Po zrecenzowanych już w KL Dzieciom „Wilczerce” i „Złodziejaszkach” przyszła kolej na dwie kolejne książki Katherine Rundell – „Dachołazy” i „Odkrywcę”. Ponowne przyjrzenie się twórczości autorki wydaje się ciekawe w świetle mającego się wkrótce ukazać eseju jej pióra pod prowokacyjnym tytułem „Dlaczego powinniśmy czytać książki dla dzieci, nawet jeśli jesteśmy już starzy i mądrzy”, poruszającego wiele aspektów będących przedmiotem zainteresowania współczesnej teorii i krytyki literatury dziecięcej i młodzieżowej.

„Literatura dla najmłodszych może nas nauczyć nie tylko tego, o czym zapomnieliśmy, ale także tego, o czym zapomnieliśmy, że zapomnieliśmy”.

Trudno jednym zdaniem opisać fenomen pisarstwa Rundell. Bez wątpienia w tworzonej przez nią literaturze pobrzmiewają echa dawnych klasyków – Dickensa, Defoe, R.L. Stevensona czy Kiplinga; jednocześnie w każdą z powieści autorka tchnęła świeżość, oszczędną poetyckość, czułość wobec pozornie nieznaczących detali i co nieco współczesności.

Jest tak w „Dachołazach”, opowieści o Sophie, dziewczynce znalezionej w pływającym w kanale La Manche futerale na wiolonczelę i wychowanej w Londynie przez nieco zagubionego naukowca, Charlesa, z którym pewnego dnia wyrusza do Paryża, aby odnaleźć matkę. I jest tak też w „Odkrywcy”, historii czworga dzieci, których samolot rozbija się nad amazońską puszczą, wobec czego zmuszone są zawalczyć o przetrwanie i samodzielnie odnaleźć drogę do domu.

Obie powieści, poza angażującą fabułą, zwracają uwagę także stylem, misternie uplecionym z przeważnie prostego, pełnego uważności języka, uroczego i naturalnego poczucia humoru i niezwykle obrazowych, zmysłowych metafor. To dzięki tym ostatnim czujemy emocje Sophie z „Dachołazów”, która poprzez muzykę buduje swoją więź z nieobecną matką i dźwięki są dla niej jak „jak świeże powietrze”, jak „osiem tysięcy ptaków”, „jak dom” [1]; a także Freda z „Odkrywcy”, oszołomionego zderzeniem z bogactwem puszczy podczas przedzierania się przez „gobelin utkany z powietrza” [2]. W drugim ze wspomnianych tekstów ważną rolę w budowaniu atmosfery odgrywają także ilustracje Hannah Horn, poprzez swój układ niejako wtopione w słowa, tworzące z nimi symbiotyczną relację – co znaczące w kontekście ekologicznej troski wyłaniającej się z przesłania powieści.

Nie tylko styl zwraca jednak uwagę w prezentowanych książkach. We wspomnianym eseju autorka powołuje się m.in. na Angelę Carter i użyte przez nią pojęcie baśniowego „heroicznego optymizmu”, reprezentowanego przez dobrą wróżkę. Rundell nazywa go optymizmem „zakrwawionym i ledwo dyszącym, ale wciąż optymizmem” [3]. W jej własnych książkach dzieci wspinające się na dachy europejskich budynków i przecierające szlak przez amazońską dżunglę są wiecznie zmarznięte, pokaleczone, głodne i obolałe – autorka nie szczędzi czytelnikowi werystycznych opisów. Jednak jej teksty nie tracą przy tym lekkości, ocierającej się wręcz czasem o naiwność albo zbyt dosadny dydaktyzm (jedno i drugie charakterystyczne zresztą dla klasycznych baśni). I pomimo wszystkich trudności, których doświadczają bohaterowie, jakimś cudem marzymy, żeby móc choć na chwilę znaleźć się na ich miejscu i zamiast iść do szkoły czy do pracy upiec sobie piranię albo wspiąć się po rynnie paryskiego sądu, choćby kosztem pogryzień i siniaków.

„W świecie, który ceni postawę absolutnej wszechwiedzy, literatura dla dzieci pozwala sobie na naiwną postawę zadziwienia”.  

Z tą samą lekkością Rundell stawia pytania, prowokuje czy redefiniuje pojęcie szacunku wraz ze związanymi z nim wartościami – w „Dachołazach” rysuje przed czytelnikiem obraz mężczyzny zajadającego pasztecika umieszczonego na Biblii (talerze w jego domu tłuką się nadspodziewanie często, a akurat ta książka była pod ręką), zaraz później pisze o dziewczynce wspinającej się na drzewo, które uważa za „najszybszą drogę do nieba” [4].

