O najniższy stopień na podium ścierają się trzy formacje: Konfederacja, Polska 2050 Szymona Hołowni oraz Lewica. O wyniku tej rywalizacji w dużej części zadecydują wnioski, które uda się im wyciągnąć z powyborczej rzeczywistości.
Ksenofobiczni Avengersi hitem box office’u
Konfederacja, a precyzując – Krzysztof Bosak, jest wyraźnym zwycięzcą wyborów prezydenckich. Dzięki dobrej kampanii i wyciszeniu partyjnych straszydeł, w rodzaju Janusza Korwin-Mikkego i Grzegorza Brauna, skrajna prawica zaprezentowała się jako racjonalna siła i element politycznego mainstreamu. Przed drugą turą mogliśmy oglądać prawdziwy festiwal umizgów ze strony kandydatów PiS-u i PO wobec Konfederatów. Bosak nie poparł żadnego z nich, kwitując, że sam będzie głosował na mniejsze zło, co było zagraniem wiarygodnym dla jego wyborców. Politycy Konfederacji zakładali, że po wyborach ciepłe traktowanie ze strony PO–PiS szybko się zakończy i dla dwóch głównych partii znów staną się „faszystami” albo „ruskimi onucami”, jak kwitował Artur Dziambor. Ze strony władzy Konfederatów rzeczywiście spotkały chłodne powyborcze słowa, ale ostatecznie wiele będzie zależało od wyniku walk gołębi z jastrzębiami w obozie Zjednoczonej Prawicy.
Jeśli wygra opcja skrajna, reprezentowana przez Zbigniewa Ziobrę i Beatę Szydło, zapewne nastąpi powrót do strategii „na prawo od nas tylko ściana”, zakładającej marginalizację Konfederacji. Jeśli natomiast zwyciężą gołębie, na czele z Mateuszem Morawieckim i Jarosławem Gowinem, Konfederaci będą mogli zagospodarować skrajną flankę oraz atakować PiS z pozycji wolnorynkowych.
Co ciekawe, już po wyborach, pozytywne sygnały wobec skrajnej prawicy popłynęły ponownie ze strony Koalicji Obywatelskiej. Borys Budka w zaskakująco eurosceptycznym przemówieniu atakował Mateusza Morawieckiego, twierdząc, że rząd „oddał cześć naszej suwerenności”, na co z pewnością uwagę zwrócili „koledzy z Konfederacji”. Jeśli Konfederatom dalej z powodzeniem uda się balansować pomiędzy dwiema głównymi siłami, sukces z wyborów prezydenckich mógłby być dopiero początkiem, a nie końcem ich politycznej drogi.
Gdyby w pierwszej turze Biedroń znalazł się na miejscu Bosaka, wyborcza dogrywka koncentrowałaby się na postulatach tolerancji i państwa opiekuńczego, a nie nacjonalistyczno-wolnorynkowej licytacji. | Jakub Bodziony
Ugrupowanie ma jednak istotny problem wewnętrzny, który w kampanii prezydenckiej udało się zamaskować. Jego polityków niewiele łączy, może poza ekstremistycznymi poglądami na pojedyncze kwestie. Próżno również szukać tam liberalizmu, chyba że sprowadzimy go do kwestii niskich podatków.
Zagrożeniem dla tego ugrupowania jest to, że mogą zacząć wychodzić na wierzch antysemickie, ksenofobiczne i nacjonalistyczne tendencje, reprezentowane zarówno przez część elektoratu, jak i posłów Konfederacji. W grudniu, kiedy relacjonowałem warszawskie prawybory Konfederacji, pisałem, że „Bosak to kandydat, który potrafi radykalnie prawicowe pomysły swojego ugrupowania przedstawiać językiem zaskakująco umiarkowanym, w szczególności na tle innych Konfederatów”. Kampania prezydencka potwierdziła tę tezę. Nie wiadomo jednak, czy taką umiejętność są w stanie posiąść pozostali liderzy ugrupowania. Jeśli nie, mogą pociągnąć Bosaka w dół i zmarnować wyborczy wynik.
Lewa strony liczy straty
Lewica wychodzi z prezydenckiej rozgrywki najbardziej pokiereszowana. Kandydat, który nawet wśród twardego elektoratu własnego ugrupowania nie cieszył się popularnością, poległ również w starciu ogólnopolskim. Trudno zrozumieć wybór kandydata, który deklarując się jako lewicowiec, ma istotny problem z tym, żeby powiedzieć, że najbogatszym trzeba podnieść podatki. Robert Biedroń w tych wyborach został zredukowany do kandydata jednego tematu – walki o prawa mniejszości. Jego koncepcja „fajnej Polski, w której wszyscy uśmiechaliby się do siebie”, nie przystawała jednak do pandemicznej rzeczywistości. Wzrostu jego notowań nie poprawił ani brutalny atak władzy na społeczność LGBT, ani dobra, lecz mocno spóźniona, decyzja o mianowaniu Agnieszki Dziemianowicz-Bąk na szefową sztabu.
Zaskakujące było moralne oburzenie lewicy na przymilanie się Koalicji Obywatelskiej do Konfederacji przed drugą turą. Staranie się o lewicowy elektorat, który w przeważającej części już i tak zagłosował na kandydata KO, było z perspektywy Trzaskowskiego pozbawione sensu. Jeśli Lewica chce, żeby jej agenda była obiektem konkurencji różnych ugrupowań, tak jak to się dzieje w przypadku Konfederacji, to musi osiągać lepsze wyniki. Gdyby w pierwszej turze Biedroń znalazł się na miejscu Bosaka, wyborcza dogrywka koncentrowałaby się na postulatach tolerancji i państwa opiekuńczego, a nie nacjonalistyczno-wolnorynkowej licytacji.
