitem założycielskim konserwatywnego Południa, z którym dopiero niedawno zaczęto się rozprawiać, na przykład zdejmując flagę Konfederacji czy usuwając pomniki secesjonistów.

Przywoływanie Martina Luthera Kinga i ruchu na rzecz praw obywatelskich ma być dowodem na to, że do osiągnięcia swoich celów Afroamerykanom nie trzeba siły. To oczywiście nieprawda: po pierwsze, dla walki o prawa obywatelskie równie ważny co King był odrzucający strategię non-violence Malcolm X; po drugie zaś, pokojowe protesty wcale nie spotykały się z życzliwą reakcją społeczeństwa. Kinga uważano za przestępcę i niebezpiecznego wichrzyciela. Kiedy protestował, obrzucano go kamieniami, a w końcu zamordowano. Z kolei, kiedy miesiąc temu uzbrojeni biali mężczyźni wtargnęli do budynku władz stanowych Michigan, sprzeciwiając się zamknięciu gospodarki w celu walki z pandemią, Trump natychmiast ich wsparł. Prezydent zapewnił, że protestujący to „bardzo dobry ludzie, tylko są rozgniewani”.

Wydaje się, że dziś widzimy wreszcie odejście od dominującej przez lata postawy, wedle której metody protestu były większym problemem niż jawna niesprawiedliwość. Dwukrotnie więcej badanych większy problem widzi w przemocy ze strony policji niż w ewentualnej przemocy ze strony demonstrujących. Choć Donald Trump, schowany za zasiekami Białego Domu, próbuje wmówić Amerykanom co innego – trwające od trzech tygodni protesty przeciw brutalności policji i systemowemu rasizmowi, są w przeważającej mierze pokojowe. Plądrowanie sklepów to margines, demonstracji nie koordynuje wszechświatowy zarząd antify, a setki tysięcy ludzi wyszły na ulice, bo po prostu mają dość. Aż 57 procent badanych uważa, że gniew demonstrujących jest w pełni uzasadniony. Przyczyną problemu jest właśnie „prawo i porządek” tak, jak je rozumie prezydent, czyli jako brutalną siłę służb.

Poparcie dla protestujących, nie dla prezydenta

Protestują ludzie we wszystkich stanach, nawet tam, gdzie czarni stanowią ułamek procenta mieszkańców. W 2014 roku, kiedy ruch Black Lives Matter po raz pierwszy zaistniał w szerszej świadomości Amerykanów, zaledwie 43 procent badanych zgadzało się, że policyjne zabójstwa czarnych mężczyzn są oznaką systemowego rasizmu. Dziś uważają tak już trzy czwarte, w tym większość białych. Tylko od początku protestów, które wybuchły 26 maja w Minneapolis, poparcie dla ruchu Black Lives Matter wzrosło o ponad dziesięć punktów procentowych. Protesty – choćby i „agresywne” – są skuteczne i już teraz przynoszą nie tylko zmianę opinii publicznej, lecz także wymierne skutki instytucjonalne.

Dziś wreszcie widzimy odejście od dominującej przez lata postawy, wedle której metody protestu były większym problemem niż jawna niesprawiedliwość. | Piotr Tarczyński

Dzięki nagraniu, na którym białym policjant dusi George’a Floyda, biali Amerykanie na własne oczy zobaczyli to, co czarni wiedzieli od dawna. Brutalność policji jest problemem systemowym, przemoc jest nie ostatecznością, ale podstawowym narzędziem, stosowanym przez policjantów, którzy czują się bezkarni. Liczne filmy z kolejnych tygodni, pokazujące zachowanie policjantów wobec pokojowych demonstrantów, tylko utwierdziły ich w tym przekonaniu. Policjanci, nie zważając na to, że są nagrywani, wjeżdżali autami w tłum protestujących, rozpędzali ich gazem łzawiącym i gumowymi kulami. Co najmniej dwadzieścia osób doznało trwałego uszkodzenia wzroku lub wręcz straciło oczy. Funkcjonariusze pałowali spokojnie jadących rowerzystów, wyciągali z aut studentów i razili ich paralizatorami, bili dziennikarzy. W Buffalo kamera uchwyciła, jak policjanci celowo popychają starszego mężczyznę, który pada na chodnik, nie rusza się, krwawi, a mundurowi nie reagują. W dodatku policja Buffalo, nie wiedząc o tym, że sytuacja została nagrana, kłamała, że mężczyzna „się potknął”. Choć One America News (OAN; skrajnie prawicowa stacja telewizyjna, która powoli zastępuje Fox News w roli ulubionej stacji Trumpa) próbowała forsować teorię, że staruszek był tak naprawdę prowokatorem antify [sic!], do przeważającej większości Amerykanów dotarło, że ofiarą policyjnej brutalności mogą paść nawet biali emeryci.

