Jakub Bodziony: Zagłosuje pan na Trumpa?

Edward Luttwak: Joe Biden to mój przyjaciel i zawsze głosowałem na demokratów. Ale teraz nie mogę tego zrobić.

Dlaczego?

Bo jego partia zmienia się w dyktaturę jakobinów. I tak też będzie wyglądać przyszła administracja Bidena. W Ameryce od dekad trwa rewolucja kulturowa, która od czasu do czasu ucina sobie drzemkę. Teraz znowu się przebudziła i słyszymy jej ryk.

Może pan wyjaśnić?

To ruch, któremu przewodzą mniejszości, ale skutecznie udało się im zdobyć uwagę mediów. Amerykańscy jakobini już teraz wygrywają wybory, tam gdzie Partia Demokratyczna jest bardzo silna. W Nowym Jorku obecni kongresmeni są atakowani przez mniejszości za to, że nie są wystarczająco progresywni. Nawet media liberalnego establishmentu zostały przejęte przez tych radykałów. Właściciele „New York Timesa” zwolnili część redaktorów, którzy zostali uznani za zbyt umiarkowanych. Ta rewolucja jest agresywna, co widać po zamieszkach – i chce przepisywać amerykańską historię. Lewicowi radykałowie zaczęli swój marsz od niszczenia pomników mało znanych osób, takich jak John C. Calhoun, który był wiceprezydentem kraju i gorącym zwolennikiem niewolnictwa.

I pan uważa, że takie osoby powinny mieć swój pomnik?

Nie. Ale teraz lewica za cel obrała sobie Jerzego Waszyngtona czy Krzysztofa Kolumba, bo oni też byli właścicielami niewolników. To jest ideologia, którą wyznają różne mniejszości, zamknięte w swoich nietolerancyjnych bańkach. Ich działania są wymierzone w ludzi, którzy starają się żyć normalnie. To może doprowadzić do tego, że zwykli ludzie, którzy mają mnóstwo własnych problemów, zostaną zmarginalizowani. I dlatego uważam, że Trump prawdopodobnie przegra wybory. Chyba że ci zmarginalizowani ludzie przypomną sobie o tym, że wciąż stanowią większość społeczeństwa. To może zapewnić prezydentowi reelekcję.

Fot. Biały Dom

Dlaczego uważa pan, że Trump prawdopodobnie straci władzę? Jeszcze kilka tygodni pisał pan, że epidemia koronawirusa zagwarantowała mu ponowne zwycięstwo.

Sytuacja się zmieniła. Wirus był tylko epizodem, który mógł pomóc Trumpowi.

W jaki sposób?

Epidemia rzuciła Amerykę na kolana, a Trump mógłby odegrać rolę jej wybawiciela – na kilka miesięcy przed wyborami.

Wybawiciela, który od początku lekceważył epidemię – i w celu jej pokonania zalecał wstrzykiwanie ludziom wybielacza?

To są jakieś drobiazgi. Mówię o tym, że w szerszej perspektywie mógłby zaprezentować się jako prezydent, który wyprowadził kraj z wielkiego kryzysu. Tak się jednak nie stało, a wirus na nowo rozpalił podstawy wojny kulturowej. Mainstreamowe media i wielkie korporacje technologiczne przesunęły się w stronę radykalnej lewicy. W sytuacji tak zmasowanego ataku Trump nie jest w stanie wygrać.

Przecież podczas jego pierwszej kampanii wszystkie główne media również były przeciwko niemu.

Tylko że wtedy był nieznany jako polityk. Teraz piastuje najważniejszy urząd w państwie i wszystkie oczy zwrócone są na niego. Trump powinien się zamknąć, nic nie robić i pozwolić, aby rewolucja pożarła własne dzieci. Problem w tym, że on nie ma w sobie za grosz dyscypliny i nie słucha nikogo.

Nie sądzi pan, że nie chodzi o żadną wojnę kulturową, a o to, że Trump fatalnie poradził sobie z epidemią?

