Zgodnie z przewidywaniami, wynik exit poll nie daje podstaw do tego, by ogłosić zwycięzcę wyborów prezydenckich. Wygląda na to, że różnica w liczbie głosów oddanych na obu kandydatów będzie niewielka. Według badania przeprowadzonego przez IPSOS Andrzej Duda uzyskał 50,4 procent głosów, natomiast Rafał Trzaskowski 49,6 procent. Kto zdecydował o wyniku? Mieszkańcy małych miejscowości? Urlopowicze? Polacy mieszkający za granicą? Aby odpowiedzieć na wszystkie te pytania, będziemy musieli poczekać na podliczenie głosów przez PKW.

Po kampanii można jednak powiedzieć kilka rzeczy. Przede wszystkim wynik wyborów potwierdza, że Polska jest podzielona na pół. Oczywiście, jest w tym twierdzeniu pewna nieścisłość – obraz jest zwykle bardziej złożony, a Polska nie jest, ostatecznie rzecz biorąc, podzielona na pół, lecz jest pluralistyczna. W tej chwili oznacza to jednak, że każda władza musi uwzględniać w swoich działaniach, że reprezentuje nie tylko swoich wyborców – istnieje olbrzymia grupa Polaków, którzy nie głosowali na zwycięzcę, ale mają prawo do szacunku i dobrego rządzenia, do tego, by uwzględniać ich interesy i wrażliwość w procesie sprawowania władzy.

Z tym był w ostatnich latach problem, a kampania wyborcza nie sugeruje, by obóz rządzący miał zmienić swoją postawę. PiS zdecydowało się pod koniec kampanii na wulgarne i agresywne straszenie Polaków fikcyjnymi niebezpieczeństwami. W ostatnich dniach kampanii wyborczej Andrzej Duda straszył Niemcami, Mateusz Morawiecki straszył LGBT, a Jarosław Kaczyński straszył ludzi śmiercią, snując w Radiu Maryja wizję przymusowej eutanazji w razie zwycięstwa Rafała Trzaskowskiego. Do tego finansowane z publicznych pieniędzy telewizyjne „Wiadomości” straszyły, czym popadnie – znalazło się miejsce nawet na straszenie Żydami. To zła informacja, że około 10 milionom Polaków nie przeszkadza tego rodzaju polityka. Może to oznaczać, że będzie ona premiowana w przyszłości. Do tego, rząd stosował w pierwszej i drugiej kampanii korupcję, obiecując wozy strażackie małym gminom o największej frekwencji (w których PiS ma największe poparcie).

W wykonaniu Platformy była to kampania bardziej energiczna niż w przeszłości. Rafał Trzaskowski przedstawiał się jako kandydat pewny siebie, nie wycofujący się – „silny”, jak głosiło jego hasło wyborcze. Ową determinację widać było także w stylu prowadzenia kampanii – Trzaskowski w niewielkiej mierze propagował własny program, do którego próbowałby przekonywać ludzi. Zamiast tego bez wahania włączał do swojej agendy hasła, co do których mogło się wydawać, że pomogą pozyskać wyborców. Trzaskowski słusznie przestał hamletyzować w sprawach takich jak 500 plus, ale po pierwszej turze wrócił do wyraźniej wolnorynkowej retoryki, aby zachęcić do głosowania wyborców Konfederacji. PO wciąż miała problem z tym, żeby znaleźć własny, atrakcyjny dla wyborców głos. Badania opinii publicznej wskazywały, że większość wyborców Trzaskowskiego głosuje „przeciw Dudzie”, podczas gdy większość wyborców Dudy głosuje „za własnym kandydatem”.

Jednocześnie wydawało się, że Andrzejowi Dudzie łatwiej niż Trzaskowskiemu było budować z wyborcami emocjonalny kontakt. Duda przede wszystkim mobilizował wyborców, pokazując im wspólny interes w głosowaniu na niego, odwołując się do barw narodowych i polskości – choć jednocześnie PiS w radykalny i agresywny sposób wskazywało przy tym „nie-polskiego” wroga. W skandalicznej i ekstremistycznej wypowiedzi w Radiu Maryja Kaczyński powiedział, że Trzaskowski „nie ma polskiej duszy”. Z kolei Trzaskowski próbował raczej zszyć różnorodny elektorat, oddzielnie odwołując się do poszczególnych grup wyborców kandydatów, którzy odpadli w pierwszej turze głosowania, i przyjmując niektóre ich postulaty jako swoje. Była to polityka bardziej „racjonalistyczna”, która zakłada, że wyborcy głosują w pierwszej kolejności na konkretne postulaty wyborcze.

W najbliższych dniach może rozpocząć się nowy etap kształtowania polskiej debaty publicznej. Jeśli do kolejnych wyborów parlamentarnych w 2023 roku mamy trzy lata, pozwoli to sferze publicznej wziąć nowy oddech. Krótkoterminowe kalkulacje wyborcze będzie można odsunąć na bok. Będą to lata formowania sfery publicznej, aby przygotować ją na kolejne wybory – być może będzie wówczas w innym miejscu niż dzisiaj.