Paul Valéry i Stéphane Mallarmé. Źródło: Wikimedia Commons. Domena Publiczna

Około roku 1890 literatura europejska znalazła się w pobliżu granicy oddzielającej teksty, które przedstawiały niespotykanie głęboki wgląd w rzeczywistość materialną i umysłową człowieka nowoczesnego, od tekstów świadomie i celowo odrywanych od tej rzeczywistości i kreowanych przez twórców jako swobodne gry znaczeń, pozbawione koniecznych związków ze światem istniejącym poza nimi. Wcześniej rzadko zdarzało jej się zbliżać do tej granicy, natomiast po tym, jak w XIX wieku pisarze i poeci zmapowali niemal cały obszar ówczesnego ludzkiego doświadczenia, skierowali ją w tym kierunku z rozmysłem. Przez całe dwudzieste stulecie literatura rozwijała się wewnątrz obszaru zarysowanego przez te dwie możliwości – mimetyzmu wobec świata i niezależności od niego. W epoce zdominowanej przez nurty postmodernistyczne opcja niezależności tekstu od świata pozasłownego dominowała w opiniotwórczych kręgach światka literackiego – i to do tego stopnia, że pod koniec ubiegłego stulecia pytanie o „prawdę w literaturze” wywoływało u fachowców i koneserów pełne politowania uśmieszki. Obecnie znów dopuszczamy jednak możliwość, że słowo w tekście łączy się z rzeczą w świecie (słowo „rzecz” oznaczało zresztą pierwotnie „strumień mowy”, czyli zjawisko spoza porządku tekstowego), a pisanie autonomiczne, autoteliczne jest wyraźnie zmarginalizowane i obchodzi raczej niewielu czytelników.

Kto chce bliżej zbadać, jak pisarze z przełomu XIX i XX wieku kształtowali swoje relacje ze słowami i rzeczami oraz relacje swoich słów z rzeczami, może sporo zyskać, czytając wydane niedawno przez Aletheię pokaźne zbiory prozatorskich tekstów Paula Valéry i Stéphane’a Mallarmégo, autorów bardziej sławnych niż rzeczywiście znanych, nie tylko w Polsce.

Możemy tam więc po raz pierwszy przeczytać po polsku całość sławnego (i mało znanego w praktyce) cyklu próz poetyckich Valéry’ego „Pan Teste”, którego bohater ma w sobie trochę z poety-prowokatora, lubiącego od czasu do czasu oburzyć filistrów, ale i kolegów po piórze (tych drugich – poprzez ostentacyjną niedbałość w sprawach „smaku”). Ma on jednak również sporo z myśliciela-cynika i myśliciela-ascety, lekceważącego na równi zewnętrzne oznaki wzniosłości, jak i styl bycia, który mógłby ewentualnie wywoływać estymę u bliźnich. Jest to postać wykreowana przez autora tak, aby nie można było przyszpilić jej jakimikolwiek ostatecznymi określeniami. Wymyka się im, pozostając individuum prawdziwie ineffabile. Tego, co dzieje się w jego umyśle, również nie można nazwać „głębokim myśleniem”, ale jest to z pewnością myślenie niecodzienne, przynajmniej z punktów widzenia osób mających się za wyrafinowane. Jego żona mówi o nim w „Liście pani Émilie Teste”: „Pan Teste zresztą uważa, że miłość polega na możliwości wspólnego bycia zwierzętami – pełna zgoda na głupstwa i rozbestwienie. Także mnie nazywa na swój sposób. Określa mnie prawie zawsze podług tego, czego chce ode mnie. Po samym imieniu, jakie mi nadaje, mam poznać, czego się spodziewać lub co mam zrobić. Kiedy nie życzy sobie niczego szczególnego, nazywa mnie «Byt» lub «Rzecz». A czasem «Oaza», co mi się podoba. Nigdy jednak nie mówi mi, że jestem zwierzęciem – co głęboko mnie dotyka” [s. 47]. Te słowa brzmią ciekawie dziś, w kontekście najnowszych odsłon w posthumanistycznych sporach o pozycję ludzkiego podmiotu. W przyszłości, kiedy będziemy toczyć wojny o wodę pitną i zaimki osobowe, może ktoś przypomni sobie, że już na początku XX wieku był taki ekscentryczny francuski poeta, który dopuszczał różne możliwości.

Jeśli zaś Herbertowski Pan Cogito jest istotnie polską wersją Pana Teste, to pierwszy pełny przekład tego utworu Valéry’ego daje nam poznać, jak daleko upadło jabłko od jabłoni. Z nieuchwytnej konceptualnie istoty istniejącej po to, by dociekać nieuchwytnej istoty istnienia, Zbigniew Herbert zrobił roztropnego moralistę, personę idealnie nadającą się do szkolnych rozbiorów. Może jednak nie mógł inaczej, skoro pisał nie dla przerafinowanych intelektualistów i dandysów Trzeciej Republiki, lecz dla inteligentów przytłoczonych gomułkowską szarzyzną i małą stabilizacją.

