Tomasz Sawczuk: Aleksander Łukaszenka jest prezydentem Białorusi od 1994 roku. W jaki sposób zdobył władzę?

Wojciech Konończuk: Łukaszenka miał zawsze świetny słuch społeczny. Wygrał w wyborach, w których nie był faworytem. Wygrał zresztą dopiero w drugiej turze. I były to do tej pory jedyne demokratyczne wybory w tym kraju.

On był takim trybunem ludowym, który został wyniesiony do władzy na hasłach walki z korupcją i powrotu do stabilności socjalnej – mówimy tutaj o trzecim roku po upadku ZSRR, kiedy wiele przedsiębiorstw przestało normalnie funkcjonować i doszło do masowego zubożenia społeczeństwa.

Czy od początku plan był taki, że nie będzie już kolejnych demokratycznych wyborów?

Myślę, że to jest kwestia jego mentalności. Jest to człowiek o bardzo autorytarnej osobowości, który uważa, że rządy silnej ręki są najlepsze dla kraju.

Dzisiaj Białoruś to republika superprezydencka. Parlament odgrywa wyłącznie funkcję dekoracyjną. Prezydent może rządzić dekretami i właściwie nie potrzebuje deputowanych do niczego. Łukaszenka w ciągu 2–3 lat przyjął nową konstytucję i zmienił ustrój. Zwiększył prerogatywy prezydenta i stał się de facto jedynym politykiem w kraju.

Czy wtedy spotkało się to protestami?

Nie na taką skalę jak dzisiaj. Przede wszystkim musiał spacyfikować parlament.

Jak to wyglądało?

Łukaszenka miał opozycję w parlamencie białoruskim, gdzie były reprezentowane bardzo różne siły – od komunistów, po liberałów i nacjonalistów. Ten parlament został rozpędzony. Część jego przeciwników trafiła do aresztów, część zaginęła i do dziś się nie odnalazła. Mówi się, że działały wtedy tak zwane szwadrony śmierci, czyli zorganizowane przez władze specjalne jednostki, które likwidowały przeciwników prezydenta. Były również manifestacje społeczne, ale trzeba pamiętać o tym, że Łukaszenka mógł działać dzięki temu, że był bardzo popularnym politykiem.

W jaki sposób utrzymuje władzę ponad 25 lat?

On przez dużą część swojej kariery politycznej był naprawdę popularnym politykiem. Być może nie wygrywałby kolejnych wyborów w pierwszej turze, a na pewno nie wygrywałby taką większością głosów, jaką przypisywała mu podporządkowana centralna komisja. To nie zmienia faktu, że otrzymywał nie 80 procent głosów, ale może 20–30 punktów procentowych mniej.

Sprzyjała mu także sytuacja gospodarcza. Białoruś przez długi czas była postrzegana przez Rosjan i przez Ukraińców jako wyspa stabilności socjalnej. Po upadku ZSRR nie doszło tam do masowej prywatyzacji i wzrostu bezrobocia. Łukaszenka utrzymywał zatrudnienie w wielkich przedsiębiorstwach państwowych. Państwo utrzymało kontrolę nad gospodarką i w tym momencie dwie trzecie gospodarki to sektor państwowy. To się podobało Białorusinom i innym społeczeństwom postsowieckim. Kilka miesięcy temu przeprowadzono ciekawe badania socjologiczne na Ukrainie, w których padło pytanie o to, kogo Ukraińcy uważają za najskuteczniejszego lidera zagranicznego. Wygrał Łukaszenka, zaraz po nim była Merkel, Andrzej Duda był na trzecim miejscu.

Myślę, że to by się dzisiaj zmieniło, jednak obrazuje to pewien mit związany z rządami Łukaszenki, który był w stanie utrzymać stabilność socjalną, podczas gdy na początku wieku gospodarka białoruska rozwijała się w tempie nawet 10 procent rocznie.

O Białorusi mówiło się przez lata jako o kraju biedy i beznadziei. A tymczasem okazuje się, że jest ona dużo bogatsza od Ukrainy. Jak to możliwe?

