Wystarczy zapamiętać trzy rzeczy. Demokracja liberalna to prawa osobiste, prawa polityczne i mocne gwarancje praw – takie jak podział władzy określony w konstytucji. Innymi słowy, chodzi o wolność w sferze prywatnej, solidarność w sferze publicznej i rządy prawa jako metodę ich zabezpieczenia.

Z kolei model rządzenia proponowany przez Prawo i Sprawiedliwość to koncentracja władzy, radykalizacja konfliktu politycznego oraz decyzjonizm przywódcy jako metoda rozstrzygania sporów. Model ten jest więc we wszystkich trzech punktach przeciwny demokracji liberalnej. Tendencja do koncentracji władzy ogranicza wolność, tendencja do radykalizacji konfliktów uniemożliwia solidarne rozwiązywanie problemów w drodze porozumienia, zaś decyzjonizm jest przeciwny rządom prawa, ponieważ ustawia wolę polityczną wodza ponad prawem.

Rzecz jasna można zauważyć, że określenia „demokratyczna” i „liberalna” nie są tym samym – stąd można by przekonywać, że PiS odrzuca jedynie liberalizm, ale nie demokrację. Tego rodzaju zastrzeżenie miałoby więcej znaczenia w XIX wieku – kiedy zastanawiano się nad tym, czy prawdziwe wolności nie powinny przysługiwać jedynie jednostkom wybitnym albo jedynie białym mężczyznom, albo jedynie ludziom, którzy mają majątek (czyli także białym mężczyznom).

Jednak współcześnie nie ma ono wiele wymiernej treści. Z czasem demokracja i liberalizm stawały się coraz bliżej związane, w szczególności w wyniku doświadczenia II wojny światowej – ponieważ sądzimy, że wolności muszą być demokratycznie dostępne dla wszystkich, a demokracja wymaga liberalnego pluralizmu, aby istniał realny wybór polityczny.

Tego rodzaju linię myślenia potwierdza w dużej mierze polityka samego PiS-u. Stanowisko Kaczyńskiego wobec demokracji liberalnej jest przecież ogółem negatywne i niekonstruktywne, wyczerpuje się w proteście wobec III RP, czyli pewnego konkretnego systemu politycznego – nawet krytykując III RP, PiS odwołuje się do rozwiązań istniejących w Niemczech lub Francji. Obóz władzy nie ma zatem własnego, klarownego projektu politycznego, który byłby alternatywą wobec demokracji liberalnej. W czasie ostatnich trzech dekad Kaczyński nie przedstawił w tej sprawie pozytywnej agendy. Program zmienia się zależnie od okoliczności, a politycy koalicji rządowej sami nie wiedzą, jaki jest punkt docelowy tej podróży.

Trwała jest jedynie zasada, że należy zachować lojalność i posłuszeństwo wobec decyzji partii rządzącej, czyli osobiście wobec Kaczyńskiego – rewolucja populistyczna jest tak naprawdę rewolucją nowych elit. | Tomasz Sawczuk

Trwała jest jedynie zasada, że należy zachować lojalność i posłuszeństwo wobec decyzji partii rządzącej, czyli osobiście wobec Kaczyńskiego – rewolucja populistyczna jest tak naprawdę rewolucją nowych elit. Aby wpisać się w nowy porządek, wystarczy podążać za przywódcą. Niebezpieczeństwo polega więc na tym, że PiS uruchamia dynamikę polityczną, która prowadzi do erozji norm prawnych i społecznych, a zastępuje je porządkiem, w którym na znaczeniu zyskuje arbitralna wola władcy.

Można powiedzieć, że w rezultacie takiej postawy powstaje, o czym dyskutuje się w literaturze politologicznej, demokracja hybrydowa, demokracja nieliberalna, miękki autorytaryzm albo konkurencyjny reżim autorytarny. Trudność polega na tym, że tego rodzaju dyskusję politologiczną trudno przełożyć na język codziennej działalności politycznej. Natomiast przyszłość jest otwarta – może wystarczyć, że swoją pozycję wzmocni przedstawiciel prawego skrzydła obozu rządzącego Zbigniew Ziobro, aby bardziej zdecydowanie wykorzystać narzędzia stworzone przez poprzedników.