Policjanci czują się bezkarni, bo prawo daje im w zasadzie pełną swobodę w używaniu „śmiercionośnej siły” [lethal force], chroni ich także zasada „kwalifikowanej bezkarności” [qualified immunity], w praktyce uniemożliwiająca pozywanie policjantów za to, co zrobią w trakcie wykonywania obowiązków. Za czasów Obamy, po zamieszkach w Ferguson, powstał raport opisujący strukturalne problemy z organami ścigania. W jego rekomendacjach znalazło się zwiększenie odpowiedzialności policji za jej czyny. Skromna próba reformy (na przykład obejmowanie federalnym nadzorem problematycznych wydziałów policji), została jednak wyrzucona do kosza przez Trumpa, który za punkt honoru postawił sobie wycofanie się ze wszystkiego, co zostawiła po sobie poprzednia administracja. Prezydent przywrócił również zawieszony przez Obamę program przekazywania wydziałom policji starego sprzętu wojskowego, na przykład granatów czy wozów opancerzonych. Oficjalnie chodzi o walkę z terrorystami i kartelami narkotykowymi, ale efekt jest taki, że policja od lat już wygląda – i często zachowuje się – jak armia okupacyjna, której zadaniem jest nie ochrona obywateli, lecz walka z nimi.

Militaryzacja policji i ciągłe zwiększanie jej budżetu wcale nie przekładają się na skuteczność. USA wydają dziś na wymiar sprawiedliwości (policję, więzienia, sądy) mniej więcej dwa razy tyle niż na opiekę społeczną: odpowiednio 2 procent i 0,8 procent. Jeszcze w 1980 roku było to mniej więcej tyle samo, około 1 procent. Tymczasem wykrywalność przestępstw spada, a liczba osób zabitych przez policję rośnie. W 2018 roku było to 31 osób na 10 milionów – w Niemczech ten wskaźnik wynosi 1 na 10 milionów, a w Wielkiej Brytanii jeszcze mniej. Czarni Amerykanie są aresztowani ponad trzykrotnie częściej niż biali i tyleż częściej giną w trakcie policyjnej interwencji. Nic dziwnego, że dla niemałej części amerykańskiego społeczeństwa policja nie jest żadnym gwarantem bezpieczeństwa, ale przeciwnie, potencjalnym zagrożeniem. Wyobrażają sobie Państwo, że w Polsce rodzice musieliby przeprowadzać z dziećmi rozmowę na temat tego, jak zachowywać się w kontakcie z policją, żeby ujść z życiem? W afroamerykańskich rodzinach, bez względu na status majątkowy, to standard.

Policja sprzeciwia się reformom

Ostrożnych reform próbowały władze miast – w tym i Minneapolis, gdzie między innymi pod takim hasłem wygrał wybory urzędujący burmistrz. Z jednej strony, przeprowadzano treningi antydyskryminacyjne, z drugiej – montowano osobiste kamerki na mundurach policjantów. Wewnętrzny opór jest jednak zbyt silny. Kiedy jeden z radnych zagłosował za zmniejszeniem budżetu policji, funkcjonariusze przestali reagować na niektóre wezwania z jego okręgu. Zwolnienie kilku oficerów winnych nadużyć zakończyło się przywróceniem ich do pracy pod naciskiem związku zawodowego. Bob Kroll, niesławny szef związku zawodowego policjantów Minneapolis, ma udokumentowaną historię rasistowskich zachowań. Black Lives Matter nazywa terrorystami, jest zwolennikiem jeszcze ostrzejszego kursu. Mimo to (a może właśnie dlatego) wybierany jest na kolejne kadencje dużą większością głosów. Nie jest też wyjątkiem, podobni mu ludzie kierują policyjnymi związkami zawodowymi w kilku innych dużych miastach.

