Hasło „nie ma wolności bez solidarności” zachowuje ogromny ładunek symboliczny w polskiej debacie publicznej. Dla środowiska liberalnych dysydentów skupionych wokół „Gazety Wyborczej” obrona wolności, będącej składnikiem tego hasła, pozostaje kluczową aspiracją polskiego życia politycznego i symbolem niedokończonej „rewolucji dusz”, która rozpoczęła się w sierpniu 1980 roku.

Z kolei dla krytyków transformacji określenie „nie ma wolności bez solidarności” przywołuje wspomnienie o zdradzie ludu przez elity rządzące krajem po 1989 roku. Z tej perspektywy solidarność nie była realnym celem politycznym, a jedynie środkiem do uzyskania „wolności”, co w rzeczywistości oznaczało przejęcie władzy politycznej, gospodarczej i kulturowej nad Polską.

Obie narracje walczą o przejęcie kapitału symbolicznego „Solidarności”, prezentując ich zwolenników jako pełnoprawnych spadkobierców jej legendy. W jednym i drugim przypadku interpretacja ostatnich trzydziestu lat pozostaje niezwykle przejrzysta – gdyby nie druga strona, ideał „Solidarności” wciąż organizowałby nasze życie społeczne. W obu wizjach brak jednak refleksji na temat tego, jak definiować solidarność w realiach wolnego, niepodległego państwa.

Walka o wyłączne prawo do pełnienia roli kustoszy „Solidarności” towarzyszy nam już od ponad trzech dekad. Za jej symboliczny początek można uznać spotkanie Komitetu Obywatelskiego z 24 czerwca 1990 roku, w czasie którego Jarosław Kaczyński oskarżył rząd Mazowieckiego o służenie interesom dawnej nomenklatury, a Adam Michnik nazwał grupę skupioną wokół Kaczyńskiego i Wałęsy świniami.

Do roku 2005 pełen personalnych animozji konflikt wewnątrz obozu postsolidarnościowego przechodził przez naprzemienne fazy wzmożenia i deeskalacji, dyktowane koniecznością politycznej rywalizacji z Sojuszem Lewicy Demokratycznej. Potrzeba odsunięcia postkomunistów od władzy znalazła się u podstaw zawiązania koalicji AWS–UW w 1997 roku i stanowiła motor napędowy obietnicy wspólnych rządów PO–PiS-u po wyborach parlamentarnych w 2005.

Fiasko ówczesnych negocjacji, poprzedzone nagłym zwrotem w kampanii wyborczej Prawa i Sprawiedliwości, opartym na agresywnym atakowaniu Platformy Obywatelskiej, doprowadziło do przesunięcia tektonicznego głównej osi konfliktu politycznego w Polsce wewnątrz duopolu formacji postsolidarnościowych.

Rewolucja „Solidarności” nie została zakończona

Nie sposób nie zgodzić się z Jarosławem Kuiszem, że „Sierpień ‘80 okazał się ideałem, z którego sączy się żółć”. Nie podzielam jednak jego zdania, że „nie da się z niego już wiele wycisnąć na potrzeby czasów pokoju i niepodległości we własnym państwie”. Choć powstał w dobie „podległości”, to zawiera w sobie obietnicę podmiotowości, której realizacja jest kluczowym wyzwaniem polskiej demokracji.

W opublikowanym w 1995 roku eseju „Przeszłość pewnego złudzenia” francuski historyk François Furet, w młodości członek Francuskiej Partii Komunistycznej, rozpoczął swoje osobiste rozliczenie z ideą komunistyczną stwierdzeniem, że Napoleon „zostawił Europę pełną wspomnień, idei i instytucji, które nawet jego wrogom pomogły go pokonać”, podczas gdy Lenin „nie pozostawił po sobie żadnego dziedzictwa […] [po imperium sowieckim] nie pozostało nic: ani zasady, ani wartości, ani instytucje, ani nawet historia” [1].

