„Un divan à Tunis”, czyli właśnie „Kozetka w Tunisie” – taki oryginalny tytuł nosi film francusko-tunezyjskiej reżyserki Manele Labidi Labbé, który poza światem frankofońskim poznajemy jako „Arab Blues”. O ile tytuł francuski pasuje, jak ulał, angielski wydaje się nietrafiony. Nie jest to bowiem film o muzyce, a o współczesnej Tunezji ukazanej w lekki i przyjemny sposób w dużej mierze dzięki odtwórczyni głównej roli Goldshifteh Farahani.

Materiały prasowe Gutek Film

Meandry biurokracji

Po niemal trzydziestu latach główna bohaterka, Selma, wraca w rodzinne strony z Paryża do Tunisu, aby otworzyć tam gabinet psychoanalityczny. Pacjentów zaprasza na divan, czyli na tytułową kozetkę. Co ciekawe, polskie słowo kozetka ma odmienną etymologię i pochodzi od francuskiego causette, czyli pogawędka, podczas gdy w wielu innych językach – w tym we francuskim – używa się pochodzącego z języka perskiego słowa divan. W swojej pracy Selma musi zmagać się jednak z jeszcze innym „divanem”, tym razem w arabskim rozumieniu tego słowa, czyli z urzędem. Okazało się bowiem, że aby prowadzić poradnię psychoanalityczną, należy swoją działalność zarejestrować, co nie jest zadaniem prostym, biorąc pod uwagę meandry tunezyjskiej biurokracji.

Film o prowadzeniu lewego gabinetu psychologicznego w Paryżu mógłby być co najwyżej kiepskim żartem. W tunezyjskich realiach ma jednak sens – tak sobie bowiem wyobrażamy z postkolonialnej pozycji arabskie realia. | Katarzyna Górak-Sosnowska

Na tych dwóch divanach – kozetce i urzędzie – opiera się oś całego filmu. Oglądając migawki z wizyt pacjentów, poznajemy nie tylko problemy, z którymi przychodzą do Selmy, ale również widzimy starcie dwóch odmiennych porządków: podejścia do czasu oraz postrzegania wartości i funkcji pracy psychologa: na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej czas biegnie polichronicznie, natomiast Selma wyznacza swoim pacjentom konkretne daty i godziny przyjęć. Psychologia jest natomiast traktowana nieco po macoszemu. Wszak rozmawia się ze wszystkimi i wszędzie, po co więc kozetka – pytała Selmę szefowa zakładu fryzjerskiego. Nie był to jednak jedyny problem bohaterki – została bowiem posądzona o prowadzenie agencji towarzyskiej – w końcu zamyka drzwi i każe się kłaść na kozetce obcym mężczyznom…

Zmagania Selmy z tunezyjskimi urzędami i miejscowym komisariatem policji, ukazują z kolei rozdźwięk pomiędzy rule of law a dławiącą ją biurokracją. Do tego wszystkiego dochodzi sama Selma, która nie wygląda ani na typową Paryżankę przez swoje kręcone włosy i męskie koszule, ani tym bardziej na typową Tunezyjkę, bo ma widoczne tatuaże i pali jak smok; obie te cechy, a także specyficzny dystans Selmy (zdaje się nie chcieć po raz kolejny odpowiadać na pytanie, dlaczego nie ma męża, dzieci…), po prostu nie przystoją szanującej się kobiecie w średnim wieku.

Choć obie osie są wyraźnie zarysowane, to już poszczególne nanizane na nie elementy są zdecydowanie mniej jednoznaczne i wyraźne.

Materiały prasowe Gutek Film

Niedopowiedziane historie

To, co stanowi o sile (albo o słabości tego filmu – zależy, jak patrzeć), to jego niejednoznaczność, ulotność i niepewność, która zdaje się kłócić z jego charakterem. W końcu ma to być lekka komedia. Tymczasem poszczególne zagadnienia są ledwie dotknięte przez reżyserkę i niedopowiedziane. Zostawia to z jednej strony sporo miejsca na własną wyobraźnię (nie muszę wiedzieć, jaki problem z matką ma szefowa zakładu fryzjerskiego), z drugiej zaś pewien niedosyt. Dotyczy to zwłaszcza tych wątków, które wprost nawiązują do trudności związanych z odnalezieniem się w porewolucyjnej Tunezji – borykają się z nimi: kierowca mający problemy z alkoholem, imam bez brody i zabiby (siniaka na czole, który świadczy o religijności – wieloletnim oddawaniu pokłonów podczas modlitwy), czy schorowany dziadek Selmy. Podobnie postać głównej bohaterki jest zawieszona w swoistej próżni informacyjnej. Wiadomo, że wyjechała z Tunezji w wieku 10 lat, że studiowała psychologię i wróciła z bliżej nieokreślonych powodów: a to miała zbyt dużą konkurencję w Paryżu, a to chciała zrobić to dla swoich rodziców (o których również nic nie wiadomo).

