„Co teraz czytasz?”, spytał mnie niedawno przyjaciel, z którym regularnie dzielę się czytelniczymi odkryciami. „Opowiadania Izraela Joszuy Singera”, odpowiedziałem. „Ach, no tak, oczywiście. Bardzo lubię jego «Sztukmistrza z Lublina»”, wykrzyknął mój rozmówca. Uśmiechnąłem się pod nosem. Sam jeszcze niedawno, pochylając się w księgarni nad okładką zbioru opowiadań „Na obcej ziemi”, wydanego po raz pierwszy w języku polskim przez wydawnictwo Fame Art, pomyliłem w pierwszej chwili Izraela Joszuę z jego młodszym bratem Izaakiem Baszewisem.

Nic w tym zaskakującego. Spośród trójki rodzeństwa, która parała się literaturą (starsza siostra Singerów, Ester Singer Kreitman, debiutowała jako pierwsza), to właśnie Izaak Baszewis doczekał się największego literackiego lauru. W 1978 roku przyznano mu Nagrodę Nobla. W ślad za tym poszły pierwsze polskie tłumaczenia jego pisanych w jidysz powieści i opowiadań. W latach 90. polski czytelnik dysponował już pokaźną biblioteczką przekładów noblisty. Wydawniczy sukces Izaaka Baszewisa Singera prawie całkowicie przyćmił literackie osiągnięcia jego brata.

Można tu mówić o prawdziwej złośliwości losu. W latach 20. i 30. to właśnie starszy o niemal dziesięć lat Izrael Joszua pełnił rolę tego zdolniejszego. Już jako nastoletni uczeń jesziwy czytał zachłannie świeckie książki i próbował swoich sił jako rysownik i malarz. Ostatecznie zamiast rabinem został pisarzem i redaktorem. Jeszcze przed pierwszą wojną światową otarł się o artystyczne żydowskie środowisko Warszawy tworzące w języku jidysz. Poznał w tym czasie między innymi fotografa, pisarza i publicystę Altera Kacyzne oraz rzeźbiarza Abrahama Ostrzegę. Debiutował w czasie pierwszej wojny światowej w gazecie „Dos Jidisze Wort”, w której ukazały się jego pierwsze opowiadania. Na przełomie 1917 i 1918 roku wyjechał do Kijowa. Tam zetknął się z pisarzami Dawidem Bergelsonem i Perecem Markiszem. Z tym drugim w 1921 roku, już po powrocie do stolicy Polski, współtworzył awangardową grupę „Hałastra” [jid. Chaliastre]. W pierwszych latach po wojnie pisał głównie drobne prozy, artykuły i reportaże o życiu Żydów na prowincji. Te ostatnie publikował w nowojorskim piśmie wydawanym w jidysz – „Forwerts”, do którego słał też teksty o Związku Radzieckim i Polsce, oraz w warszawskim „Hajnt”.

Przez cały czas starał się pomagać młodszemu bratu. W 1923 roku dzięki jego protekcji Izaak Baszewis Singer dostał angaż jako korektor i tłumacz w jednym z najważniejszych pism literackich kręgu języka jidysz w okresie międzywojennym – „Literarisze Bleter” (niedługo potem młodszy Singer w nim zadebiutował). Później, już w Stanach Zjednoczonych, do których w pierwszej połowie lat 30. obaj wyemigrowali, Izrael Joszua załatwi przyszłemu autorowi „Sztukmistrza z Lublina” pracę w „Forwerts”. To w końcu on, a nie Izaak, był wówczas poważanym i cenionym autorem.

Izaak Baszewis Singer do końca był świadom długu, jaki zaciągnął u starszego brata. Wiedział jednak również, że ten był poniekąd jego konkurentem. „Uważałem Joszuę – opowiadał później swojemu synowi Israelowi Zamirowi – za mojego wielkiego nauczyciela, za mojego ojca duchowego, który pomagał mi od początku mej drogi. Bardzo ceniłem jego wielki literacki talent. Ale w chwili gdy postanowiłem stanąć na własnych nogach – wstałem i poszedłem swoją drogą. Oczywiście, gdy dwaj bracia pracują w tym samym zawodzie i pracują w tym samym miejscu, może nieraz zaistnieć między nimi pewne napięcie, a może nawet zawiść”. Bladym odbiciem tej ostatniej są być może słowa żony Izraela Joszuy, Geni, która po latach wspominała: „Gdyby nie umarł w tak młodym wieku, miał zaledwie pięćdziesiąt lat, Joszua zaszedłby o wiele dalej niż Icchok” [1].