Furet zwracał uwagę na paradoks – wynikiem rewolucji bolszewickiej było pełne zwycięstwo i hegemoniczna władza tej formacji politycznej nad całym państwem, jednak wraz z jej upadkiem cały spadek ideowy bolszewizmu poszedł w niepamięć. Choć książka powstała niemal nazajutrz po samorozwiązaniu się Związku Radzieckiego, 25 lat później przywołana diagnoza zachowuje aktualność.

Sierpień ’80 jest w tej optyce dużo bliższy rewolucji francuskiej niż październikowej. Bezpośrednie skutki polityczne okazały się dużo mniej istotne niż długofalowe zmiany rozpoczęte w czasie festiwalu „Solidarności”. Pozostawił on po sobie pełnię wspomnień, idei, zasad i wartości, wpływając na kształt instytucji powołanych w Polsce po przemianach roku 1989.

Tak jak w wypadku „Solidarności”, również ideały przyświecające szturmowi na Bastylię powstały w dobie swoistej „podległości” – choć w tym przypadku zamiast zależności politycznej wobec innego państwa, opierała się ona na zależności ludzi wobec monarchy, systemu stanowego, zagrożenia interwencji państw ościennych. Wolność, równość i braterstwo stanowiły hasła, które dużo łatwiej było wykorzystać do mobilizacji przeciwko despotyzmowi, aniżeli wdrożyć w wyniku dojścia do władzy. Pod tym względem Sierpień ’80 nie różni się tak bardzo od lipca 1789. Dyskusja o politycznym dziedzictwie rewolucji francuskiej zdominowała francuską scenę polityczną na co najmniej 150 lat.

Czterdzieści lat po podpisaniu porozumień sierpniowych konflikt dotyczący znaczenia Sierpnia wyznacza ramy dyskursu politycznego w Polsce. Rewolucja „Solidarności” pozostaje żywa.

Długie trwanie idei podległości

Każda dyskusja dotycząca istoty fenomenu „Solidarności” rozpoczyna się od podkreślenia jej dwoistego charakteru – była ona zarazem związkiem zawodowym i masowym ruchem społecznym sprzeciwiającym się autorytarnym rządom Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Obok tych dwóch elementów równie ważny był trzeci, jednocześnie najmniej podkreślany z powodów geopolitycznych i najistotniejszy z punktu widzenia polskich tradycji politycznych – wątek niepodległościowy, artykułujący bunt przeciwko „podległości” wobec Związku Radzieckiego.

Konflikt pomiędzy dwoma obozami rywalizującymi o spadek po Sierpniu ’80 zarysował się wpierw pomiędzy apologetami ruchu społecznego walczącego o demokratyczne państwo prawa a frakcją „niepodległościowców”, określających ustrój pookrągłostołowy jako zarządzany przez zdrajców narodu i podporządkowany interesom komunistycznej nomenklatury oraz zagranicznego kapitału. Po jednej stronie stanęli czołowi architekci III RP skupieni wokół Unii Demokratycznej i jej kolejnych emanacji – Unii Wolności oraz Platformy Obywatelskiej. Po drugiej stronie była kontestująca transformację prawica, która swój współczesny kształt uzyskała w formie Prawa i Sprawiedliwości.

Poza wspólnym solidarnościowym rodowodem obie grupy łączy inna, dużo starsza tradycja intelektualna charakterystyczna dla polskiego życia politycznego – paternalistyczny elitaryzm. Jego najtrafniejsze podsumowanie stanowi zwrot przypisywany Aleksandrowi Wielopolskiemu, zgodnie z którym „dla Polaków można czasem coś dobrego zrobić, ale z Polakami nigdy”.

Napięcie pomiędzy zrozumieniem, że wybicie się na niepodległość wymaga solidarnego porozumienia elit i ludu oraz strachem przed reakcyjną, antyelitarną naturą klasy ludowej towarzyszyło zarówno dziewiętnastowiecznym powstaniom, jak i próbom kontestacji reżimu w czasach PRL-u. Przekonanie o prometejskiej roli wąskich intelektualnych elit w wyznaczaniu kierunku zmian pozostawało równie niezmienne jak lęk przed partycypacją mas w życiu politycznym.