Tak poprowadzona narracja w filmie może irytować, ponieważ znamy poszczególne postaci jedynie fragmentarycznie i powierzchownie. Nie wiemy, skąd się wywodzą, jakie koleje losu sprowadziły je akurat w to miejsce. Poznajemy je tu i teraz w swoistych migawkach na tytułowej kozetce. Wydaje się jednak, że porewolucyjna Tunezja jest właśnie takim państwem – wewnętrznie niespójnym, zagmatwanym, niejednoznacznym, w którym życie wielu ludzi skoncentrowane jest na takim tu i teraz. Gospodarka kraju nadal kuleje, wysokie bezrobocie skłania Tunezyjczyków do szukania szczęścia zagranicą, a polityczny system nadal poddawany jest transformacji – ścierają się różne frakcje i ugrupowania, w skrajnych przypadkach dochodzi do użycia przemocy. Zarazem jest to państwo, które bardzo silnie stara się wyjść na prostą – w końcu nie bez kozery postrzegane jest jako ostatni (jedyny?) sukces Arabskiej Wiosny, która przetoczyła się przez cały region i zbiera po dziś dzień krwawe żniwa.

Nie ma w tym filmie złych charakterów. Każdy jest dla innych życzliwy, a jeżeli nie jest – okazuje się, że ma ku temu powody, własne doświadczenia, które mu to uniemożliwiają. | Katarzyna Górak-Sosnowska

Biznes na czarno

Usilność tych starań w filmie widać nie tylko podczas kontroli alkomatem, która ze względu na cięcia w budżecie, jak się okazało, polega na dmuchaniu w twarz policjanta (pamiętam podobną kontrolę jako studentka nieopodal Pola Mokotowskiego w Warszawie). Widać ją przede wszystkim w głównym problemie samego filmu: funkcjonowaniu gabinetu psychologicznego. Selma zdecydowała się otworzyć gabinet na dachu rodzinnego domu. Przyjmowała w nim pacjentów, pobierała wynagrodzenie, a nawet zatrudniała recepcjonistkę. Swojej działalności jednak nie zarejestrowała w żadnym urzędzie. Można zatem powiedzieć, że pracowała na czarno. Choć trudno jednoznacznie wskazać, czy miała w Paryżu swój gabinet, czy tylko myślała o jego założeniu, wydaje się, że tego typu działanie nie przyszłoby jej do głowy. Film o prowadzeniu lewego gabinetu psychologicznego w Paryżu mógłby być co najwyżej kiepskim żartem. W tunezyjskich realiach ma jednak sens – tak sobie bowiem wyobrażamy z postkolonialnej pozycji arabskie realia. Dla Selmy Tunezja jest nadal państwem, w którym można funkcjonować w szarej strefie. Jest zdziwiona, gdy dowiaduje się, że jednak powinna swoją działalność zarejestrować, tak samo jak jej kuzynka dziwi się, że nie przyszło jej to do głowy. Być może nie przyszło dlatego, że wyjechała z innej Tunezji. I choć obecnie procedury nadal kuleją, to jednak można zaobserwować pewną zmianę. Być może ku lepszemu.

Tym, co niewątpliwie napawa w filmie optymizmem, są ludzie. Nie ma w tym filmie złych charakterów. Każdy jest dla innych życzliwy, a jeżeli nie jest – okazuje się, że ma ku temu powody, własne doświadczenia, które mu to uniemożliwiają. Wszyscy traktują się z szacunkiem (może poza dwoma policjantami, którzy nie grzeszą szerokim horyzontem i dlatego starają się nadużywać swojej władzy). Nawet jeżeli się spierają, dochodzą potem do porozumienia i znajdują swoje miejsce w lokalnej społeczności. Ten aspekt filmu z pewnością ze sobą zabiorę.