Czy to prawda? Czy rzeczywiście Izrael Joszua Singer miał szanse zyskać większą literacką sławę niż jego młodszy brat? Szukanie odpowiedzi to bawienie się w gdybologię, ale pełne zawodu westchnienie małżonki pisarza kryje w sobie odrobinę prawdy. Twórczość Joszuy, jak familiarnie go nazwała, to rzeczywiście pisarstwo najwyższych lotów, zwłaszcza jeśli chodzi o opowiadania, których starszy Singer był niezrównanym mistrzem.

To mistrzostwo – uzyskane zresztą bardzo wcześnie – dobrze ilustruje zbiór „Na obcej ziemi”. Opublikowany w 1925 roku przez Wydawnictwo Wileńskie, dopiero teraz doczekał się polskiego tłumaczenia. To, co uderza przy pierwszej lekturze zebranych w nim tekstów, to niezwykła plastyczność opisów przy jednoczesnej prostocie środków formalnych. Jeśli spojrzy się na twórczość kolegów Singera z warszawskiej Hałastry, którzy nawiązywali do rosyjskiego futuryzmu i niemieckiego ekspresjonizmu (między innymi Perec Markisz), pisarstwo tego pierwszego wyda się na wskroś tradycyjne. Ale to tylko pozór. Wyjątkowość tych opowiadań tkwi w ich konstrukcji, suspensie, zaskakującym zakończeniu. Otwierającą tom niemal sielankową opowieść o warszawskim antykwariuszu Fabianie Rajcesie zamyka niespodziewana tragikomiczna pointa. Niewinna historia profesora muzykologii i jednocześnie niezbyt zdolnego muzyka Arkadego Grichendlera powoli przeradza się w studium obłędu. Miłosny wyskok niejakiego Milera kończy się szokującym odkryciem. Wydaje się zresztą, że Singer uwielbia zastawiać na czytelnika zmyślne pułapki. Ton jego opowiadań jest pogodny, niekiedy wesoły, a nawet kpiarski. Jednak co i rusz spod po pikarejsku przedstawionej rzeczywistości wyziera nagle nagie, okrutne życie.

Do tego wszystkiego można dodać jeszcze jeden element – niezwykłą umiejętności takiego konstruowania narracji, by czytelnik mógł choć przez chwilę wcielić się w każdą postać. Żadna z nich nie jest papierowa. Wszystkie, nawet w najkrótszych opowiadaniach, są tętniącymi życiem indywiduami. Co charakterystyczne – zamieszkującymi nie tylko żydowski świat. Oprócz żydowskich szynkarzy, gospodyń, rabinów, uczniów, kupców, panien na wydaniu, lekarzy i uczonych, równoprawnymi bohaterami opowiadań Singera są także księża, ukraińscy chłopi, rosyjscy żołnierze, różnej maści rewolucjoniści, polscy robotnicy, a w ostatnim tekście nawet pies.

Ta różnorodność ludzkich typów i przemieszanie żydowskich i nieżydowskich losów oprócz waloru czysto artystycznego, ma jeszcze inną zaletę. Pozwala uświadomić sobie to, co tak bardzo podkreśla w nocie wstępnej wydawca tego zbioru. Że posługującym się jidysz przedwojennym polskim Żydom daleko do stereotypowych wyobrażeń, wziętych z jarmarcznych straganów. Nie wszyscy są pobożni, nie wszyscy myślą o pieniądzach, nie wszyscy śpiewają piękne orientalne pieśni i nie wszyscy chodzą w chałatach. Wszyscy za to, podobnie jak ich nieżydowscy sąsiedzi, przeżywają zwyczajne ludzkie rozterki, zdradzają żony, toczą jako dzieci podwórkowe bitwy, nudzą się w szkole, idą do wojska, marzą o światowej karierze, a niekiedy piszą w jidysz całkowicie nowoczesne opowiadania. Tak jak Izrael Joszua Singer.

Przypis:

[1] Oba cytaty za tekstem „Izrael Joszua Singer – 75. rocznica śmierci. Ten pierwszy”, opublikowanym na stronie internetowej Teatru Żydowskiego im. Estery Rachel i Idy Kamińskich [http://www.teatr-zydowski.art.pl/wydarzenia/izrael-joszua-singer-75-rocznica-smierci].

 

Książka:

Izrael Joszua Singer, „Na obcej ziemi”, z języka jidysz przeł. Krzysztof Modelski, red. Anna Marszał, wyd. Fame Art, Lublin 2020.