To było możliwe dzięki specyficznym białorusko-rosyjskim stosunkom gospodarczym. Jednym z naczelnych haseł Łukaszenki po całkowitym przejęciu władzy było odnowienie relacji z Rosją poprzez integrację w formie początkowo Związku Białorusi i Rosji, a potem Państwa Związkowego. Pewną nagrodą za to były subsydia rosyjskie w postaci zupełnie nierynkowych dostaw ropy i gazu, co ma kluczowe znaczenie dla gospodarki. Jeszcze na początku XXI wieku były szacowane na dwadzieścia kilka procent PKB Białorusi. Potem wsparcie było stopniowo ograniczane, dzisiaj to jest około 10 procent PKB, ale to cały czas bardzo dużo.

A poza tym? Jakie są wewnętrzne czynniki wzrostu gospodarczego Białorusi?

To przede wszystkim eksport, który generował niemal 60 procent PKB. Model był dosyć prosty. Białoruś kupowała ropę po cenach niemalże wewnątrzrosyjskich. Potem przerabiała ją w dwóch dość nowoczesnych rafineriach i eksportowała w świat. Sam eksport produktów naftowych to około 20–25 procent, a w przeszłości nawet jedna trzecie całości eksportu, a jednocześnie kilkanaście procent wpływów do białoruskiego budżetu. Kraj, który ma niewiele własnych surowców energetycznych – trochę ropy wydobywa na Polesiu, której jednak nie przerabia, tylko eksportuje do Niemiec w postaci surowej– stał się paradoksalnie gospodarką surowcową.

Cichanouski został wsadzony do aresztu zanim udało mu się złożyć wszystkie dokumenty umożliwiające kandydowanie w wyborach. Wtedy jako kandydatka zarejestrowana została jego żona Swiatłana Cichanouska. Władze nie widziały zagrożenia w nauczycielce angielskiego i gospodyni domowej. | Wojciech Konończuk

Czyli jeśli Rosja odetnie dopływ ropy, to wszystko się zawali?

Będzie to równoznaczne z potężnym kryzysem. Aleksander Łukaszenka opierał się jakimkolwiek reformom gospodarczym, bojąc się, że doprowadzi to do niestabilności społecznej. Jeśli spojrzymy na wskaźnik wzrostu PKB Białorusi w ciągu ostatnich kilkunastu lat i nałożymy go na wykres cen ropy, to dostrzeżemy wyraźną korelację. Jednak ceny rosyjskiej ropy i rosyjskiego gazu dla Białorusi są coraz wyższe. W tym momencie ceny gazu są już niemal rynkowe, natomiast w ciągu czterech kolejnych lat gospodarka białoruska będzie płacić także rynkowe ceny ropy. Będzie to oznaczało koszt rzędu 4–5 procent PKB.

Do jakiego stopnia Białoruś jest powiązana z gospodarką światową? Czy uderzył w nią kryzys finansowy z 2008 roku?

Uderzył w Białoruś, ponieważ uderzył w gospodarkę rosyjską. Wymiana z Rosją odpowiada za ponad 50 procent handlu zagranicznego Białorusi. Łukaszenka wprawdzie próbuje zdywersyfikować eksport, ale na razie bez wielkich sukcesów. Jeśli spojrzymy na przykład na relacje gospodarcze białorusko-unijne, to okaże się, że nie ma nawet odpowiedniej bazy prawnej. Nawet daleka kaukaska Armenia ma bardziej rozwinięte relacje prawne z Unią Europejską niż Białoruś, nie mówiąc o Ukrainie, która jest w strefie wolnego handlu z UE. Były pewne nadzieje na to, że Białoruś przyciągnie inwestycje zagraniczne, kiedy powstała Euroazjatycka Unia Gospodarcza, czyli rodzaj gospodarczej integracji postsowieckiej z centrum w Moskwie. Ale tak się nie stało.

Białoruś nie jest atrakcyjnym miejscem dla inwestycji. Gospodarkę białoruską trudno nazwać gospodarką rynkową, w związku z dominującą rolą sektora państwowego i wieloma regułami nieformalnymi. Co ciekawe, jeśli spojrzeć na ranking Banku Światowego Doing Business za 2020 rok, Białoruś zajmuje w nim pozycję jedynie dziewięć miejsc poniżej Polski – ale to pokazuje tylko niedostatki tego rankingu.

A białoruski sektor technologiczny? Podobno to historia sukcesu.