Postaci kreowane przez autorkę zdają się żywe i bliskie odbiorcy od niemal pierwszej strony. Są pocieszne, mrucząc coś do siebie pod nosem, siadając nerwowo na dłoniach, dotykając półek z książkami na szczęście i wykłócając się o głupoty. Nietrudno zaangażować się w ich losy i przeżywać z nimi przygody, pełne epickiego rozmachu i realistyczne zarazem; zdają się przekonywać, że nasz prawdziwy, pozaliteracki świat jest nadzwyczajny i ważny i my też możemy tacy się stać, o ile przyjmiemy wobec niego odpowiednią postawę.

Dlatego nie do końca zgadzam się z przekonaniem jednej z postaci „Odkrywcy”, która twierdzi, że „bohaterowie to bujda […], byty tworzone z papieru, chwytliwych cytatów i fotogenicznych wąsów” [5]. W przypadku ludzi, o których mówi, to zapewne w dużej mierze prawda. Ale książki Rundell odsłaniają też przez czytelnikiem twarz innego bohatera – takiego, który daje sobie prawo do strachu i innych słabości, ale jest świadom konieczności bycia dzielnym i bardzo się stara. Na co dzień.

„Kiedy zaczynamy samodzielnie czytać, wchodzimy w nieskończoną przestrzeń, gdzie nikt nie może za nami pójść”.

Chyba właśnie o takich bytach tworzonych z papieru chcemy czytać. Czy wszyscy? Nad tym zastanawia się Rundell w eseju. „Dlaczego powinniśmy czytać książki dla dzieci, nawet jeśli jesteśmy już starzy i mądrzy”?, którego polskie tłumaczenie ukaże się w sierpniu w formie e-booka. Sam tytuł dość ironicznie odpowiada już na zadane w nim pytanie – niech pierwszy rzuci kamieniem, kto głośno mówi o sobie jako o kimś „starym i mądrym”. Autorka przypomina w ten sposób coś, co teoretycznie wszystkim wydaje się oczywiste: każdy w środku jest trochę dzieckiem i nie tylko zgodnie z rozpowszechnioną, melancholijną wizją drzemiącego w nas wewnętrznego Piotrusia Pana – po prostu zmieniamy i rozwijamy się całe życie. A jest taki rodzaj literatury dziecięcej, który zaspokaja potrzeby rozwoju i tych młodszych, i tych starszych. Zresztą zakwalifikowane przez Rundell do „dziecięcych” potrzeby odkrywają w sobie czasem i dorośli, a niektóre – jak tę dotyczącą wiary w istnienie niepodważalnych prawd – warto jest w sobie pielęgnować, bo działają na nas terapeutycznie. Z kolei określana jako „dorosła” potrzeba uznania „kanalii, która kryje się w ludzkim sercu” [6] na pewno nie zaszkodzi też dzieciom, wbrew anachronicznemu już wychowywaniu do bycia grzecznym czy grzeczną. Dlatego z ulgą czytamy o tym, że główna bohaterka „Dachołazów” ma „bałagan w oczach” [7], który czasem przeradza się w ochotę, żeby kogoś opluć albo uderzyć (nawet jeśli się go bardzo kocha).

„Biblioteka jest jednym z nielicznych miejsc, jakie nam pozostały, gdzie nie trzeba niczego kupować, nikogo znać, ani w nic wierzyć, żeby tam wejść”.

Refleksje na temat dorosłości i dzieciństwa pojawiają się nie tylko w eseju pisarki, ale także na kartach jej powieści, choć w sposób subtelny i nigdy jednoznaczny. Nie neguje się w nich różnic, ale też nie buduje hierarchicznej opozycji; raczej zachęca do wzajemnego zrozumienia i szacunku. Dorośli są nieprzewidywalni w swoich wyrokach i brak im wiary w to, co pozornie niezwykłe; niesłusznie lekceważą dzieci, choć bardzo ich potrzebują. Za to niektórzy potrafią nienachalnie dzielić się wynikającym z wieku doświadczeniem.

W „Odkrywcach” napotkany w dżungli mężczyzna przekonuje Freda, że niemożliwe jest wiedzieć wszystko, chociaż niektórzy dorośli z uporem powtarzają dzieciom „zrozumiesz, kiedy będziesz starszy”. Podkreśla też, że nic nie jest proste, co może brzmi banalnie, ale zmierza ku zachęcie do – niezwykle dziś potrzebnego – namysłu nad rzeczywistością. Z kolei w „Dachołazach” Charles nie tylko daje Sophie przykład życzliwości i uprzejmości; uczy także dziewczynkę, że żaden człowiek nie jest doskonały i że nie należy przekreślać tego, co możliwe, nawet jeśli wysoce nieprawdopodobne. To ostatnie samo w sobie zdaje się zabawną polemiką ze zdaniem Arystotelesa na temat sztuki poetyckiej, ale w kontekście całej powieści jest wezwaniem do buntowania się przeciwko jakimkolwiek generalizującym, a czasem opresyjnym przekonaniom, jak logiczne by się nie wydawały. Także obejmującym to, co wolno, a czego nie wolno, co wypada, a czego nie wypada – i dzieciom, i dorosłym.