W amerykańskim systemie politycznym prezydent nie mógł prawie nic zrobić, bo kompetencje dotyczące zdrowia publicznego należą do gubernatorów poszczególnych stanów. Trump ograniczył się do roli komentatora, co wyszło mu fatalnie. Na początku wykonał dobry ruch, kiedy wprowadził obostrzenia dotyczące pasażerów, którzy przylatywali do Stanów Zjednoczonych z Chin. Ale wtedy demokraci i media oskarżyły go o rasizm. Prezydent zawiódł dlatego, że zamiast prowadzić dalej swoją racjonalną politykę, zdecydował się na lockdown, którego domagali się liberałowie. Stracił kontrolę pod wpływem medialnej histerii i części lekarzy – stracił kontrolę nad polityczną narracją. W ten sposób stał się idealnym kozłem ofiarnym.

Przecież Stany Zjednoczone wprowadziły restrykcje, dopiero kiedy liczba zarażonych wymykała się spod kontroli. Gdyby nie środki rygoru, ofiar byłoby prawdopodobnie jeszcze więcej niż teraz.

Tak mówią zwykli lekarze i wirusolodzy. Epidemiolodzy wielokrotnie powtarzali, że lockdown nie sprawi, że wirus zniknie. Miało to jedynie wspomóc utrzymanie wydolności systemu opieki zdrowotnej. A przecież tylko niewielki odsetek zarażonych musi być w szpitalu. Zdecydowano się na absurdalne rozwiązanie.

Czyli pan by sugerował, żeby Amerykanie, przy skrajnie odmiennym systemie opieki medycznej, zastosowali model szwedzki. To rozwiązanie zostało poddane powszechnej krytyce, nawet w Sztokholmie. 

Słucham specjalistów od epidemii i wielu z nich mówi, że lockdown przyniósł więcej szkód niż pożytku.

Może sondaże są niekorzystne dla Trumpa, ponieważ Joe Biden jest po prostu lepszą alternatywą.

Biden zbiera punkty dzięki temu, że nic nie robi. Sam jest umiarkowany, zwłaszcza na tle radykalnego skrzydła wariatów, które przejmuje jego partię. Ale jego główną zaletą jest fakt, że pozostaje bezczynny.

Jakie są według pana sukcesy kadencji Trumpa?

Do jego największych sukcesów w polityce wewnętrznej na pewno należą deregulacja rynku i ogromne cięcia podatkowe. To pozwoliło na uelastycznienie gospodarki i na wyeliminowanie problemu bezrobocia.

Ta elastyczność sprawiła, że w wyniku pandemii 23 miliony Amerykanów straciło pracę. Natomiast na cięciach podatków zyskali głównie najbogatsi i największe korporacje.

I bardzo dobrze, to oni napędzają gospodarkę. Nie wiem, czy pan zdaje sobie z tego sprawę, że korporacje nie są sterowane przez Marsjan, tylko przez ludzi, którzy stanowią bardzo istotny element naszej gospodarki. Na tym korzystają zwykli Amerykanie, którzy teraz powracają do pracy. Im bogatsze będą korporacje, tym bogatsi będą obywatele.

Pan wybaczy, ale to jest jakaś dystopijna, odklejona od rzeczywistości wizja. A teorie dotyczące „skapywania bogactwa” zostały już dawno obalone przez globalne instytucje finansowe. Zwykły obywatel z tego nie korzysta.

Oczywiście, że tak. Ma pracę i rosnącą pensję, a to najlepszy możliwy wariant państwa opiekuńczego, jaki istnieje. Bezrobocie za kadencji Trumpa było najniższe w historii, szczególnie wśród czarnych i osób, które nie ukończyły studiów. Polityka podatkowa i deregulacyjna Trumpa i jego sprzeciw wobec nieokiełznanej globalizacji, stworzyły miejsca pracy dla Amerykanów. Trudno się kłócić z jego sukcesem.

Ponadto, prezydent nominował również bardzo wielu konserwatywnych sędziów, w tym również w Sądzie Najwyższym. Konsekwencje jego czteroletnich rządów będą odczuwane jeszcze przez dekady.

Ma pan wrażenie, że pozycja Stanów Zjednoczonych na arenie międzynarodowej po tych czterech latach jest lepsza?