W naznaczonej trudem ekonomicznej historii Białorusi jest właśnie taka wyspa i bez wątpienia wielki sukces. O ile władze białoruskie sprzeciwiają się strukturalnej modernizacji gospodarki, o tyle trochę przypadkiem udało się im przeprowadzić jeden zupełnie zaskakujący pod względem skali projekt. Chodzi o Park Wysokich Technologii w Mińsku utworzony w 2005 roku.

Co to za przedsięwzięcie?

Łukaszenkę przekonał do tego projektu Walery Cepkała, który był wcześniej ambasadorem Białorusi w USA. Przebywając w Stanach bywał w Dolinie Krzemowej i stąd wziął się pomysł, żeby zbudować coś podobnego na Białorusi. Łukaszenka doszedł do wniosku, że nic go to nie kosztuje. Okazało się, że przydała się tradycyjnie silna na białoruskich uniwersytetach matematyka i wysoki poziom kierunków technicznych. Białoruskie talenty nie musiały emigrować za granicę w poszukiwaniu pracy. Powstała supernowoczesna wyspa na morzu neosowieckiej gospodarki. Ma ona własny reżim prawny, jest zwolniona z większości podatków. Z najnowszych danych wynika, że rozwija się w błyskawicznym tempie. Zatrudnia 63 tysiące osób i generuje już około 5 procent białoruskiego PKB.

Gra komputerowa „World of Tanks”, która tam powstała, odniosła globalny sukces. Czy są inne podobne przykłady?

Takich przedsięwzięć jest więcej. EPAM Systems to firma obecna na nowojorskiej giełdzie, założona przez dwóch Białorusinów. Jej kapitalizacja giełdowa wynosi 18 miliardów dolarów. Dziesiątki tysięcy białoruskich informatyków, nie ruszając się z własnego kraju, pracują dla Doliny Krzemowej. To ciekawa sytuacja, w której ludzie żyjący w społeczeństwie białoruskim jednocześnie pracują w społeczeństwie zachodnim.

I nie przypadkiem informatycy stali się jednym z filarów protestów. Łukaszenka pozwolił za powstanie grupy wspomagającej rozwój gospodarczy, ale też znaleźli się wśród inicjatorów zmian politycznych.

[promobox_publikacja link=”https://bonito.pl/k-90669821-nowy-liberalizm” txt1=”Tomasz Sawczuk, Nowy liberalizm. Jak zrozumieć i wykorzystać kryzys III RP” txt2=”<b>O książce napisali:</b>

Książka Tomasza Sawczuka to największe intelektualne osiągnięcie szeroko rozumianego obozu liberalnego od czasu dojścia PiS-u do władzy. Jest świeża, intelektualnie dojrzała, łatwa w odbiorze i jednocześnie erudycyjna.

<em>Michał Kuź, Klubjagiellonski.pl</em>” txt3=”28,00 zł” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2019/02/nowy_liberalizm_okladka-423×600.jpg”]

W 2020 roku na Białorusi trwa kryzys gospodarczy. Jaka jest jego skala i jakie jest jego znaczenie w kontekście protestów trwających obecnie w tym kraju?

Przyczyn obecnych protestów jest kilka. Sytuacja gospodarcza to jeden z nich. W 2015 roku po raz pierwszy od kilkunastu lat odnotowano spadek PKB. Od kilku lat białoruska gospodarka znajduje się w stagnacji. Kryzys zaczął się zatem przed koronawirusem, a pandemia jeszcze go spotęgowała.

Z kolei na początku roku w gospodarkę białoruską silnie uderzył trwający kilka tygodni kryzys energetyczny w relacjach białorusko-rosyjskich. Rosyjska ropa przestała płynąć do białoruskich rafinerii, co wynikało ze sporu cenowego na tle politycznym. Rosjanie chcieli politycznych koncesji w formie kolejnego etapu integracji, a Łukaszenka odmówił. Te spory co klika lat się powtarzają. Ten na początku tego roku był najpotężniejszy.

Co to znaczy w praktyce?

Mamy sytuację, w której rosną aspiracje społeczne, natomiast nie rosną płace. Ceny produktów, zwłaszcza mięsnych, są w Mińsku znacznie wyższe niż w Warszawie, chociaż płace są znacznie niższe. Na prowincji zarabia się 200–300 dolarów miesięcznie, w Mińsku trochę więcej, 500–600 dolarów. Biorąc pod uwagę relację do cen, jest to niewiele.