Wbrew istniejącej legendzie, nie zniknęło ono również w trakcie festiwalu „Solidarności”, w czasie którego obawa przed tym, że radykalizm związkowych „dołów” doprowadzi do narodowej tragedii, stanowiła tło większości decyzji podejmowanych przez liderów ruchu. Kluczowy konflikt polityczny w ramach „Solidarności” nie rozgrywał się zresztą pomiędzy zwolennikami autentycznej oddolnej demokracji i orędownikami odgórnych decyzji. Kwestia ta była wykorzystywana przede wszystkim taktycznie, w ramach walki o wpływy pomiędzy dwoma obozami roszczącymi sobie prawo do kierowania związkiem – grupą skupioną wokół byłych działaczy Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża oraz Wałęsą i jego doradcami.

Nie inaczej było po 1989 roku. Wprowadzenie demokracji parlamentarnej nie wiązało się ze zwrotem w kierunku polityki opartej na pluralizmie oraz negocjowaniu kompromisu pomiędzy frakcjami reprezentującymi odmienne interesy. Zamiast tego, ramy politycznego konfliktu wyznaczały wspomniane już dwa obozy przekonane o tym, że stoją po stronie interesu całego narodu – reformatorscy piewcy terapii szokowej dążący do europejskiej „normalności” oraz nacjonalistyczni tropiciele spisków walczący o „niepodległość”.

W obu narracjach solidarność stała się hasłem wyzutym z treści. Skoro prezentowana wizja Polski jest jedyną, która służy wszystkim, to z definicji jest też jedyną sensowną albo jedyną możliwą spadkobierczynią idei solidarności. Wszelkie inne wizje stanowią zagrożenie dla przyszłości państwa, nie mają zatem z solidarnością nic wspólnego. Dla Tadeusza Mazowieckiego jakakolwiek debata mająca na celu kwestionowanie kierunku polskiej transformacji było nawoływaniem do niebezpiecznych „eksperymentów”, na które zniszczony przez komunizm kraj nie mógł sobie pozwolić. Dla Jarosława Kaczyńskiego polityczni antagoniści nie mieli żadnej legitymizacji, ponieważ byli sojusznikami postkomunistów albo zdrajcami narodu.

Solidarność czasu wolności

Chociaż opisana powyżej historia ewolucji polskiej sceny politycznej może sugerować coś innego, Sierpień ’80 nie jest jednak pustym ideałem, a jego poprawna interpretacja pozostaje kluczowa dla rozwoju polskiej demokracji w dobie pokoju i niepodległości.

Trwający od półtorej dekady konflikt pomiędzy obrońcami III RP i apologetami IV RP nie jest wbrew pozorom całkowicie jałowy. Obok sączącej się z niego żółci wypływa również bardzo ważna lekcja. Najistotniejszym zwrotem w polskiej polityce ostatnich trzech dekad było przełamanie osi konfliktu pomiędzy obozem „niepodległościowym” oraz „liberalno-demokratycznym” poprzez przejęcie przez ten pierwszy zaniedbanego klasowo-ekonomicznego aspektu Sierpnia ’80, wynikającego wprost ze związkowych korzeni „Solidarności”.

Potencjał mobilizacyjny tego zabiegu pokazały kampanie wyborcze roku 2005, gdy narracyjny podział na Polskę liberalną oraz solidarną odwrócił na ostatniej prostej tendencje sondażowe i doprowadził do zwycięstwa Prawa i Sprawiedliwości oraz Lecha Kaczyńskiego. Wpierw niepodzielnie panujący wówczas paradygmat neoliberalny, a następnie tragedia smoleńska i towarzyszący jej mit o zamachu odsunęły w czasie fuzję narracji klasowo-narodowej. Jednak jej tryumfalny powrót w 2015 roku stanął u źródeł obecnej dominacji obozu rządzącego, trwale zmieniając pejzaż polskiej polityki.

