Tegoroczny festiwal był inny z kilku powodów. Po pierwsze, na sali zostawało puste miejsce obok każdego widza. Wszyscy oglądali filmy w maseczkach, a jeśli ktoś ją zdjął, obsługa kina natychmiast zwracała mu uwagę. Dotyczyło to również gwiazd. Spotkania z twórcami trwały krócej, a na czerwony dywan wstęp mieli tylko fotografowie. Organizatorzy zadbali o to, by uczestnicy czuli się bezpiecznie i tak rozłożyli seanse, że przed wejściem właściwie nie tworzyły się kolejki. Dzięki temu weneckie święto kina stało się pierwszą od kilku miesięcy dużą imprezą branżową w całości przeprowadzoną stacjonarnie.
Znamienne, że na 18 filmów konkursowych 7 zrealizowały reżyserki. Złotego Lwa otrzymała Chloé Zhao za „Nomadland” – chińska reżyserka jest pierwszą laureatką od dekady (poprzednio nagrodę odebrała Sofia Coppola). Za to aż 11 głównych ról zagrały kobiety. | Wojciech Tutaj
Poziom artystyczny Konkursu Głównego nie zawiódł. Na weneckiej wyspie Lido, można było obejrzeć kino odważne, mierzące się z problemami współczesności, nierzadko poszukujące wskazówek w minionych epokach. Już drugiego dnia festiwalu pokazano film prowokujący do dyskusji, czyli ,,Quo vadis, Aida?” Jasmili Žbanić. Wstrząsająca relacja z czarnego dnia w Srebrenicy, gdzie w lipcu 1995 roku dokonano masowego mordu na muzułmanach, była natychmiast typowana do zwycięstwa. Szybko w rankingach dogonił ją indyjski ,,The Disciple” [reż. Chaitanya Tamhane], z pięknymi zdjęciami Michała Sobocińskiego, ostatecznie nagrodzony za scenariusz i doceniony przez krytyków z FIPRESCI. Zachwyt wzbudził mistrz dokumentu obserwacyjnego, Gianfranco Rosi, autor elegijnego ,,Notturno”, który opuścił jednak Wenecję z pustymi rękami. Organizatorzy postarali się, by emocje z każdym dniem rosły i na końcówkę imprezy przygotowali kilka niespodzianek. Najpierw nostalgiczno-melancholijną opowieść o tytułowych ,,Siostrach Macaluso” Emmy Dante, a potem, słusznie uhonorowany Grand Prix, ,,Nowy porządek” Michela Franco, o krwawej rewolucji w Meksyku. ,,Śniegu już nigdy nie będzie”, autorstwa Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englerta, zebrał dobre recenzje, niestety jury nie doceniło znakomitej roli Aleca Utgoffa. Rywalizację zamknął i wygrał ,,Nomadland” – skromne kino drogi o współczesnych koczownikach. Historia rozgrywająca się w bezkresnym amerykańskim interiorze uwiodła prostotą i podziałała jak lekarstwo na zmęczone pandemią umysły.
Pierwiastki tragiczne i kobiece
Konkurs Główny zdominowały narracje o tragediach. Tych prywatnych, osobistych, jak śmierć bliskiej osoby lub choroba (,,Dzieci słońca” Maijdiego czy ,,Padrenostro” Nocego), oraz historycznych, narodowych, zapisanych w pamięci zbiorowej (II wojna światowa w ,,Żonie szpiega”, konflikty zbrojne na Bliskim Wschodzie w ,,Notturno”). Traumatyczne wydarzenia prowokują bohaterów do przewartościowania życia, zmiany poglądów (,,Śniegu już nigdy nie będzie”), a z drugiej strony prowadzą do rozpadu więzi międzyludzkich, załamania psychicznego czy alienacji (,,Siostry Macaluso”). Nie chodziło tu jednak o wnikanie w doświadczenie tragiczne, a raczej o sam proces psychologiczny i duchowy, jaki ono wywołuje w życiu jednostki, rodziny, społeczeństwa. Konfrontując protagonistów z dramatami tej skali, twórcy zastanawiali się nad możliwością wewnętrznej metamorfozy, zerwania z przeszłością, budowania wszystkiego od nowa.