Trzon lewicowego elektoratu stanowią liberalni wyborcy z większych ośrodków miejskich, którym zależy na sprawnie funkcjonującym państwie i trosce o ludzi uboższych. Zwrot w tym kierunku mógłby oznaczać nowe otwarcie dla lewej strony i zachowanie własnej tożsamości. | Jakub Bodziony
Paradoksalnie jednak, ta dotkliwa porażka może stanowić najlepszy punkt wyjścia do zmian, bo trudno udawać, że problemu nie ma. Wydaje się, że dobrym pomysłem byłoby odejście od wspierania konkretnych mniejszości, co tworzy zamknięte grupy wzajemnego wsparcia, ale utrudnia budowanie wspólnoty. Zwracał na to uwagę Mark Lilla w książce „Koniec liberalizmu, jaki znamy”, wydanej przez „Kulturę Liberalną”.
Część zwolenników Lewicy, która nadaje ton całej formacji, stanowi przykład chyba ostatnich ideowych purystów na polskiej scenie politycznej. Dlatego istnieje szereg warunków, które należy spełnić, by zostać uznanym za prawdziwego lewicowego wyborcę. Od tolerancji wobec mniejszości, przez prawa kobiet, po używanie feminatywów, uznawanie postulatów ekologicznych i weganizm.
Tymczasem prawa strona oczekuje prostej deklaracji poparcia i przyjmuje elektorat wraz z dobrodziejstwem (i obciążeniem!) inwentarza. Dlatego ciekawa wydaje się propozycja Rafała Matyji, aby lewica stała się partią usług publicznych, reprezentującą nauczycieli, lekarzy i urzędników. Właśnie punktowanie wielkich zaniedbań PiS-u w tym zakresie było przedmiotem głośnego wystąpienia Adriana Zandberga po exposé premiera. To również sposób na wyjście z bezcelowej ludomanii, która polega na szukaniu wyimaginowanego lewicowego elektoratu w Polsce powiatowej. Jego trzon, co wielokrotnie podkreślali eksperci, stanowią liberalni wyborcy z dużych i średnich miast, którym zależy na sprawnie funkcjonującym państwie i trosce o ludzi uboższych. Zwrot w tym kierunku mógłby oznaczać nowe otwarcie dla lewej strony, przy zachowaniu własnej tożsamości.
Ludowa Polska 2050?
Szymon Hołownia osiągnął dobry wynik, ale teraz musi sobie odpowiedzieć na pytanie, co dalej. Najbliższe wybory za trzy lata, a już teraz Polska 2050 będzie musiała konkurować z nową inicjatywą Rafała Trzaskowskiego. W teorii oba ruchy mogłyby współpracować, w praktyce jednak bardziej prawdopodobne jest, że wzajemnie się skanibalizują, tak jak to było w przypadku PO i Nowoczesnej.
Większy potencjał instytucjonalny i finansowy ma obecnie ruch Trzaskowskiego, ponieważ stoi za nim machina Platformy. Inicjatywa prezydenta Warszawy ma zapewne na celu utrzymanie jego wyborców w partyjnej orbicie. Będzie to zadanie trudne, bo z sondaży wynika, że wyborcy Trzaskowskiego z drugiej tury nie pozostali przy PO, tylko odpłynęli do formacji kandydatów, których wybrali pierwotnie, w tym do Hołowni. Niewątpliwie Polska 2050 ma po swojej stronie większy powyborczy entuzjazm oraz autentyczność, zarówno jeśli chodzi o kandydata, jak i wolontariuszy „Ekipy Szymona”. Problem w tym, że entuzjazm oraz autentyczność są bardzo ulotne.
Kampania prezydencka miała jasny cel, łatwo było też utrzymać zainteresowanie sympatyków i mediów nową siłą. Teraz sytuacja się zmieniła, dlatego jeśli Hołownia nie chce osunąć się w niebyt, powinien jak najszybciej skapitalizować swoje poparcie w formie jasnego i klarownego planu działania. Ciekawa z perspektywy nowego ruchu wydaje się oferta ze strony PSL-u, który zapewne chciałby reprezentować interesy ruchu Polska 2050 w parlamencie. Dzięki temu ludowcy mogliby zyskać nowy oddech po klęsce w wyborach prezydenckich, a Hołownia przyczółek w Sejmie. Dla obu stron byłaby to więc sytuacja win–win.
Każde z tych ugrupowań musi przezwyciężyć wewnętrzne i zewnętrzne trudności. Najpoważniejsze zadanie stoi obecnie przed Lewicą, która wymaga istotnej zmiany kursu i Szymonem Hołownią, któremu wyzwanie rzucił Rafał Trzaskowski. Na tym tle relatywnie niewielkie wydają się trudności Konfederacji, dodatkowo zmotywowanej sukcesem wyborów prezydenckich. Jednak na losy tej partii istotnie wpłynie wynik rozgrywek w Zjednoczonej Prawicy. Piłka w grze, ale medialna i polityczna sprawność skrajnej prawicy zawsze powinna być kubłem zimnej wody dla liberałów i lewicy.