Plądrowanie sklepów to margines, demonstracji nie koordynuje wszechświatowy zarząd antify, a setki tysięcy ludzi wyszły na ulice, bo po prostu mają dość. | Piotr Tarczyński

Nic dziwnego, że zdaniem wielu, amerykańskiej policji nie da się naprawić, konieczne są radykalne, systemowe zmiany: stąd popularność wśród protestujących haseł „Defund the police” [Przerwać finansowanie policji] albo nawet „Disband the police” [Rozwiązać policję]. Nie chodzi oczywiście o to, żeby przechodzić do etapu anarchii rodem z Mad Maxa, ale o zasadniczą zmianę podejścia do dbania o bezpieczeństwo. Z powodu ciągłego zmniejszania wydatków publicznych, każdy problem społeczny – bezdomność, uzależnienia, zdrowie psychiczne itd. – stał się odpowiedzialnością policji. Niemal jedna czwarta zabitych przez policję to ludzie chorzy psychicznie. Mundurowy z bronią nie jest najwłaściwszą osobą do radzenia sobie z nimi, ale w USA system opieki nad takimi ludźmi właściwie nie istnieje. Policja ani nie spełnia swojego podstawowego zadania – nie zapewnia bezpieczeństwa wszystkim obywatelom. Nie wywiązuje się należycie z dodatkowych obowiązków, którymi w ogóle nie powinna się zajmować. „Defund the police” oznaczać ma przekazanie części ogromnych budżetów innym służbom. Do zmian udaje się przekonać nawet niektórych konserwatystów, zwłaszcza argumentem, że opieka i prewencja nie tylko przynoszą lepsze skutki, ale w dodatku są tańsze.

Istnieje precedens: Camden w New Jersey, które w 2012 roku przodowało w statystykach zbrodni, rozwiązało swoją policję i od podstaw stworzyło zupełnie nową służbę porządkową. W centrum postawiono różnorodność, deeskalację konfliktów i dialog z mieszkańcami. Sytuacja oczywiście nie jest idealna, ale przestępczość spadła niemal o połowę, a w trakcie niedawnych protestów szef nowej policji maszerował razem z protestującymi. Rada miejska Minneapolis prawie jednogłośnie poparła rozwiązanie wydziału policji i zbudowanie od nowa systemu bezpieczeństwa publicznego. W Albuquerque w Nowym Meksyku władze zapowiedziały utworzenie nowej instytucji, złożonej między innymi z pracowników socjalnych i specjalistów od uzależnień, mającej przejąć część kompetencji policji. Pracownicy mieliby odpowiadać na wezwania dotyczące osób bezdomnych, pijanych lub pod wpływem narkotyków, przede wszystkim zaś chorych psychicznie. Inne miasta, jak Los Angeles czy Nowy Jork, nie posunęły się póki co aż tak daleko, ale pod wpływem nacisków także one zaczynają zmniejszać budżety policji. Zmiany instytucjonalne zachodzą w całym kraju – władze miejskie i stanowe zakazują duszenia (które zabiło George”a Floyda), wchodzenia do czyjegoś domu bez nakazu (tak zginęła Breonna Taylor, pomyłkowo zastrzelona przez policję we własnym mieszkaniu), używania gazu łzawiącego, ujawniają tajne rejestry policyjnych nadużyć.

USA wydają dziś na wymiar sprawiedliwości (policję, więzienia, sądy) mniej więcej dwa razy tyle co na opiekę społeczną: odpowiednio 2 procent i 0,8 procent. | Piotr Tarczyński

Trump gra strachem

Demokraci złożyli w Izbie Reprezentantów projekt ustawy, która większość tych zmian czyniłaby prawem federalnym, a dodatkowo ułatwiałaby pociąganie policjantów do odpowiedzialności. Oficjalnie jednak dystansują się od hasła „Defund the police”, bowiem z badań opinii publicznej wynika, że choć większość Afroamerykanów je popiera, to dwie trzecie wszystkich obywateli podchodzi jednak do niego sceptycznie. Na tych lękach chce grać Trump, którego jedyną szansą na reelekcję jest w tej chwili karta „prawo i porządek”, to znaczy przekonanie niezależnych wyborców, że tylko on jest w stanie uchronić kraj przed chaosem i bezprawiem. Z kolei Joe Biden potrzebuje do wygranej zarówno niezdecydowanych, jak i Afroamerykanów, dlatego demokraci stąpają po grząskim gruncie.

Tymczasem Trump broni „najwspanialszej policji na świecie” i zapowiada, że zawetuje jakąkolwiek próbę zmiany „kwalifikowanej bezkarności”. Nawet on zgodził się na zakaz duszenia i wydał 16 czerwca rozporządzenie dotyczące „podniesienia standardów” policji. Republikanie w Senacie także mają wkrótce przedstawić własny projekt reform. I choć będą one równie kosmetyczne (żeby pokazać, że „coś” się robi), widać, że nawet partia „prawa i porządku” rozumie, że status quo po prostu nie jest do obrony. Czasem bowiem, proszę państwa, protesty naprawdę działają.

 

Fot. Wikimedia Commons.