Rywalizację zamknął i wygrał ,,Nomadland” – skromne kino drogi o współczesnych koczownikach. Historia rozgrywająca się w bezkresnym amerykańskim interiorze uwiodła prostotą i podziałała jak lekarstwo na zmęczone pandemią umysły. | Wojciech Tutaj
Znamienne, że na 18 filmów konkursowych 7 zrealizowały reżyserki. Złotego Lwa otrzymała Chloé Zhao za ,,Nomadland” – chińska reżyserka jest pierwszą laureatką od dekady (poprzednio nagrodę odebrała Sofia Coppola). Za to aż 11 głównych ról zagrały kobiety. To właśnie bohaterki najczęściej musiały zmierzyć się z tragicznymi okolicznościami i znaleźć w sobie siłę do przezwyciężenia traumy, depresji, poradzenia sobie ze stratą, ocalenia resztek człowieczeństwa. Oglądaliśmy postaci kobiet silnych i niezależnych, pewnie dążących do celu albo o tę niezależność walczących i próbujących osiągnąć coś pozornie niemożliwego. Niektóre bohaterki aktywnie uczestniczyły w życiu politycznym i społecznym, organizując świat po swojemu, jak w przypadku tytułowej ,,Panny Marx” [reż. Susanna Nicchiarelli] i Ludmiły z ,,Drogich towarzyszy” [reż. Andriej Konczałowski]. Inne zmagały się z samotnością, kryzysem egzystencjalnym albo usuwały się w cień, znajdując bezpieczną przestrzeń (Fern z ,,Nomadland”, Laila z ,,Laila in Haifa” [reż. Amos Gitai]) Wspaniale, że scenarzyści zadbali o wielowymiarowość tych postaci, a aktorki ożywiły je, czyniąc autentycznymi i inspirującymi wzorami do naśladowania. W tym roku Wenecja jest kobietą.
Rozpad świata
Wielu krytyków za najmocniejszy akcent festiwalu uznało film ,,Qvo vadis, Aida?” w reżyserii Jasmili Žbanić. Bośniaczka musiała odpowiedzieć na trudne pytanie: jak należycie przedstawić ostatnie ludobójstwo w Europie? Doświadczona autorka podjęła temat masakry w Srebrenicy, do której doszło pod koniec wojny w Jugosławii i wyszła z tego obronną ręką. Przewodniczką po rozdartej rzeczywistości uczyniła tytułową Aidę, kiedyś nauczycielkę, a teraz tłumaczkę. Świat przedstawiony w filmie dosłownie rozpada się na dwie części, ponieważ akcja toczy się pomiędzy obozem dla cywilów, zorganizowanym przez siły ONZ, oraz otwartą przestrzenią, wypełnioną Bośniakami czekającymi na azyl. Obie strefy dzieli drut kolczasty, za którym nie ma już żadnej gwarancji bezpieczeństwa. Tym usilniej Aida próbuje wprowadzić do obozu męża i synów. Wyraźne pęknięcie w narracji wyznacza też scena masakry, po której przenosimy się do przyszłości i obserwujemy krajobraz po bitwie. Bohaterka, w dojrzałej interpretacji Jasny Đuričić, dokładnie wie, dokąd zmierza, ale tragizm jej losu przejawia się w niemożności ocalenia rodaków, stojących w obliczu katastrofy. W męskim świecie kobieta stawia swoje warunki, jeśli uznaje zachowanie wyżej postawionych wojskowych za opieszałe i tchórzliwe, wchodzi z nimi w konflikt. Postawa zagranicznych dowódców, niezdolnych do podjęcia działania, przywołuje w pamięci wybitną ,,Ziemię niczyją” [reż. Denis Tanović, 2001]. Oba bośniackie filmy łączy przeświadczenie o niewystarczającej pomocy międzynarodowej i żal do tych, którzy mieli zapobiegać bestialskim aktom przemocy. Rozgorączkowana kamera śledzi każdy krok protagonistki, co nadaje materii filmowej reporterskiego i paradokumentalnego sznytu. Žbanić buduje dramaturgiczne konflikty bardzo wyraźnie, ale nigdy nie popada w przesadę. Konfrontuje pewnych siebie serbskich generałów z młodymi, zagubionymi żołnierzami ONZ, Serbów z Bośniakami, a także niebywałą determinację Aidy z nieuchronnością losu. Kino rozliczeniowe tej skali zasługuje na wszelkie nagrody.
