Książki o Trumpie piszą zarówno dziennikarze, jak i politolodzy, byli współpracownicy i członkowie rodziny. Jednak największym przebojem okazała się książka napisana przez Johna R. Boltona, prezydenckiego doradcę do spraw bezpieczeństwa narodowego. W „The Room Where It Happened” [Pokój, w którym to się wydarzyło], autor opisuje kulisy siedemnastomiesięcznej współpracy z Donaldem Trumpem. Jako prezydencki doradca Bolton miał okazję współprowadzić strategiczne rozmowy z przywódcami Chin, Rosji, Korei Północnej i innych światowych mocarstw, a także z bliska przyglądać się pracy Donalda Trumpa.
John R. Bolton, znany jako jeden z „jastrzębi” Partii Republikańskiej, z doświadczeniem zebranym w administracjach Ronalda Reagana i obu Bushów, początkowo wydawał się idealnie pasować do Donalda Trumpa. Podobnie jak prezydent USA, słynie on z kontrowersyjnych wypowiedzi, w jego przypadku wyrażających entuzjazm dla amerykańskich interwencji militarnych w różnych rejonach świata. Jest uważany za głównego ideologa amerykańskiego neokonserwatyzmu, doktryny, zgodnie z którą Ameryka ma moralny obowiązek pełnić rolę światowego policjanta.
W swojej książce Bolton przedstawia jednak Trumpa jako człowieka niekompetentnego, który nie tylko nie posiada elementarnej wiedzy o stosunkach międzynarodowych, ale w swoich działaniach kieruje się głównie korzyściami osobistymi. Próbował między innymi namówić przywódcę Chin, Xi Jinpinga, do zakupu amerykańskiej soi i pszenicy, żeby wzmocnić swoją pozycję wśród amerykańskich farmerów, i chwalił pomysł powstania obozów koncentracyjnych dla Ujgurów. W trakcie rozmów z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełeńskim uzależnił pomoc finansową dla Kijowa od dostarczenia kompromatów na Joe Bidena i jego syna, co później stało się podstawą dla wszczęcia procedury impeachmentu. Według Boltona Trump nie zdawał sobie sprawy z tego, że Finlandia nie jest częścią Rosji, a Wielka Brytania jest mocarstwem atomowym.
O sile rażenia książki i panice, którą wywołała w Białym Domu, najlepiej świadczy fakt, że otoczenie prezydenta próbowało zatrzymać jej publikację, twierdząc, że Bolton zamieścił w niej tajne informacje wagi państwowej. Sąd federalny stwierdził jednak, że „nie może zakazać publikacji politycznych wspomnień Johna Boltona”.
***
Jakub Sokołowski: Pana książka już w pierwszym tygodniu od premiery sprzedała się w liczbie 750 tysięcy egzemplarzy, a od momentu jej publikacji spekuluje się, czy zmieni ona wynik listopadowych wyborów prezydenckich. Jakie jest pana zdanie?
John R. Bolton: Trudno mi to ocenić, ale przedstawiłem w niej fakty i pozostawiam je opinii publicznej do oceny. Zresztą, publikacje takie jak moja nie są w amerykańskiej polityce czymś nowym. Wielu polityków, takich jak Hillary Clinton czy Robert Gates, pisali swoje książki jeszcze w czasie trwania kadencji urzędującego prezydenta. Sam szczegółowo opisałem wcześniej moją służbę jako ambasador USA przy ONZ.
Z tą różnicą, że pan opublikował swoją na kilka miesięcy przed wyborami, w których prezydent stara się o reelekcję.
W mojej ocenie nie ma lepszego momentu na rozmowę o prezydencie USA, o jego polityce i stylu rządzenia niż czas kampanii, kiedy wyborcy wyrabiają sobie ostateczną opinię przed głosowaniem. W mojej książce chciałem przedstawić, jak wyglądał proces podejmowania decyzji Donalda Trumpa w tematach kluczowych dla amerykańskiego bezpieczeństwa. Uważam, że to cenne zarówno dla opinii publicznej, jak i historyków.
Jak więc Trump podejmuje decyzje?
Najbardziej uderzające jest to, że nie kieruje nim żadna przewodnia filozofia czy myśl strategiczna. To tak, jakbyśmy znaleźli się w środku maszyny do pinballa, w której nigdy nie wiesz, gdzie poleci piłka. Niestety, w wielu aspektach Donald Trump zostawił USA w trudniejszym położeniu niż było to w momencie, w którym obejmował kadencję.
Ogromna część decyzji, które podejmował w obszarze bezpieczeństwa narodowego, nie była wsparta żadnymi merytorycznymi argumentami, a jedynie osobistymi korzyściami politycznymi prezydenta. Tak jak wtedy, kiedy usiłował skłonić przywódcę Chin Xi Jipinga do zakupu amerykańskiej soi i pszenicy, czego jedynym efektem miała być poprawa sondaży wśród amerykańskich farmerów.
Proszę mnie dobrze zrozumieć, każdy polityk w demokracji bierze pod uwagę, czy dana decyzja przyniesie mu korzyści polityczne, czy nie – i jest to zupełnie naturalne. Ale rzecz w tym, że dla Trumpa nie liczy się nic poza tym. Dlatego obawiam się, jak może wyglądać jego ewentualna druga kadencja. W sytuacji, w której będzie wolny od presji związanej z ponownym wyborem, stanie się zupełnie nieprzewidywalny.
Książka roi się od przykładów ignorancji Donalda Trumpa. Prezydent nie wiedział na przykład, że Finlandia jest niepodległym krajem (że nie należy do Rosji) czy że Wielka Brytania jest mocarstwem nuklearnym.