Oczywiście, niektórzy powiedzą, że pytanie postawione w tytule to niepotrzebne komplikowanie sprawy, a PiS jest po prostu partią zamordyzmu, ksenofobii i kołtunerii. W takim stwierdzeniu również jest pewna prawda. Wydaje się jednak, że poprzestanie na nim również byłoby niezadowalające. Ocena sformułowana w taki sposób nie posuwa nas daleko, jeśli chodzi o rozumienie rzeczywistości społecznej, a także wyobcowuje część osób, które w innych okolicznościach mogłyby być stronnikami programu pracy nad lepszą demokracją.

Wydaje się także bardzo ciekawe, dlaczego przedstawiciele władzy, a także niektórzy jej zwolennicy, wykazują wysoki poziom zaimpregnowania na wątpliwości co do kierunku politycznego obranego przez PiS. Jest zrozumiałe, że mogą być zwolennikami dokonania systemowych reform w różnych obszarach państwa, takich jak sądownictwo. Jednak ma znaczenie, jakie metody przyjmuje się w tym celu.

W ostatnim czasie „Rzeczpospolita” opublikowała informację, że obóz rządzący zamierza wkrótce ogłosić nowy pakiet zmian w sądach – tym razem chodziłoby o reorganizację całego wymiaru sprawiedliwości, a z Sądu Najwyższego miałoby odejść około 70 sędziów. W nowym SN zostałoby ich 20–30. Sędzia Markiewicz, który jest szefem stowarzyszenia „Iustitia”, stwierdził na stronach Oko.press, że taki pomysł „to powtórzenie scenariusza z Turcji Erdoğana. Tam też najpierw zwiększono liczbę sędziów w SN by przejąć nad nim kontrolę, a gdy to się udało zmniejszono liczbę sędziów i pozostawiono swoich”. Jeśli ktoś zwiększa liczbę sędziów w SN jak Erdoğan, aby wstawić swoich, a potem zmniejsza liczbę sędziów w SN jak Erdoğan, aby zostali tylko swoi, to można by pomyśleć, że ma intencje jak Erdoğan.

A jednak w rozmowie z „Kulturą Liberalną”, która ukaże się we wtorkowym numerze tygodnika, europoseł PiS-u Zdzisław Krasnodębski uważa porównania polityki PiS-u do działalności Erdoğana za absolutnie oburzające. I odpowiada w tym kontekście, że opinia sędziego Markiewicza jest skrajnie upolityczniona, a wielu przedstawicieli środowiska sędziowskiego sprzeciwia się zmianom wprowadzanym przez PiS.

Krasnodębski unika odpowiedzi na treść zarzutu, woli rozmawiać o personaliach, ale w jego wypowiedzi także tkwi pewna prawda – w rzeczywistości politycznej nie można uciec od tego, że dotyczy ona relacji między konkretnymi ludźmi. Dlatego istotne znaczenie ma resentyment przedstawicieli obozu rządzącego, który wiąże się z przekonaniem, że w przeszłości byli spychani na ubocze – a teraz mogą się odegrać i ułożyć sprawy po swojemu.

Rządy oparte na lojalności wobec „góry” wyznaczają kierunek na autorytaryzm, a rządy oparte na resentymencie zapowiadają wieczną rewolucję, ponieważ prawdziwy lub wyobrażony uraz znajduje się w przeszłości, na którą nie można już nic poradzić. | Tomasz Sawczuk

Tyle że rządy oparte na lojalności wobec „góry” wyznaczają kierunek na autorytaryzm, a rządy oparte na resentymencie zapowiadają wieczną rewolucję, ponieważ prawdziwy lub wyobrażony uraz znajduje się w przeszłości, na którą nie można już nic poradzić – stąd po pięciu latach rządzenia obóz władzy wciąż potrafi uskarżać się na to, że jest uciśniony i w mniejszości.

W konsekwencji proces koncentracji władzy oraz radykalizacji konfliktu może trwać dalej, ponieważ nie znajduje systemowej bariery. A jednocześnie niebezpieczeństwa związane z tym procesem mogą być ignorowane przez ludzi nowego reżimu, ponieważ kieruje nimi obowiązek lojalności wobec „góry”, który uchyla wątpliwości związane z pytaniem o to, czy „góra” nie ma za dużo władzy; a także zmitologizowane poczucie krzywdy – przysługujące nawet tym, którzy osobiście nie odczuli żadnej krzywdy – które usprawiedliwia odwet wobec kolejnych wrogów, a nawet daje przyjemność z odwetu. I tak interes się kręci.

 

Fot. Facebook Prawa i Sprawiedliwości.