Himalajskie szczyty, a także himalajskie przełęcze i doliny, to nie tylko tereny, na których realizowane są sportowe i turystyczne ambicje ludzi z dolin. To także obszar, na którym swe ambicje – tym razem już nie sportowe i nie turystyczne – realizują państwa aspirujące do roli mocarstw. Choćby tylko mocarstw regionalnych. Tak było od stuleci. Wystarczy przypomnieć rywalizacje carskiej Rosji z Imperium Brytyjskim o wpływy w rejonie himalajskim. Naukowe, a po części i szpiegowskie peregrynacje wysłanników obu dworów – carskiego oraz brytyjskiego – są dobrze udokumentowane w literaturze przedmiotu. Kolejną odsłonę takiej rywalizacji o uzyskanie lub ugruntowanie strefy wpływów w regionie himalajskim obserwujemy od końca maja. Tym razem bohaterami tej rywalizacji są Indie i Chiny.

Piszę oczywiście o konflikcie we wschodnim Ladakhu, czyli regionie położonym na północ od głównego łańcucha Himalajów, który graniczy z Wyżyną Tybetańską. W maju i czerwcu doszło tam do bezpośredniej konforntacji wojsk indyjskich i chińskich. Pretekstem były naruszenia „Line of Actual Control”, czyli himalajskiej granicy pomiędzy oboma krajami. Mimo prób dyplomatycznego rozładowania kolejnej odsłony sporu, w połowie czerwca doszło do starcia żołnierzy Indii oraz Chin. W walce wojskowi używali pałek, kijów, stalowych rurek i kamieni. Nie użyto broni palnej, bowiem jeszcze w latach 60. obie strony uzgodniły, iż w granicznych potyczkach jest ona niedozwolona. Mimo to bilnas starcia był tragiczny – zginęło 20 żołnierzy indyjskich, a 76 zostało rannych. Po stronie chińskiej ucierpiało 45 wojskowych – źródła chińskie nie precyzowały, czy byli to zabici, czy ranni.

Czerwcowa potyczka była najpoważniejszym incydentem granicznym pomiędzy obu krajami od roku 1967. Wtedy w starciu personelu wojskowego Indii i Chin zginęło w okolicy przełęczy Nathu La, na granicy Sikkimu i Tybetu, niemal 80 indyjskich żołnierzy. Zresztą i wcześniej jeszcze dochodziło do incydentów granicznych, a wojna indyjsko-chińska w roku 1962 była najpoważnieszym konfliktem granicznym pomiędzy oboma państwami. W jej wyniku Indie utraciły płaskowyż Aksai Chin stanowiący część terytorium Ladakhu. Ustalone wówczas linie kontroli oraz linie graniczne są od tamtego czasu nieustannie przedmiotem sporu pomiędzy obu rywalizującymi ze sobą o przywództwo w Azji krajami.

Na obecny, ciągle jeszcze nie zakończony kryzys spojrzeć można z co najmniej dwóch perspektyw. Pierwsza z nich dotyczy geopolityki. Dla obu krajów ugruntowanie wpływów w Himalajach ma ogromne znaczenie strategiczne. Państwo, które przekroczy swoimi wpływami główny łańcuch gór, może wpływać na losy sąsiada. Co prawda w przypadku Indii ten wpływ może ograniczać się jedynie do terytorium Tybetu, ale już w przypadku Chin przekroczenie przez nie głównego łańcucha najwyższych gór świata oznacza możliwość kontroli nad tym, co będzie się działo na ziemiach Niziny Hindustańskiej.

Drugim wymiarem jest sytuacja społeczności i ludów himalajskich. To na ziemiach stanowiących ich ojczyznę rozgrywa się kolejna odsłona zmagań obu mocarstw. | Krzysztof Renik

Kluczem do zrozumienia takiej sytuacji jest woda. To z południowych stoków Himalajów, a także z Wyżyny Tybetańskiej biorą początek rzeki niosące wodę potrzebną mieszkańcom Niziny Hindustańskiej, a szerzej północnych Indii. Przejęcie kontroli nad górnym biegiem tych rzek – himalajskich dopływów Indusu, Satledżu, Gangesu, Brahmaputry – oznacza możliwość bezpośredniej ingerencji w gospodarkę, a przede wszystkim w rolnictwo oraz życie codzienne Indii. To dlatego Nepal jest już od dziesięcioleci sceną indyjsko-chińskiej rywalizacji, to dlatego taki niepokój w Indiach budzą chińskie programy odwracania biegu rzek biorących swój początek w Tybecie. Kontrolując system wodny Tybetu i Nepalu, Chiny z łatwością będą mogły destabilizować życie Indii.

