Szanowni Państwo!

Przewidywalny świat dawno już za nami. Wydarzenia zarówno za naszą wschodnią, jak i zachodnią granicą powinny nas zmusić do gruntownych przemyśleń.

W niedzielę na Białorusi odbyły się wybory prezydenckie. Według oficjalnych wyników Aleksander Łukaszenka, który rządzi krajem od 26 lat, zdobył ponad 80 procent głosów. W reakcji na podany przez władzę rezultat, Białorusini wyszli na ulicę. Tysiące osób protestowały przeciwko reżimowi, doszło do brutalnych starć z policją. Wiele osób zostało aresztowanych, a setki rannych wypełniły szpitale. W momencie, w którym piszemy ten wstępniak, opozycja zapowiada kolejne manifestacje.

Wydarzenia u naszego sąsiada nie mogą nas pozostawiać obojętnymi. W nowym numerze „Kultury Liberalnej” pytamy o możliwe scenariusze przyszłości tego kraju oraz ich ewentualny wpływ na bezpieczeństwo Polski. Zdaniem Witolda Jurasza, eksperta do spraw polityki wschodniej, dziennikarza i byłego dyplomaty, najlepszym z nich byłaby demokratyczna i prozachodnia Białoruś. Analityk uważa jednak, że obecne szanse na to są… niewielkie. I dodaje, że, jego zdaniem – z punktu widzenia interesów narodowych Polski – kluczowe jest to, „żeby Białoruś była niepodległa od Rosji, a nie to, czy jest ona demokratyczna, czy nie”.

Jaki byłby najgorszy możliwy rozwój wypadków dla Polski? „Boję się scenariusza, w którym ludzie wychodzą na Płoszczę [odpowiednik ukraińskiego Majdanu – przyp. red.], władza używa siły, a wygrywa na tym Rosja, bo w interesie Rosji jest brutalna pacyfikacja demonstracji, która sprowokowałaby Unię Europejską do nałożenia sankcji. To ograniczy pole manewru Łukaszence i w efekcie jeszcze głębiej wepchnie Białoruś w ramiona Rosji”, mówi Jurasz w rozmowie z Jakubem Bodzionym.

Jurasz zaznacza przy tym, że reakcje polskich władz – ze strony prezydenta Andrzeja Dudy i premiera Mateusza Morawieckiego – na protesty Białorusinów są niespójne i pokazują brak wizji w polskiej polityce wschodniej.

Jednak, na co wciąż zwraca się zbyt mało uwagi, w kwestii bezpieczeństwa napięta jest również sytuacja za naszą zachodnią granicą.

Donald Trump podjął decyzję o wycofaniu 12 tysięcy amerykańskich żołnierzy, którzy stacjonowali w Niemczech. Większość z nich ma zostać przeniesiona do Włoch i Belgii, reszta wróci do Stanów Zjednoczonych. Jednocześnie Pentagon podjął decyzję o tym, że w Polsce ma zostać ulokowane dowództwo V korpusu amerykańskiej armii. Tomasz Siemoniak, były minister obrony narodowej w rządzie PO–PSL, w rozmowie z „Kulturą Liberalną” podkreślał, że kierunek polityki Białego Domu to zły sygnał dla Polski, ponieważ „Ważniejsza jest suma amerykańskich wojskowych w Europie, a nie nowe dowództwa”. Eksperci informują również, że za dodatkowe wsparcie Amerykanów przyjdzie nam sporo zapłacić. Warszawa weźmie na siebie większość kosztów związanych ze stacjonowaniem wojsk USA na naszym terytorium, a także podpisze dodatkowe kontrakty w zakresie energetyki i dostaw uzbrojenia.

Z taką oceną nie zgadza się Witold Waszczykowski, z którym rozmawia Tomasz Sawczuk. Były minister spraw zagranicznych w rządzie PiS-u, a obecnie europoseł tej partii, podkreśla, że „bezpieczeństwo zawsze kosztuje”, a Europejczycy nie stanowią dla Polski alternatywy w tej kwestii. I wyjaśnia, że „kupujemy najlepszy sprzęt, którym nie dysponuje Europa. Nie buduje ona rakiet Patriot i nie ma F-35. Nie istnieje konkurencyjna oferta europejska, a jeśli istnieje, to europejskie systemy są bardziej skomplikowane i droższe. W przypadku energetyki sytuacja wygląda podobnie. Niemcy proponują, żebyśmy przyłączyli się do Nord Stream, co oznacza dalsze uzależnienie się od Rosji. To nie jest alternatywa. Nie ma innego wyjścia – nie dlatego, że mamy ideologiczną obsesję na punkcie współpracy z Amerykanami, po prostu jest to lepsza opcja”, mówi Waszczykowski.

W numerze znajdą Państwo również rozmowę Andrzejem Fałkowskim, generałem broni w stanie spoczynku i ekspertem Fundacji Kazimierza Pułaskiego. Fałkowski, w rozmowie z Adamem Józefiakiem, którą również publikujemy w tym numerze, twierdzi, że zarówno kwestie Białorusi, jak i decyzję o dyslokacji wojsk amerykańskich w Europie powinniśmy przede wszystkim analizować z perspektywy Kremla, który w przeszłości szybko wypełniał próżnię polityczną i wojskową na kontynencie.

Czy mamy się zatem bać? W liczeniu na solidarność państw Zachodu należy brać pod uwagę jeszcze jedno – nasz wizerunek międzynarodowy. Wpływa on na to, czy ktoś zechce nam pomóc w potrzebie, czy nie. Jednym z kryteriów jest tutaj polityka wykazywania własnego podobieństwa do społeczeństw krajów, na których pomoc chcielibyśmy liczyć. I tu dotykamy kwestii drażliwej.

Nie można zapomnieć, że wydarzenia międzynarodowe, o których piszemy w obecnym temacie tygodnia, rozgrywają się w czasie, kiedy napięta pozostaje również sytuacja wewnętrzna w Polsce. Kampania nienawiści przeciwko mniejszościom seksualnym rozpętana przez część polityków Zjednoczonej Prawicy na pewno nie przyczynia się do wzrostu naszego bezpieczeństwa i sprawia, że nie wszyscy obywatele mogą się czuć bezpiecznie.

O potrzebie solidarności z osobami LGBT, które na cel wziął aparat państwa, pisali na naszych łamach Łukasz Mikołajewski i Tomasz Sawczuk. To, co dzieje się na naszych granicach, udowadnia, że władza powinna skupić się na możliwościach realnego starcia zbrojnego, a nie wojnie kulturowej.

Wolelibyśmy, aby polskie władze broniły mniejszości z uwagi na przywiązanie do praw człowieka. Skoro jednak tak nie jest, trzeba naszym prawicowym politykom, deklarującym przywiązanie do Realpolitik, zwrócić uwagę właśnie na inny aspekt tej sprawy. Otóż liczenie na pomoc państw Zachodu wymaga co najmniej przyzwoitego wizerunku na zewnątrz.

Ostatnie wydarzenia, jak pełna zachowań nie fair kampania wyborcza (według raportu OBWE) czy zdarzenia na Krakowskim Przedmieściu, niestety, nie budują podstaw do empatii i solidarności z Polakami.

Zapraszamy do lektury!

Redakcja