„Dark” – sezon 3 (Netflix)
„Dark”, pierwszy niemieckojęzyczny serial Netflixa i wręcz idealny produkt ery streamingowej, po trzech sezonach dobiega końca. Jantje Friese i Baran bo Odar skonstruowali autorską wersję opowieści o podróżach w czasie jako hipnotyzujący strumień audiowizualnych treści, od którego trudno oderwać wzrok. Twórcy umiejętnie dawkują wielowątkową fabułę, skrawki kluczowych informacji o bohaterach – mieszkańcach fikcyjnego miasteczka Winden oraz rozmaitych planach czasowych, w których rozgrywa się akcja serialu. Wycyzelowana estetycznie warstwa wizualna angażuje zmysły i prowokuje do rozglądania się za powracającymi motywami. Nieustannie pulsująca ścieżka dźwiękowa podtrzymuje napięcie. W efekcie otrzymujemy układankę, która wymaga aktywnego odbioru i zapewnia długotrwałe zainteresowanie widzów.
Dla widzów sceptycznych wobec otoczki science fiction „Dark” oferuje także coś więcej – plejadę interesujących bohaterów oraz ich mikrohistorie. | Karol Kućmierz
„Dark” to serial, któremu nieodłącznie towarzyszą wzory i wykresy. Sami bohaterowie, uwikłani we wszelkiego rodzaju paradoksy podróży w czasie, tworzą na własną rękę siatki powiązań i drzewa genealogiczne swoich rodzin, żeby jakoś rozplątać pętlę, w której się znaleźli. To samo, w ślad za fikcyjnymi postaciami, czynią widzowie. Sposób opowiadania historii w „Dark” (wielość równolegle prowadzonych wątków, liczne zwroty fabularne) sprawia, że pragniemy pochłaniać odcinek za odcinkiem w jak najszybszym tempie, a w przerwach pomiędzy sezonami obsesyjnie analizujemy pozostawione przez twórców wskazówki i niedomknięte wątki. Zapętlona struktura całości skłania także do powrotu do obejrzanych już odcinków, żeby sprawdzić, czy ziarna, z których wykiełkowały poszczególne zwroty akcji, zostały zasiane już wcześniej.
Dla widzów sceptycznych wobec otoczki science fiction „Dark” oferuje także coś więcej – plejadę interesujących bohaterów oraz ich mikrohistorie. Wiodącymi postaciami serialu są Jonas (Louis Hofmann) i Martha (Lisa Vicari), ale w tryby opowieści wpadają także ich rodziny i inni mieszkańcy Winden. W ostatnim sezonie „Dark” nawet drugo- i trzecioplanowi bohaterowie zostają wciągnięci w wielopłaszczyznową rozgrywkę dwóch frakcji podróżników w czasie, rozpiętą pomiędzy latami 1888 i 2052. Jednak kiedy twórcy przybliżają perspektywę bohaterów, ich motywacje i dylematy są zawsze czytelne i poruszające, a historie, w których uczestniczą, rezonują emocjonalnie także poza kontekstem fantastycznonaukowym.
Finałowy sezon dookreśla „Dark” jako serial o dziedziczonych z pokolenia na pokolenie traumach i skazanych na porażkę próbach zmiany rzeczywistości. Bohaterowie starają się naprawić błędy przeszłości i bezwiednie popełniają kolejne, podtrzymując niekończący się cykl przemocy. Ostatecznie twórcy pozostawiają nam jednak odrobinę nadziei i pokazują, że przecięcie tej pętli jest możliwe. Na ostatniej prostej opowieść zwalnia i zastyga wokół jednego gestu empatii i poświęcenia, który może skierować świat na właściwe tory. Po długiej i nieco nadmiernie skomplikowanej podróży w mrok, twórcy „Dark” oferują nam w końcu błysk światła, które wyprowadza nas z ciemności. Czy to jednak wystarczy, żeby powstrzymać naszą obsesję dotyczącą serialu?
