W 1974 roku socjolog Jib Fowles ukuł termin „chronocentryzm”, czyli przekonanie, że czasy, w których żyjemy, są najważniejsze. Ostatnie kilka tygodni, co zrozumiałe, skonfrontowało nas z wyjątkowo głośnym chórem chronocentrycznych głosów, twierdzących, że znajdujemy się u progu bezprecedensowej transformacji. Akademicy, intelektualiści, politycy i przedsiębiorcy szeroko wypowiadali się na temat przemian, które zapoczątkuje pandemia.
Po przeprowadzeniu ankiety wśród prominentnych ekonomistów i historyków, „New York Times” oświadczył, że już niedługo doświadczymy „końca światowej gospodarki, jaką znamy”. Ogłosiwszy koniec „ery neoliberalnej”, pewien lewicowy pisarz argumentował, iż „cokolwiek myślimy na temat długoterminowych skutków epidemii koronawirusa, prawdopodobnie przypisujemy im zbyt małą wagę”. W „Bloomberg View”, prawicowy inwestor twierdził, że pandemia „wbija ostatni gwóźdź do trumny globalistów”.
Jeszcze inni uważają, że nasze życie społeczne nigdy nie wróci do normy. Opierając się na doświadczeniach z Wuhan, pewien psycholog ostrzega, że niektórzy ludzie mogą być tak przerażeni pandemią, że będą bali się opuszczać swoje domy. Inni przewidują koniec uścisków lub podawania sobie dłoni. Według „The Economist” młodzi ludzie będą uprawiać mniej przygodnego seksu. A zastanawiając się nad niemożnością praktykowania dystansu społecznego w barach, największy niemiecki magazyn ogłosił nawet koniec życia nocnego.
Covid-19 z pewnością będzie przyczyną pewnych istotnych zmian. Jednak sensacyjne przewidywania, które dominują w tym momencie w medialnych przekazach, są prawdopodobnie bardzo chybione. Nie ma pewności, że pandemia radykalnie zmieni bieg globalizacji. I prawie na pewno nie powstrzyma ludzi przed korzystaniem z życia towarzyskiego – w tym w barach, restauracjach i na przyjęciach.
W ostatnich miesiącach pierwszej wojny światowej, nowy wirus pędem rozniósł się po całym globie, zarażając miliony ludzi. Hiszpanka zabiła ostatecznie ponad pięćdziesiąt milionów osób.
Prognozy dotyczące politycznego i gospodarczego wpływu pandemii również wydają się nieuzasadnione. Z reguły zbytnio koncentrują się na (postrzeganej) irracjonalności obecnych rzeczywistości, a w zbyt małym stopniu na tym, co musiałoby się stać, aby wprowadzić lepszy system. | Yascha Mounk
W tamtych chwilach musiało się wydawać, że życie już nigdy nie wróci do normalności. Dlaczego ktokolwiek miałby jeszcze kiedyś zaryzykować zarażenie się chorobą, tylko po to, aby napić się z przyjacielem lub posłuchać muzyki?
A jednak, po zniszczeniach spowodowanych przez pierwszą wojnę światową i hiszpankę, życie szybko powróciło na towarzyskie salony. Ryczące lata dwudzieste przyniosły rozkwit imprez i koncertów. Wirus z 1918 roku uśmiercił więcej osób niż największa wojna, której do tamtej pory doświadczyła ludzkość. Nie ograniczył jednak ludzkiej skłonności do pielęgnowania kontaktów towarzyskich.
Przez wieki ludzkość raz za razem doświadczała zarazy. I mimo iż kolejne fale chorób zakaźnych miały wiele długoterminowych konsekwencji – w tym, według niektórych historyków, zniesienie pańszczyzny w części Europy zachodniej – nigdy nie powstrzymały one ludzi przed poszukiwaniem towarzystwa.