To prawda, ale myślę, że nie jest to największy problem. To naturalne, że prezydent może czegoś nie wiedzieć, trudno nawet oczekiwać, że stanie się ekspertem natychmiast po objęciu urzędu. Problem nie leży w braku doświadczenia w jakiejś dziedzinie, ale na braku zainteresowania tym, żeby czegokolwiek się nauczyć.
Jakiś przykład?
Choćby rozmowy strategiczne z Rosją. Trump kompletnie nic nie przyswoił z tego dosyć skomplikowanego zagadnienia, a przecież jesteśmy w krytycznym momencie, bo zbliża się data wygaśnięcia umowy regulującej limity głowic jądrowych dla obu mocarstw. Prezydent zdaje się nie rozumieć, o co toczy się stawka, w ogóle się tym nie interesuje. To po prostu niebezpieczne.
I pan przed objęciem stanowiska w Białym Domu nie wiedział, jaki jest Donald Trump?
Oczywiście, nie jestem naiwny i dobiegały mnie głosy krytyczne. Myślałem jednak, że może to przesada i będę potrafił pomóc. To się niestety nie udało. Ta książka jest właśnie o tym, jak zmieniała się moja świadomość dotycząca prezydenta Trumpa. Ale nawet kiedy zdałem sobie sprawę z powagi i niebezpieczeństwa całej sytuacji, nie oznaczało to automatycznej decyzji o mojej rezygnacji. Wciąż liczyłem, że będę w stanie kontynuować swoją misję. Dlatego decyzja o odejściu była dla mnie bardzo trudna.
Ma pan silną osobowość i należy pan do skrzydła jastrzębi w Partii Republikańskiej. Prezydent znany jest z kolei z autorytarnego podejścia do relacji. Jak wygląda typowa rozmowa z Trumpem?
To najczęściej nie jest typowa rozmowa, która idzie od punktu A, przez B, aż do C. Przypomina to raczej nieustanne krążenie wokół wszystkiego naraz, co może sprawić, że na koniec dojdziemy do tego C, ale nigdy w linii prostej. Jednak wbrew plotkom, nasze rozmowy zawsze odbywały się w atmosferze wzajemnego szacunku, nie było mowy o jakichś spektakularnych kłótniach w Gabinecie Owalnym. Mimo różnic, zawsze starałem się jak najlepiej wyjaśnić prezydentowi moją perspektywę.
Wasze drogi się rozeszły tuż przed planowanym podpisaniem porozumienia z jedną z radykalnych grup talibów. Krążą jednak sprzeczne wersje na temat tego, czy była to dymisja z własnej woli, czy raczej rezygnacja wymuszona przez prezydenta.
Tak jak napisałem w książce, list rezygnacyjny miałem gotowy już od kilku miesięcy, bo wielokrotnie wcześniej rozważałem odejście. Decyzja o rozstaniu została podjęta w czasie rozmowy w cztery oczy, więc to oczywiście moje słowo przeciwko słowom prezydenta. Biorąc jednak pod uwagę moją i jego wiarygodność, chętnie przyjmę to wyzwanie [śmiech].
Mimo to, nie zdecydował się pan zeznawać w procesie impeachmentu prezydenta Trumpa. Pana książka potwierdza przecież hipotezę, że Trump uzależniał pomoc dla Ukrainy od dostarczenia kompromitujących materiałów na Joe Bidena.
Moje zeznania nic by w tej sprawie nie zmieniły i pewnie zostałyby zignorowane. Pamiętajmy, że większość eepublikanów w Senacie była gotowa przyznać, że Trump dopuścił się zarzucanych mu czynów, ale dyskusyjne było to, czy są to zarzuty kwalifikujące do usunięcia z urzędu. Demokraci wyszli z założenia, że niezależnie od wyniku całej procedury, postraszą Trumpa i może zniechęcą go do podobnych zachowań w przyszłości. Ale mylili się. Po tym, jak przegrali głosowanie w Senacie, Trump poczuł się jedynie jeszcze bardziej bezkarny. Błędem Partii Demokratycznej było to, że całą sprawę chcieli rozegrać partyjnie. To zupełnie inaczej niż w przypadku Watergate, gdzie demokraci współpracowali z republikanami i w ten sposób zmusili prezydenta Nixona do rezygnacji.
Myśli pan, że Trumpowi uda się uzyskać reelekcję?
Obecnie nie jest faworytem. Ma oczywiście tyły w sondażach, ale podobnie było w 2016 roku, kiedy udało mu się zwyciężyć z Hillary Clinton. Jednym z kluczowych czynników decydujących o wyniku wyborów jest również epidemia koronawirusa, ale myślę, że mimo to Trump wciąż może wygrać. To, co może mu pomóc, to fakt, że spora część opinii publicznej jest zaniepokojona radykalnie lewicowym nurtem wewnątrz Partii Demokratycznej. Sam Biden jest raczej tradycyjnym demokratą, podobnym do Obamy, ale pozostaje niewiadomą, jak to radykalne skrzydło będzie wpływać na ich kandydata.
W 2016 roku głosował pan na Donalda Trumpa. Jak będzie teraz?
Po raz pierwszy w swoim dorosłym życiu nie zagłosuję na kandydata republikańskiego w wyborach prezydenckich. Ale nie poprę również Joe Bidena. Nie zostałem w cudowny sposób liberałem, nadal jestem konserwatystą. Po prostu wpiszę na karcie wyborczej nazwisko jednego z konserwatywnych liderów.
Fot. Philip Bermingham