Myślę, że tak. Na długofalowe efekty jego działań będziemy musieli jeszcze poczekać, ale udało mu się przesunąć wektor amerykańskiej polityki z Bliskiego Wschodu do Azji. W Europie zależało mu na obniżeniu amerykańskich wydatków na zbrojenia, tak abyście sami o to zadbali. Szczególnie Niemcy, którzy mają dużo pieniędzy i armię w fatalnym stanie, o czym pisał nawet „Der Spiegel”. Angela Merkel potraktowała Trumpa jak idiotę, co wywołało jego wściekłość. Silvio Berlusconi określił kiedyś Merkel bardzo niewybrednymi słowami, dla Trumpa ona jest po prostu zwykłą kłamczuchą. Przez ponad pół wieku Amerykanie byli głównymi sponsorami europejskiego bezpieczeństwa. Prezydent chce z tym skończyć, dlatego zapowiedział wycofanie 9 tysięcy żołnierzy z Niemiec.

Ale przecież Amerykanie nie robią tego za darmo. Armia USA w Europie strzeże interesów Waszyngtonu na Starym Kontynencie. Wielu ekspertów uważa, że działając w ten sposób, przyczynia się do osłabienia całego NATO.

Uważam, że za bezpieczeństwo Europy powinni odpowiadać Europejczycy. Amerykanie powinny utrzymać parasol nuklearny nad Europą i dostęp do nowoczesnych technologii rozpoznania czy komunikacji. Ale żołnierzy powinniście mieć własnych. To skandal, że bezpieczeństwa w Europie muszą pilnować marines, kiedy macie tylu bezrobotnych. Wydaje mi się, że wielu Europejczyków nie wyciągnęło odpowiednich lekcji z agresji Rosji na Ukrainę i aneksji Krymu. To powinno być ostatnie ostrzeżenie – musicie się zbroić i liczyć tylko na siebie.

Czytał pan książkę Johna Boltona, byłego doradcy Trumpa do spraw bezpieczeństwa?

Tylko fragmenty. Ale zapewniam pana, że to wielki idealista i patriota. Dlatego nie opublikował swojej książki po to, żeby zemścić się na Trumpie i zarobić na tym miliony dolarów. Jedyne co mu przyświecało, to dobro kraju. Myślę, że powinni go za to ogłosić świętym.

Pan ironizuje, a ja pytam poważnie. To kolejna publikacja, z której wyłania się obraz Trumpa jako niebezpiecznego neurotyka, który dba jedynie o swoje prywatne zyski.

Bolton próbował namówić Trumpa na rozpętanie wojny z Iranem. Do tego czasu można było traktować go poważnie, ale realizacja jego wspaniałych rad wciągnęłaby Stany Zjednoczone w kolejną absurdalnie niepotrzebną i drogą wojnę. Nie ma niczego gorszego niż na wpół zaangażowany imperializm. Jeśli ktoś zamierza najechać Iran, musi być gotowy na wydanie biliony dolarów, bombardowanie wiosek i krwawą jatkę z mieszkańcami, którzy będą w stanie oddać życie w obronie swojej ojczyzny. Bolton tego chciał, a Trump nie – i dlatego go zwolnił.

Czyli dobry car, ale źli bojarzy?

Trump fatalnie dobiera sobie doradców. Dlatego nic dziwnego, że oni później obracają się przeciwko niemu i wydają książki, w których kłamią na potęgę.

Na przykład?

Zawodowo zajmuje się Chinami. I proszę mi wierzyć, że wszystko, co Bolton pisze na temat Chin i rzekomych ustępstw Trumpa w stosunku do Xi Jinpinga, to kłamstwo. Trump prowadzi zdecydowaną politykę wobec Chin i to się nie zmieni, nawet gdy prezydentem będzie demokrata. Wszelkie ustępstwa były jedynie kwestią taktyczną. Zapewniam pana, że w kwestii systematycznej walki z chińskim reżimem, która ma przynieść jego kres, panuje w Ameryce wyjątkowa, ponadpartyjna zgoda.