Pekin już od dawna realizuje projekt otaczania Indii siatką szlaków komunikacyjnych – lądowych i morskich – które w konsekwencji sprawią, że państwo Indusów będzie w sferze komunikacyjnej zależne od Chin. W wymiarze morskim chodzi o tak zwany „naszyjnik z pereł”, czyli sieć baz umożliwiających Pekinowi kontrolę szlaków morskich wiodących wodami Oceanu Indyjskiego; w wymiarze lądowym, chodzi o drogi umożliwiające Chinom omijanie terytorium indyjskiego przez Pakistan oraz Birmę w dążeniu ku portom położonym nad Oceanem. Taki morski i lądowy naszyjnik postrzegany jest przez ekspertów z New Delhi jako narzędzie marginalizacji Indii.

I to byłby ów wymiar geopolityczny i strategiczny obecnego kryzysu indyjsko-chińskiego, którego sceną są Himalaje. Drugim wymiarem jest sytuacja społeczności i ludów himalajskich. To na ziemiach stanowiących ich ojczyznę rozgrywa się kolejna odsłona zmagań obu mocarstw. Trzeba przy tym pamiętać, że ludy te – Ladakhijczycy, Bhotiowie, Szerpowie i wiele jeszcze innych społeczności himalajskich – nie mają wiele wspólnego ani ze współczesną hinduistyczną tradycją i cywilizacją indyjską, ani tym bardziej z modelem cywilizacyjno-kulturowym Chin. Są to w zdecydowanej większości ludy związane z tradycją buddyzmu tybetańskiego, które wytworzyły unikatowy model kultury i cywilizacji. Ani chińskiej, ani indyjskiej, ani nawet tybetańskiej, choć do tej ostatniej jest im ze względu na tradycję religijną najbliżej. Bliżej im także do Indii, które niegdyś były kolebką buddyzmu.

Przejęcie kontroli nad górnym biegiem tych rzek – himalajskich dopływów Indusu, Satledżu, Gangesu, Brahmaputry – oznacza możliwość bezpośredniej ingerencji w gospodarkę, a przede wszystkim w rolnictwo oraz życie codzienne Indii. | Krzysztof Renik

Indyjsko-chińska rywalizacja, a także walka obu krajów o wpływy w Himalajach, o dominację w himalajskich dolinach, o władanie szlakami komunikacyjnymi wiodącymi przez himalajskie przełęcze może się dla tych ludów okazać zabójcza. Zostają one bowiem postawione przed dramatycznym wyborem – do kogo im bliżej: do Pekinu czy do New Delhi? Doświadczenia narodu tybetańskiego wyraźnie podpowiadają tym ludom, że wejście w orbitę wpływów chińskich jest dla ich tożsamości, dla ich tradycyjnego modelu życia katastrofalnym zagrożeniem. Przymusowa sinoizacja może doprowadzić do zagłady ich kulturowej i cywilizacyjnej odrębności. Z nieco innych powodów, bo w wyniku miękkiej indianizacji, może im zagrozić utrata tożsamości także wtedy, gdy wejdą w wyłączną orbitę wpływów indyjskich.

W wyniku konfliktów o granice, w efekcie walki o wytyczenie strefy wpływów – najbardziej poszkodowane są ludy i społeczności pogranicza. To one ponoszą największy ciężar starcia pomiędzy potęgami dążącymi do dominacji nad ich małymi ojczyznami. Przykład himalajskiego konflktu pomiędzy Indiami i Chinami, konfliktu motywowanego interesami geopolitycznymi i strategicznymi obu państw jest tego potwierdzeniem. I nie dotyczy to wyłącznie społeczności Ladakhijczyków, w których ojczyźnie doszło do ostatniego kryzysu granicznego; jest zagrożeniem dla himalajskich ludów zamieszkujących młodą republikę Nepalu indyjski Sikkim, Królestwo Bhutanu. Taki kryzys może bowiem wybuchnąć w każdym z tych miejsc. Indyjsko-chińska linia graniczna liczy bowiem 3488 kilometrów, a jej przebieg jest nadal w wielu miejscach przedmiotem sporu indyjskiego lwa z chińskim smokiem.