Park Wysokich Technologii w Mińsku rozwija się w błyskawicznym tempie. Zatrudnia 63 tysiące osób i generuje już około 5 procent białoruskiego PKB. Nie przypadkiem informatycy stali się jednym z filarów protestów. | Wojciech Konończuk

Jakie są pozostałe źródła protestów?

Bezpośrednim detonatorem było nieefektywne podejście do koronawirusa. Niektórzy nawet mówią z tego powodu o koronarewolucji. Zwykle w Europie wskazywaliśmy na model szwedzki jako przykład „liberalnego” podejścia do walki z pandemią. Tymczasem władze białoruskie miały podejście jeszcze bardziej swobodne. Najpierw udawały, że nic się nie dzieje.

Łukaszenka mówił, że na Białorusi nie ma koronawirusa.

A potem, kiedy już trudno było zaprzeczać oczywistym faktom, stwierdził, że można go zwalczyć pójściem do sauny czy wódką. Tymczasem koronawirus bardzo mocno dotknął to społeczeństwo. Wiedziano, że zaczęli chorować ludzie w najbliższym otoczeniu. Poziom zachorowań był wyższy niż we Włoszech.

Ludzie źle zareagowali na politykę władz w pandemii?

Władza nie tylko zbagatelizowała, ale wręcz wyśmiewała zagrożenie, śmiała się z chorych. Aleksander Łukaszenka twierdził, że na koronawirusa się nie umiera.

Twierdził także, że sam już się zaraził i przechorował.

Powiedział tak w ostatnich tygodniach przed wyborami, ale nie wiemy, na ile to jest prawdą. On stwierdził, że jak ktoś jest stary, to po prostu umiera. Białorusini poczuli, że nawet taka najbardziej fundamentalna wartość, jaką jest zdrowie ich i bliskich, została podważona przez władzę.

Z czasem reżim stawał się także coraz bardziej anachroniczny. W ogóle nie dostrzegał tego, że w społeczeństwie powstały nowe kanały komunikacji, nowe media.

Zmiana w sferze mediów to kolejna przyczyna protestów?

W 2010 roku również mieliśmy masowe protesty po sfałszowanych wyborach. Jednak wtedy internet był dobrem luksusowym, nie było także smartfonów.

I nie było Telegramu.

Jeśli chodzi o wpływ nowych mediów na białoruską politykę, Telegram ma absolutnie kluczowe znaczenie. Wielu czytelników może to zdziwić, bo u nas Telegram jest mało popularny. Jest to sieć społecznościowa i komunikator, który ma bodaj najlepsze kodowanie ze wszystkich tego typu aplikacji – i stąd jego popularność na Bliskim Wschodzie albo w Afryce.

Białoruska telewizja państwowa jest postrzegana jako archaiczna i szczególnie w młodym pokoleniu mało kto ją ogląda. Okazało się, że można przełamać blokadę informacyjną, cenzurę. Pojawiły się kanały telegramowe, które na bieżąco donosiły o tym, co się dzieje, co miało niezwykle istotne znaczenie na początku protestów. Jak ktoś został pobity lub zabity, to po kliku godzinach pół Białorusi o tym wiedziało.

Co wiemy o osobach, które prowadzą te kanały?

Najpopularniejszy jest NEXTA Live. Jest to kanał telegramowy, który ma w tym momencie ponad 2 miliony odbiorców. Robi go diaspora białoruska w Warszawie. Jego założycielem jest 22-letni Sciapan Puciła. Jest to Białorusin, który 3 lata temu musiał uciekać z kraju z powodów politycznych. I stworzył najpopularniejsze medium na Białorusi.

Po pierwszych kilku dniach protesty nie zostały skutecznie stłumione, tylko wybuchły z nową siłą, ze względu na błędy popełnione przez reżim – ofiary masowych aresztowań i pobić zostały bardzo szybko pokazane w Telegramie.

Łukaszenka nie przewidział, że nie będzie mógł ukryć represji?

W pierwszych dniach próbował blokować internet. To się nie udało. Można było blokować portale opozycyjne, ale Telegram okazał się na to bardzo odporny. Nie jest przypadkiem, że w ciągu dwóch tygodni protestu przybyło półtora miliona nowych subskrybentów NEXTA.

Porozmawiajmy zatem o protestach. W jakim stanie jest białoruska opozycja?

Tradycyjna opozycja, określana czasem „starą”, jest pogrążona w długoletnim kryzysie.