Pandemie to nie jedyne tragedie, które ukazują ludzką wolę do gromadzenia się za wszelką cenę. W 2000 roku, kiedy zamachowcy-samobójcy regularnie atakowali miasta od Bagdadu po Tel Awiw, ludzie mimo wszystko prowadzili codzienny tryb życia. A kiedy terroryzm przybył do Francji, tamtejsze kluby i kawiarnie również nie narzekały na brak klientów. Liczba uzbrojonych żołnierzy spacerujących ulicami Paryża mogła wzrosnąć, lecz liczba gości w miejskich lokalach gastronomicznych nie spadła w podobnym stopniu. Podobnie wiele krajów cierpiących z powodu dużej liczby strzelanin lub porwań, takich jak Brazylia, Gwatemala lub Meksyk, mimo wszystko ma barwne życie nocne.
Instytucje często trwają pomimo głębokich wad, ponieważ ci, którzy skorzystaliby na zmianach, nie są w stanie skutecznie współpracować lub nie mogą ustalić, co miałoby owe wady zastąpić. | Yascha Mounk
Nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak długo potrwa ostra faza tej pandemii. Jednak w zasadzie pewne jest, że jej wpływ na zakres ludzkiej towarzyskości okaże się tymczasowy. Za pięć lub dziesięć lat będziemy spotykać się tak jak przed wirusem. Ponieważ jesteśmy ludźmi.
Prognozy dotyczące politycznego i gospodarczego wpływu pandemii również wydają się nieuzasadnione. Z reguły zbytnio koncentrują się na (postrzeganej) irracjonalności obecnych rzeczywistości, a w zbyt małym stopniu na tym, co musiałoby się stać, aby wprowadzić lepszy system.
Według niektórych, pandemia obnażyła konieczność istnienia systemu powszechnej opieki zdrowotnej lub zademonstrowała obłęd opierania się na ryzykownych łańcuchach dostaw, co czyni globalną produkcję dóbr pierwszej potrzeby podatną na wstrząsy w odległych krajach. Skoro więc zrozumieliśmy, że owe systemy są wadliwe, z pewnością się zmienią.
Lecz instytucje często trwają pomimo głębokich wad, ponieważ ci, którzy skorzystaliby na zmianach, nie są w stanie skutecznie współpracować lub nie mogą ustalić, co miałoby owe wady zastąpić. Prawie wszyscy zgadzają się, że Rada Bezpieczeństwa ONZ w obecnej formie nie jest w stanie utrzymać pokoju w najbardziej zagrożonych regionach świata, takich jak Syria. Ale ponieważ różne rządy mają odmienne wizje reformy Rady – i ponieważ kraje, które są jej stałymi członkami, niechętnie osłabiają swoje wpływy – system wciąż się trzyma.
Te same problemy zbiorowego działania sprawiają, że nagły koniec globalizacji lub neoliberalizmu jest mało prawdopodobny. Załóżmy na przykład, że pandemia pokazała, iż dla dużych firm lepiej byłoby przenieść produkcję z powrotem do Stanów Zjednoczonych, ponieważ nie mogą wykluczyć kolejnego globalnego szoku za dziesięć, trzydzieści lub 50 lat. Nawet firmy, które rozpoznają długoterminowe ryzyko, nadal będą musiały stawić czoła silnej konkurencji cenowej w krótkim okresie. A jeśli posunięcie, które zmniejsza zagrożenie na późniejszym etapie, zwiększa również szanse na utratę dużej liczby klientów w danej chwili, kierownictwo i akcjonariusze raczej nie będą w stanie go zrealizować.
Za pięć lub dziesięć lat będziemy spotykać się tak jak przed wirusem. Ponieważ jesteśmy ludźmi. | Yascha Mounk
Podobnie fakt, że Stany Zjednoczone nie poradziły sobie odpowiednio z pandemią, pokazujący, jak wyczerpały się zdolności państwa w tym kraju, nie oznacza jeszcze, że powróci rozbudowany system regulacji federalnych [ang. big government]. Osobiście uważam, że Ameryka powinna ponownie zainwestować w instytucje takie jak Centra Kontroli Chorób Zakaźnych [Centers for Disease Control]. Ale inni prawdopodobnie wyciągną z pandemii odmienną naukę.
Filozofowie moralności lubią ostrzegać przed „błędem naturalnym”: tylko dlatego, że coś jest, nie oznacza, że tak powinno być. Podobnie ci, którzy odważnie przewidują przyszłość, powinni wystrzegać się „błędu przewidywania”: fakt, że obecne okoliczności dają powód, by sądzić, że coś powinno mieć miejsce, wcale nie oznacza że tak będzie.