„Baśnie, mity, legendy stanowią fundament […] rzeczywistości i jako dorośli musimy wciąż je czytać”.

Rundell zapewnia więc, że stara się pisać dla swoich dwóch jaźni: dwunasto- i kilkudziesięcioletniej. Jednocześnie w swoim eseju z żalem dowodzi, że kiedy podczas dojrzewania płynnie przechodzimy od literatury dziecięcej i młodzieżowej do dorosłej, przeważnie nie wracamy już (albo nie chcemy się przyznać do powrotu) do tej pierwszej, ponieważ oznaczałoby to „utratę gruntu pod nogami” [8]. Tymczasem to właśnie zachęcanie do podejmowania takiego rodzaju ryzyka zdaje się głównym przesłaniem prozy pisarki, która pokazuje, że do podobnego zachwiania poczuciem pewności i bezpieczeństwa prowadzi też miłość, równoważna zresztą z odwagą („Dachołazy”) i czujnością („Odkrywca”). Ta ostatnia rozumiana jest tu jako wsłuchiwanie się w świat, który nie ogranicza się do zamieszkiwanej przestrzeni, od Paryża po Amazonię; u Rundell to, co zewnętrzne, nakłada się na to, co wewnętrzne, jedno definiowane jest przez drugie. Wszystko to sprowadza się więc do ciągłego odkrywania nie tylko czegoś odległego, „wielkiego, nieokiełznanego, szalonego” [9] – ale przede wszystkim samego siebie.

„Przeczytaj książkę dla dzieci, żeby przypomnieć sobie, jak to jest tęsknić za czymś niemożliwym, a być może za czymś, co wcale nie jest niemożliwe”.

Odnalezienie w sobie miłości, czujności i odwagi to gotowość do zagłębienia się w „nierozpoznany dotąd rejon duszy” [10], jak nazywa Rundell najbardziej tajemnicze miejsce na mapie. Albo – co wydaje mi się ważne w kontekście pytania postawionego przez autorkę w tytule jej eseju – rejon już zapomniany. Odkrywanie to niekoniecznie wędrowanie przed siebie, to podróżowanie nielinearne, w tym także śmiałe spojrzenie wstecz, ku dzieciństwu i dziecięcym lekturom. A te ostatnie mogą okazać się, jak zapewnia Sophie jej opiekun Charles, „łomem, którym wyważy […] [-my] drzwi świata” [11]. Świata łączącego serce puszczy z naszym własnym, bijącym czasem w zaskakującym rytmie.

 

Przypisy:

[1] Katherine Rundell, „Dachołazy”, przeł. Tomasz Bieroń, wyd. Poradnia K, Warszawa 2017, s. 26–27.
[2] Katherine Rundell, „Odkrywca”, il. Hannah Horn, przeł. Paweł Łopatka, wyd. Poradnia K, Warszawa 2018, s. 99.
[3] Katherine Rundell, „Dlaczego powinniśmy czytać książki dla dzieci, nawet jeśli jesteśmy już starzy i mądrzy”, przeł. Dorota Pomadowska, wyd. Poradnia K, Warszawa 2020, s. 11.
[4] „Dachołazy”, dz. cyt., s. 28.
[5] „Odkrywca”, dz. cyt., s. 198.
[6] „Dlaczego powinniśmy czytać książki dla dzieci…”, dz. cyt., s. 11.
[7] „Dachołazy”, dz. cyt., s. 15.
[8] „Dlaczego powinniśmy czytać książki dla dzieci…”, dz. cyt., s. 6.
[9] „Odkrywca”, dz. cyt., s. 97.
[10] Tamże, dz. cyt., s. 257.
[11] „Dachołazy”, dz. cyt., s. 34.

Cytaty zawarte w śródtytułach pochodzą z eseju Katherine Rundell „Dlaczego powinniśmy czytać książki dla dzieci, nawet jeśli jesteśmy już starzy i mądrzy”.

Książki:

Katherine Rundell, „Dachołazy”, przeł. Tomasz Bieroń, wyd. Poradnia K, Warszawa 2017.

Katherine Rundell, „Odkrywca”, il. Hannah Horn, przeł. Paweł Łopatka, wyd. Poradnia K, Warszawa 2018.

Katherine Rundell, „Dlaczego powinniśmy czytać książki dla dzieci, nawet jeśli jesteśmy już starzy i mądrzy”, przeł. Dorota Pomadowska, wyd. Poradnia K, Warszawa 2020.

 

Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.