Kształtowana w warunkach podległości, polska kultura polityczna nie przeszła nigdy przez etap polityki masowej, tak kluczowej w krajach Europy Zachodniej dla wypracowania relacji między demokracją a kapitalizmem, a także między pracownikami a rynkiem. Jej jedyną namiastką było właśnie doświadczenie „Solidarności” w latach 1980–1981. Motywem przewodnim 21 postulatów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego było domaganie się podmiotowego traktowania robotników przez państwo podające się za „demokrację ludową”, prawa do godnego traktowania i partycypacji w życiu polityczno-gospodarczym. Wynikające z ich podpisania nadzieje i oczekiwania sprawiły, że do związku dołączyło 10 milionów osób.

Ta niespełniona obietnica podmiotowości pozostaje najważniejszym dziedzictwem Sierpnia ’80. Jej aktualność nie podlega wątpliwości, na co dowodem są nie tylko wyborcze zwycięstwa Prawa i Sprawiedliwości ostatnich pięciu lat, ale też skokowo rosnąca frekwencja wynikająca z pojawienia się tematyki socjalnej w narracji politycznej.

Nie oznacza to, że spadek po „Solidarności” został całościowo i trwale zagarnięty przez obóz władzy. Choć polityka społeczna rządu i związana z nią narracja ma na celu ukazanie Prawa i Sprawiedliwości jako partii bliskiej ludziom, to w rzeczywistości formacja ta nie wychodzi poza paternalistyczny paradygmat jednostronnej pedagogiki społecznej, w której elity są podmiotem, a lud przedmiotem polityki, o czym pisał Tomasz Sawczuk w książce „Nowy liberalizm” (m.in. s. 182–183).

Jak zauważa Łukasz Pawłowski w „Drugiej fali prywatyzacji”, Zjednoczona Prawica dużo sprawniej radzi sobie z prostą redystrybucją dochodową za pomocą programów takich jak 500 plus czy trzynasta emerytura, a jednocześnie programowo wyklucza dialog społeczny w sferze zmian instytucjonalnych, czego przykładem były reformy sądownictwa i edukacji. Podejście Jarosława Kaczyńskiego do rządzenia krajem ma więcej wspólnego z mitem dobrotliwego cara-batiuszki niż z mitem „Solidarności”.

Ideał „Solidarności” rozumiany jako wspólny front całego społeczeństwa ponad podziałami ma niewiele do zaoferowania w demokratycznym, niepodległym państwie. Nawet biorąc pod uwagę okres karnawału „Solidarności”, taka definicja ruchu mija się z rzeczywistością. Jeśli jednak za ideał pozostawiony przyszłym pokoleniom przez „Solidarność” przyjmiemy postulat powszechnej podmiotowości i partycypacji w życiu polityczno-gospodarczym, to oferuje nam on bardzo wiele.

Zamiast promowanej przez Rafała Trzaskowskiego „Nowej solidarności” jako wielkiej koalicji społecznej na rzecz obalenia rządów Prawa i Sprawiedliwości, nowa solidarność powinna polegać na zrozumieniu nieuchronności zjawiska, jakim jest pluralizm interesów w ramach demokratycznego państwa i roli partii politycznych w mediowaniu konfliktów tychże interesów. Solidarność w tym znaczeniu to poczucie wspólnoty i szacunek do tego, że w jej ramach wszyscy mają prawo do tego, by ich głos był słyszalny. Wspólnoty zbudowanej na różnicach, a nie próbie ich wymazywania. Zignorowanie upodmiotawiającego dziedzictwa „Solidarności” leży u źródeł obecnego kryzysu politycznego w Polsce. Tylko poprawne zrozumienie Sierpnia ’80 może pozwolić nam z niego wyjść.

Przypis:

[1] François Furet, „Przeszłość pewnego złudzenia. Esej o idei komunistycznej w XX wieku”, Państwowy Instytut Wydawniczy, 2018, s. 28.