Na czym on polega?

Jest słaba, skłócona i niepopularna. Składa się z wielu kanapowych partii, które najczęściej powstały jeszcze w latach 90. Mają zablokowany dostęp do mediów państwowych, ale jednocześnie nigdy nie udało im się przekonać do siebie większej grupy wyborców. Opozycja nie jest w stanie wykrzesać z siebie niczego, co byłoby atrakcyjne dla wyborców. Czasami mówi się, że przyczyną takiego stanu rzeczy mogą być działania KGB – służby miałyby mieć w białoruskiej opozycji wtyki, które skutecznie dzieliłyby ją wewnętrznie. Z kolei Łukaszenka utrzymuje ten „skansen”, aby zachować pozory pluralizmu, ale też dlatego, że nie czuje z tej strony większego zagrożenia.

Tak czy inaczej, stara opozycja nie tylko nie była w stanie wystawić w wyborach wspólnego kandydata, ale w ogóle nie wystawiła kandydata. Partie anty-łukaszenkowskie uznały, że wybory lepiej zbojkotować. Podobny spór wokół bojkotu wyborów prezydenckich toczy się w Rosji, dlatego rosyjska opozycja patrzy teraz na Białoruś z zainteresowaniem. Okazało się, że wybory to jest właśnie ten moment, w którym aktywizacja społeczeństwa jest największa i należy to wykorzystać.

Jest jeszcze nowa opozycja. Kim oni są?

Mniej więcej od kwietnia wiadomo było, że te wybory będą inne niż wszystkie poprzednie. Wywołało zdumienie, że długoletni szef jednego z białoruskich banków, jeden z najbardziej rozpoznawalnych w świecie finansów Białorusinów, Wiktar Babaryka, zgłosił swój akces do wyborów. Następnie jako kolejny kandydat dołączył Waleryj Cepkała, o którym już mówiłem – współtwórca najbardziej efektywnego białoruskiego przedsięwzięcia gospodarczego na przestrzeni ostatnich 15 lat. Był on wcześniej ministrem spraw zagranicznych, można go zatem postrzegać jako członka białoruskiej nomenklatury – w dodatku w 1994 roku był bliskim doradcą kandydata Łukaszenki.

Pojawiły się zatem dwa nazwiska związane z elitą władzy. To kazało nam sądzić, że na Białorusi dzieje się coś bezprecedensowego. Do tej dwójki dołączył później Siarhiej Cichanouski, który jest najbardziej popularnym białoruskim wideoblogerem. Rozwinął swój kanał na platformie YouTube, jeżdżąc po białoruskiej prowincji i nagrywając zwykłych ludzi, pokazując w dosadny sposób niedostatki systemów politycznego i gospodarczego.

Czy ta trójka współpracowała ze sobą?

Początkowo kandydaci działali oddzielnie. Największy sukces odniósł Babaryka. To swoją drogą ciekawe, że w systemie sterowanej centralnie gospodarki były bankier zbiera niemal pół miliona podpisów pod kandydaturą.

Jednak żaden z nich ostatecznie nie wziął udziału w wyborach.

W pierwszej kolejności władze wyeliminowały Cichanouskiego. Został wsadzony do aresztu zanim udało mu się złożyć wszystkie dokumenty umożliwiające kandydowanie w wyborach. Wtedy jako kandydatka zarejestrowana została jego żona Swiatłana Cichanouska.

Potem władze oskarżyły Babarykę o przestępstwa finansowe. Został zatrzymany i od czerwca przebywa w areszcie. Cepkale udało się zabrać wymagane 100 tysięcy podpisów, jednak władze odrzuciły co drugi z nich, tym samym uniemożliwiając mu kandydowanie. Na polu bitwy została Cichanouska. Władze nie widziały zagrożenia w nauczycielce angielskiego i gospodyni domowej.

Wygląda na to, że niesłusznie. W czasie protestów wyłoniły się trzy liderki. Co to za osoby?