Nie sugeruję, że pandemia pozostawi świat zupełnie niezmienionym. Może się on zmienić w sposób skromny, ale znaczący, na przykład poprzez rządy dążące do zwiększenia zdolności wytwarzania kluczowych towarów na terenie kraju. Jednak ponieważ te niezbędne dobra stanowią jedynie niewielki ułamek całej gospodarki, na pewno nie odwróciłoby to procesu globalizacji, a co najwyżej spowolniłoby go w niewielkim stopniu.
Pandemia może również przyspieszyć istniejące trendy. Na przykład w niedawnym artykule Roberto Stefan Foa i ja pokazaliśmy, jak kraje autorytarne po raz pierwszy od ponad wieku zaczynają rywalizować z potęgą gospodarczą liberalnych demokracji. Ponieważ Chiny wychodzą teraz z najpoważniejszych skutków pandemii, a wiele demokracji wciąż z nimi walczy, kraje demokratyczne mogą jeszcze szybciej stracić swoją pozycję.
Nie kwestionuję też możliwości zaistnienia prawdziwie historycznych zmian – a jedynie naszą zdolność do przewidzenia, jakie one będą. Czarna śmierć nie doprowadziła do osłabienia feudalizmu, ponieważ średniowieczni mistrzowie rozpoznali irracjonalność systemu gospodarczego, który sprawiał, iż ogromna część ludności była niedożywiona. Nie zadziałali w skoordynowany sposób, aby zaradzić temu systemowemu niepowodzeniu.
Ryczące lata dwudzieste, przyniosły rozkwit imprez i koncertów. Wirus z 1918 roku uśmiercił więcej osób niż największa wojna, której do tamtej pory doświadczyła ludzkość. Nie ograniczył jednak ludzkiej skłonności do pielęgnowania kontaktów towarzyskich. | Yascha Mounk
Kiedy dorastałem w Monachium, uwielbiałem odwiedzać muzeum techniki w centrum miasta ze starymi samochodami, gigantycznym statkiem i wywołującą koszmary klatką Faradaya. W ramach pokazu, kilka razy dziennie mężczyzna wchodził do metalowego pojemnika, podczas gdy jego koledzy kierowali dziesiątki tysięcy woltów w jego stronę. Cudem nic mu się nie działo, nawet gdy gigantyczna błyskawica uderzała kilka centymetrów od mojej twarzy. Jednak wystawa, która najbardziej zapadła mi w pamięć, była dość prosta: wolnostojąca ściana, reprezentująca wzrost populacji ludzkiej w ciągu ostatnich tysiącleci. Zaczynając nisko, blisko ziemi, wznosiła się coraz bardziej stromo, aż – w miarę zbliżania się do teraźniejszości – stała się prawie pionowa.
Tylko w dwóch punktach krzywa opadała: około XIV wieku i ponownie na początku XX. Jak wyjaśniała tablica, głównym powodem tymczasowych spadków populacji świata była zaraza: czarna śmierć i hiszpanka. Nawet wtedy najbardziej uderzyło mnie w tej ścianie to, czego nie pokazała. Druga wojna światowa i Holokaust, w którym zginęła większość mojej rodziny, były niewidoczne. Tak jak i wiele innych katastrof oraz chorób, o których uczyłem się w szkole.
Pandemia koronawirusa jest tragedią o historycznej skali. Być może zostanie nawet zapamiętana jako najważniejsze światowe wydarzenie od czasu upadku Związku Radzieckiego. Nie zamierzam w żaden sposób umniejszać ani jej znaczenia, ani cierpienia, które będzie powodować jeszcze przez lata.
Pomimo tego, powinniśmy unikać ulegania pokusie chronocentryzmu. Prędzej czy później ta fala zarazy, tak jak wiele innych przed nią, zniknie. Ludzkość przetrwa pandemię. Po niej, tak jak po wielu innych katastrofach, nauczy się funkcjonować na nowo. I mimo iż świat, który wtedy zaistnieje, będzie inny, wciąż pozostanie rozpoznawalny.
Tłumaczenie: Jakub Szewczenko
Fot. Pexels.com