Pozostałe pisma w tomie próz Valéry’ego to programowe wypowiedzi poetologiczne. Francuski symbolista wykłada w nich na różne okazje swoje rozumienie tego, czym jest dzieło poetyckie, wykłada dość jasno i jednoznacznie, mimo bogatych peryfraz. Otóż, według niego jedynym celem i sensem dzieła poetyckiego jest ono samo. Nie służy niczemu: ani polityce, ani społeczeństwu, ani nawet rozwojowi duchowemu jednostki. Po prostu istnieje jako zbiór słów o bardzo szczególnej strukturze. Dzieło takie przypomina trochę archaiczną rzeźbę grecką, egipskie posągi lub nowoczesną rzeźbę abstrakcyjną – nawet jeśli specjaliści potrafią powiedzieć o takich artefaktach wiele konkretów, to dla nieznającego się lub niedbającego o naukową precyzję obserwatora są one, choćby mimowiednie z jego strony, bytami wypełnionymi skończonym, zamkniętym w sobie byciem, tak pełnym, że już nie można uczynić z nimi czegokolwiek w intelekcie. Można je tylko niemo kontemplować.

I tak też wyglądają – choć wykonane w słowach, a nie w kamieniu – własne dzieła Valéry’ego, na czele z dwoma jego najsłynniejszymi poematami, „Cmentarzem morskim” i „La jeune Parque”, którego tytuł podaję w oryginale, ponieważ jego jedyny polski przekład obciążony jest niestety, ekwiwokacją, i to chyba nawet podwójną, ponieważ „Młoda Parka” może dla uszu osób polskojęzycznych oznaczać zarówno familiarne określenie świeżo poślubionych małżonków, jak i nową zieloną kurtkę z kapturem. Nie pierwszy to przykład niezamierzonej śmieszności tego, co miało być najbardziej oderwane od wszelkich kwalifikacji.

Wybór próz Mallarmégo, wydany bliźniaczo z „Panem Teste”, przynosi pierwszą w języku polskim większą prezentację niepoetyckich tekstów autora „Popołudnia fauna”. W odróżnieniu od Paula Valéry, którego tom szkiców „Estetyka słowa” [1971] i tom tekstów o sztuce „Rzeczy przemilczane” [1974] spoczywają w polskich bibliotekach już od kilkudziesięciu lat, raczej rzadko niepokojone, ale zawsze dostępne, Stéphane Mallarmé znany był dotąd w Polsce jedynie z niewielkiego wyboru poezji zredagowanego przez Adama Ważyka w serii Biblioteka Poetów PIW (i wydanego w 1980 roku, kiedy sytuacja w naszym kraju nieszczególnie sprzyjała wczytywaniu się w tego typu twórczość) oraz z widowiskowej edycji poematu „Rzut kośćmi” przetłumaczonego przez Tomasza Różyckiego, sporządzonej przez Ha!art w serii „Liberatura”.

Mallarmé to jedna z legend francuskiej poezji modernistycznej, postać jeszcze o wiele bardziej „nieziemska” niż jego młodszy kolega, który jednak udzielał się przynajmniej do pewnego stopnia w paryskim życiu kulturalnym. Tak to jednak bywa z legendami, że w kontakcie bardziej bezpośrednim nie zawsze spełniają one wygórowane oczekiwania, przeto prozy poetyckie Mallarmégo można chwilami podejrzewać o to, że tajemna głębia ich znaczeń jest pozorna, a w istocie są to już wczesne zwiastuny nonsensownych zabaw literackich, które w dwie dekady po śmierci tego poety zaczną uprawiać surrealiści (domysł ten nie jest zresztą demaskacją, we francuskiej krytyce sformułowano go już dawno temu). W „Rzucie kośćmi” i w swoich najbardziej znanych wierszach Mallarmé ustanowił istotne punkty graniczne na skali wyrażalności świata słowami ludzkiego języka naturalnego – stąd powodzenie tych jego „główniaków” w nowoczesnej humanistyce. Ale w cyklach „Igitur” czy „Anegdoty lub poematy” stawiał sobie chyba mniej wygórowane ambicje i bardziej szło mu o melodię asocjacji i słów (tę ostatnią nie do oddania w przekładzie, niestety) niż o tyczenie jakichś ważnych granic.

Porównanie tekstów Valéry’ego i Mallarmégo jest zatem również o tyle pożyteczne, że może nam przypomnieć o skomplikowaniu trajektorii nurtów literackich. Z dwóch bliskich sobie poetów tego samego języka wcześniejszy naderwał więzi słów i rzeczy bardziej radykalnie niż późniejszy. Oczywiście jednak obaj tworzyli w obecności Rimbauda, który wcześniej od nich, jakby od niechcenia, poszedł znacznie dalej, nie wiedząc, dokąd i po co idzie.

 

Książki:

Paul Valéry, „Pan Teste i inne pisma”, wybrał i przełożył Bogdan Baran, Fundacja Aletheia, Warszawa 2019.

Stéphane Mallarmé, „Prozy różne”, wybrał i przełożył Bogdan Baran, Fundacja Aletheia, Warszawa 2020.