Kiedy Cichanouska stała się jedyną zarejestrowaną kandydatką opozycyjną, doszło do połączenia trzech istniejących sztabów. Wszystkie zaczęły wspierać Cichanouską. Do bliskiego otoczenia kandydatki dołączyły żona Cepkały, Weranika, i Maryja Kalesnikawa, która była szefową sztabu Babaryki. Trzy młode kobiety w ciągu kilku tygodni zjeździły pół Białorusi i zorganizowały wiele wieców, na które przychodziło po kilka, kilkanaście tysięcy osób, a w Mińsku nawet kilkadziesiąt tysięcy. To pokazało, że białoruskie społeczeństwo wrze. Można było zamknąć do aresztu liderów, a mimo to pojawiali się kolejni przywódcy i opozycja odżywa.

Utrzymanie się Łukaszenki u władzy będzie dla białoruskiego społeczeństwa, Polski i UE najgorszym scenariuszem. Łukaszenka będzie miał wrogie relacje z Zachodem, niestabilną sytuację społeczną i będzie zdany na łaskę i niełaskę Kremla. | Wojciech Konończuk.

Co wiemy na temat poglądów politycznych i gospodarczych przedstawicieli nowej opozycji?

Jest jedno główne hasło: Łukaszenka musi odejść. Cichanouska pokazała, że szybko się uczy i posiada wrodzoną charyzmę. Jej pierwsze wystąpienia nie były udane, ale dość szybko zaczęła się bardzo skutecznie komunikować z tłumem. Od samego początku podkreśla ona, że nie jest i nie chce być politykiem. Jej celem jest wygranie wyborów, odsunięcie Łukaszenki od władzy, uwolnienie więźniów politycznych i w ciągu pół roku przeprowadzenie nowych demokratycznych wyborów.

Kto miałby kandydować w tych wyborach? Czy Łukaszence pozwolono by kandydować?

To dobre pytanie. Myślę, że głównym kandydatem byłby Babaryka, najpopularniejszy w tej kampanii. Zaraz obok znalazłby się pewnie Cichanouski.

Jakie prezentują oni poglądy na Białoruś?

Poglądy Cichanouskiego znamy słabo, niewiele zdążył powiedzieć w kampanii. Babaryka natomiast jest zwolennikiem stopniowej demokratyzacji kraju i dążenia do pluralizmu. Pytany o politykę zagraniczną, opowiadał się za zachowaniem bliskich relacji z Rosją przy jednoczesnym nawiązywaniu jakiejś formy współpracy z UE. Jest ciekawe, że w biografiach każdego z głównych polityków opozycji możemy znaleźć mniej lub bardziej znaczący ślad rosyjski. Cichanouski przez wiele lat pracował w Rosji. Cepkała pracował w dyplomacji sowieckiej, Babaryka pracował dla rosyjskiego banku.

Czy zmiana polityczna na Białorusi będzie oznaczać zmianę kursu względem Rosji albo Unii Europejskiej?

Moim zdaniem nie ma szans na rewolucję w polityce zagranicznej. Opinia publiczna wyraża większe poparcie dla integracji z Rosją niż z Unią. Można by liczyć jedynie na stopniowe i powolne zmiany w relacjach z Zachodem.

W debacie na temat Białorusi pojawiają się głosy, że Łukaszenka to pewniejszy partner, któremu udaje się utrzymywać jakąś niezależność Białorusi względem Rosji – a w przypadku zmiany politycznej do władzy może dojść pacynka Putina. Co pan o tym myśli?

Tego typu myślenie jest zupełnie błędne. To Łukaszenka jest odpowiedzialny za obecny stopień uzależnienia Białorusi od Rosji. Jego utrzymanie się u władzy będzie dla białoruskiego społeczeństwa, Polski i UE najgorszym scenariuszem. Łukaszenka będzie miał wrogie relacje z Zachodem, niestabilną sytuację społeczną i będzie zdany na łaskę i niełaskę Kremla. Obserwujemy teraz bardzo szybkie budowanie podmiotowości społeczeństwa białoruskiego i tożsamości białoruskiej. Obydwa się to na niebywałą skalę. To może zadziałać jako szczepionka na ewentualne rozszerzenie wpływów rosyjskich.

Historia arabskiej wiosny, a także wojny w Syrii pokazuje, że na miejsce upadających dyktatur nie zawsze przychodzi coś lepszego. Czy podobne obawy nie są uzasadnione w przypadku Białorusi?

Ktokolwiek będzie rządzić po Łukaszence, nie będzie w stanie utrzymać modelu autorytarnego państwa policyjnego. W ostatnich tygodniach białoruskie społeczeństwo jasno powiedziało, że oczekuje więcej powietrza, wolności, swobód obywatelskich, pluralizmu i polityki. Społeczeństwo odzyskało podmiotowość, pojawiły się nowe media – może to być skuteczną metodą w przeciwstawianiu się powrotowi reżimu i daje nadzieję, że ustrój państwa będzie się powoli demokratyzować.