„To wiem na pewno” (HBO GO)
Miniserial „To wiem na pewno” to adaptacja książki Wally’ego Lamba spod znaku Wielkiej Amerykańskiej Powieści. Opowiada o pochodzącej z Włoch rodzinie Birdseyów (wcześniej Tempesta) walczących o swój skromny skrawek amerykańskiego snu, podczas gdy nieszczęścia spadają na nich niczym na biblijnego Hioba. Ciężar tej historii jest odczuwalny w każdym kadrze. Autor zdjęć Jody Lee Lipes („Girls”, „Manchester by the Sea”) filmuje bohaterów w wiecznie przymglonym, niebiesko-szarym świecie. Długie ujęcia i liczne zbliżenia na twarze aktorów nie pozwalają nam odwrócić wzroku od cierpiących postaci. W większości tych ujęć przyglądamy się Markowi Ruffalo, który najpierw zrzucił 7 kilogramów, żeby zagrać wszystkie swoje sceny jako Dominick Birdsey, a potem w ciągu sześciotygodniowej przerwy przytył 14 kilogramów, żeby dokończyć zdjęcia jako Thomas Birdsey, chory na schizofrenię brat bliźniak Dominicka. To jedna z tych kaskaderskich przemian aktorskich, o których krążą potem branżowe legendy.
Serial zaczyna się od brutalnej sekwencji, w której Thomas odcina sobie nożem dłoń w publicznej bibliotece. Jak później stwierdzi, była to ofiara mająca na celu powstrzymać wojnę w Zatoce Perskiej. To tylko jedno z wielu nieszczęść, które kładą się długim cieniem na losach rodziny Birdseyów. „To wiem na pewno” sypie traumami jak z rękawa: choroba psychiczna, śmierć dziecka, wypadek samochodowy – nic dziwnego, że w pewnym momencie Dominick jest szczerze przekonany, że jego rodzina została przeklęta. Na papierze może się wydawać, że mamy do czynienia z serialem, który w niemal siłowy sposób chce nas zmusić do odczuwania emocji poprzez absurdalne nagromadzenie cierpień na ekranie.
„To wiem na pewno” sypie traumami jak z rękawa: choroba psychiczna, śmierć dziecka, wypadek samochodowy – nic dziwnego, że w pewnym momencie Dominick jest szczerze przekonany, że jego rodzina została przeklęta. | Karol Kućmierz
Tym bardziej zaskakujące jest to, że „To wiem na pewno” wznosi się ponad własne ograniczenia. Całość wciąż balansuje na granicy dobrego smaku – wyznaczanej tu przez tolerancję widza na tego typu opowieści – ale dzięki rewelacyjnemu aktorstwu, poetyckim zdjęciom Lipesa i skupionej na bohaterach reżyserii Dereka Cianfrance’a, serial staje się czymś więcej, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Mark Ruffalo jest po prostu wybitny jako Dominick i jako Thomas, niezwykle uważny i obecny w każdej scenie. Jego podwójna rola to wcielenie absolutnej empatii. Cyfrowe efekty nie odciągają przy tym naszej uwagi od gry aktorskiej Ruffalo. Kiedy bliźniacy są razem na ekranie, filmowcy rozwiązują to za pomocą prostego montażu ujęć i przeciwujęć. Jedyny trik to niewidoczny upływ czasu pomiędzy zdjęciami.
Oglądanie „To wiem na pewno” przypomina sesję terapeutyczną z Dominickiem Birdseyem, podczas której to widz pełni rolę psychologa. Owszem, widzimy, że to gniewny, zagubiony wrak człowieka, ofiara przekazywanej z pokolenia na pokolenie toksycznej męskości, ale po jakimś czasie orientujemy się, że ma serce po właściwej stronie. W rezultacie nie sposób mu nie współczuć i nie wspierać go na drodze do wyzwolenia się z destrukcyjnego cyklu. A może to wszystko zasługa charyzmy Marka Ruffalo?