Czy Polska może w jakiś sposób angażować się w proces pokojowy na Białorusi?

Łukaszenka nie chce negocjatorów. Uważa, że wygrał wybory i sprawa jest zamknięta. W tym momencie gra na wygaszenie protestów, na spadek temperatury w społeczeństwie. Trzeba pamiętać, że nie odebrał telefonu od Angeli Merkel ani szefa Rady Europejskiej Charlesa Michela.

Czytam czasami o pomysłach, według których Unia razem z Rosją miałyby wejść w rolę negocjatora między białoruską władzą a społeczeństwem. Jest to jednak nierealne, ponieważ Moskwa się na to nie zgodzi. Uznaje Białoruś za swoją wyłączną strefę wpływów. Gdyby sytuacja stanęła dzisiaj w miejscu, byłby to idealny scenariusz dla Rosjan.

Jak powinny teraz wyglądać relacje polsko-białoruskie?

W każdym wariancie powinniśmy wspierać społeczeństwo, a nie władzę. Władza odejdzie, a społeczeństwo zostanie. W społeczeństwie białoruskim już teraz jest dużo sympatii dla Polski i Polaków. Nie prowadzimy w tym momencie żadnej dwuznacznej gry. Jasno opowiedzieliśmy się po jednej ze stron tego konfliktu, czyli po stronie społeczeństwa obywatelskiego, co w przyszłości powinno przynieść nam korzyści.

Z kolei Łukaszenka w ostatnich tygodniach powraca do narracji o tym, że Polska rzekomo marzy o rewizji granic do stanu sprzed wojny. Dlatego utrzymanie się Łukaszenki przy władzy będzie oznaczało długotrwały kryzys w relacjach polsko-białoruskich, ze wszystkimi tego konsekwencjami również dla polskiej mniejszości na Białorusi, której prawa są od wielu lat gwałcone.

Jak ocenia pan reakcje w Polsce na wydarzenia na Białorusi? W przeszłości obserwowanie rewolucji politycznych wywoływało w Polsce wiele emocji. Teraz mamy do czynienia z wydarzeniami tuż za naszą granicą, a jednak wydaje się, że temat nie wywołuje takiego zainteresowania jak choćby na Litwie.

Myślę, że jest to zbyt krytyczna ocena. Szybko przywołujemy analogię do Majdanu ukraińskiego z 2013 i 2014 roku, a trzeba pamiętać, że on trwał prawie 3 miesiące. Tak naprawdę wspominamy przede wszystkim nasze reakcje w ostatnich tygodniach, kiedy doszło do krwawej rozprawy reżimu Janukowycza z Majdanem i kiedy rzeczywiście zorganizowana została misja UE, w której brał udział ówczesny minister Sikorski. Tymczasem przez pierwsze tygodnie Majdanu wielokrotnie ogłaszano jego śmierć.

Mam także wrażenie, że polskie reakcje polityczne, wobec tego, co się dzieje na Białorusi, od deklaracji Trójkąta Weimarskiego, którą ogłoszono na klika dni przed wyborami z inicjatywy polskiej, a potem kolejne wspólne deklaracje polskiego prezydenta oraz premiera z odpowiednikami z państw bałtyckich, a także bardzo ważna deklaracja Trójkąta Lubelskiego – Litwa, Ukraina i Polska – pokazują, że w regionie jest w tej sprawie wspólnota interesów i Warszawa chce ją podkreślać. Niezależnie od tego, o której stronie politycznej mówimy, niemal wszędzie widzę głębokie zrozumienie strategicznego znaczenia, jakie ma dla Polski Białoruś – tego, że kluczowe jest utrzymanie białoruskiej suwerenności i podmiotowości, a w naszym interesie jest jej wspieranie. Co więcej, polskie interesy wobec Białorusi są praktycznie tożsame z interesami Litwy, Ukrainy, a pewnie też Łotwy. Jest zatem wielkie pole do współpracy. To dobrze, bo głos wyrażony w grupie znaczy więcej niż głos samotny.

 

Fot. Максим Шикунец, Wikimedia Commons.