https://www.youtube.com/watch?v=OEZ6u92ee8c
„Dave” – sezon 1 (HBO GO)
Serial Davida Burda, rapera znanego jako Lil Dicky, sprawnie wykorzystuje fundamentalną niepewność – nieodłączną towarzyszkę naszego codziennego życia w mediach cyfrowych. Nisza, w której bryluje twórca „Dave’a”, to przestrzeń, gdzie newsy mieszają się z fake newsami, a granica pomiędzy satyrą i absurdalną rzeczywistością staje się niemal przezroczysta. To właśnie na tym obszarze Lil Dicky zbudował swoją karierę jako biały raper, który wymyka się klasyfikacjom. Jego teksty są wieloznaczne i zabawne, jego technika rymowania – całkiem imponująca, jego teledyski to profesjonalnie zrealizowane produkcje. Jednak wciąż większość odbiorców zupełnie nie wie, jak traktować jego twórczość. Czy to samoświadoma satyra na środowisko rapowe? Długofalowy komediowy projekt w duchu Andy’ego Kaufmana? A może szczera, niczym nieskrępowana ekspresja?
Postać Dave’a/Lil Dicky’ego to wbrew pozorom ciekawy punkt wyjścia do analizy paradoksów współczesnej męskości, rozpiętej pomiędzy głęboko skrywaną niepewnością a czysto powierzchowną arogancją. | Karol Kućmierz
„Dave” dokłada kolejną warstwę znaczeń do postaci Lil Dicky’ego. Burd utrzymuje, że mamy do czynienia z serialem autobiograficznym, ale oczywiście nie zdradza, które elementy są zapożyczone bezpośrednio z jego życia, a które są zmyśleniem czy hiperbolą. W kolejnych odcinkach towarzyszymy Dave’owi, aspirującemu raperowi, w jego nieprzewidywalnej drodze do sławy. Przyglądamy się mechanizmom branży muzycznej oraz najbliższemu otoczeniu Dave’a w obliczu jego rosnącej rozpoznawalności. Komediowy aspekt serialu bazuje na wszechobecności niewybrednych żartów, które nieustępliwie nakłuwają bariery ochronne widza. Najpierw odrzucają, potem śmieszą tylko odrobinę, następnie obrzydzają i odrzucają podwójnie, żeby na koniec nas rozbroić żelazną konsekwencją w odrzucaniu jakiejkolwiek subtelności. Dla widzów, którzy nie są w stanie znieść serii gagów bezpośrednio wynikających z pseudonimu Lil Dicky, serial będzie nie do zaakceptowania. Trzeba jednak docenić swoisty artyzm scenarzystów, drążących jeden temat tak długo, aż dojdą do ściany.
„Dave” dysponuje jednak asem w rękawie. Jeśli już zdecydujemy się towarzyszyć Lil Dicky’emu na dobre i na złe, okaże się, że twórcy serialu dysponują także sporym zasobem wrażliwości i celnymi obserwacjami. Postać Dave’a/Lil Dicky’ego to wbrew pozorom ciekawy punkt wyjścia do analizy paradoksów współczesnej męskości, rozpiętej pomiędzy głęboko skrywaną niepewnością a czysto powierzchowną arogancją. Scenarzyści szukają źródeł persony Lil Dicky’ego w czasach formowania się chłopięcych hierarchii i popularnym stereotypie klasowego klauna, poniżającego samego siebie w desperackim dążeniu do akceptacji. Twórcy starają się też odpowiedzieć na pytanie, gdzie przebiega granica nieugiętej wiary we własny sukces i w którym momencie ta wiara staje się destrukcyjna i toksyczna. Pierwszy sezon „Dave’a” nie przynosi jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, jak traktować pełną sprzeczności twórczość jego spiritus movens, rapera Lil Dicky’ego. Zamiast tego zwraca naszą uwagę na inne, dużo ciekawsze kwestie, nad którymi warto się zastanowić. Czyż nie taka jest rola współczesnego trickstera?
Seriale:
„Dark”, twórcy: Jantje Friese, Baran bo Odar, Niemcy 2017-2020.
„To wiem na pewno”, twórcy: Derek Cianfrance, Anya Epstein, USA 2020
„Dave”, twórcy: David Burd, Jeff Schaffer, USA 2020.
Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: materiały HBO, © 2019 FX Productions, LLC. All rights reserved