Samotny głos człowieka
Jednym z najlepszych filmów konkursu okazał się anglojęzyczny debiut Kornéla Mundruczó, ,,Cząstki kobiety”. Węgierski reżyser przeniósł na ekran sztukę, wystawioną w warszawskim Teatrze Rozmaitości w 2018 roku. Ponownie połączył siły ze scenarzystką Katą Wéber (stałą współpracowniczką i partnerką życiową), by stworzyć magnetyczną i wielopoziomową psychodramę. W centrum wydarzeń umieścił Marthę, bohaterkę przepracowującą traumę po śmierci nowonarodzonego dziecka. Reżyser ,,Joanny” nigdy wcześniej tak bardzo nie zbliżył się do klasycznej narracji, ale doskonale wiedział, co robi. Już w nieznośnie intensywnej sekwencji domowego porodu udowodnił, że na budowaniu psychologicznego napięcia zna się jak mało kto i nie potrzebuje wiele, by wymusić na widzu absolutne skupienie. Rytm narracji wyznacza budowa mostu, przy której pracuje mąż bohaterki, Sean. Postęp w pracach nad betonową konstrukcją wydaje się odwrotnie proporcjonalny do stopniowego rozpadu więzi małżeńskich. Tragiczne doświadczenie z przeszłości nie pozwala o sobie zapomnieć, a dawna miłość i wzajemne zrozumienie zaczynają przeradzać się w niechęć i bezpodstawne oskarżenia. Mundruczó skupia niemal całą uwagę na kobiecie, balansującej na granicy załamania psychicznego i coraz bardziej oddalającej się od najbliższych. Czasami można odnieść wrażenie, że kamera jest kompletnie niezainteresowana rozmowami innych postaci, podąża natomiast za bohaterką, rejestrując jej nawet najmniej znaczące gęsty. Reżyser podkreśla w ten sposób osamotnienie i zagubienie Marthy, w pojedynkę mierzącej się z traumą i powoli dojrzewającej do wielkiej zmiany. Kobieta musi uwolnić się od poczucia winy (nalegała na poród domowy), nacisków męża o powrót do normalności oraz zaborczej matki, pragnącej wymierzyć sprawiedliwość niedoświadczonej położnej. Wybitną, iście bergmanowską kreację tworzy Vanessa Kirby, która po raz pierwszy objawia pełnię swojego talentu i zasłużenie wyjechała z nagrodą dla najlepszej aktorki. Brytyjka nasyca filmową rzeczywistość rozdzierającym poczuciem braku, a jednocześnie emanuje z niej wewnętrzna siła i pewność. Sceny, w której w zalanej czerwonym światłem ciemni ogląda jedyne zdjęcie zmarłej córeczki, nie sposób zapomnieć.
Z dala od zgiełku
Vanessa Kirby łączy film Mundruczó z innym wyróżniającym się tytułem z Konkursu Głównego, ,,The World to Come” (Queer Lion Award). Drugie pełnometrażowe dzieło Norweżki Mony Fastvold jest adaptacją opowiadania Jima Sheparda. Oba utwory przedstawiają motyw śmierci dziecka jako punkt wyjścia do historii emancypacji i ponownego odkrywania kobiecej tożsamości. Na tym jednak podobieństwa się kończą. Reżyserka przenosi nas w drugą połowę XIX wieku, na niewielką farmę w stanie Nowy Jork. W tym zapomnianym przez Boga i ludzi miejscu mieszka Abigail z mężem (świetne występy Katherine Waterston i Caseya Afflecka). Bohaterka jest idealną żoną i gospodynią, pozornie zadowoloną z życia w ciasnym, patriarchalnym gorsecie. Wszystko zmienia pojawienie się rudowłosej sąsiadki, Tallie. Choć kobiety różni sposób ekspresji i bagaż doświadczeń, już w pierwszym spojrzeniu pojawia się nić porozumienia, a wkrótce wybucha gorące uczucie. Fastvold prowadzi tę kameralną opowieść z wielkim wyczuciem, pozwalając nam dobrze poznać obie bohaterki i wniknąć w ich pragnienia oraz wątpliwości. Buduje kontrast między pełnymi pasji i napięcia erotycznego scenami spotkań kochanek oraz melancholijnymi, zatopionymi w zimnych barwach ujęciami samotnej pracy Abigail. Zdjęcia André Chemetoffa wydobywają surowe piękno majestatycznej, amerykańskiej przyrody, równocześnie przerażającej, jak w sekwencji burzy śnieżnej, i sielskiej, gdy ożywia ją letnie słońce. Skojarzenia z ,,Portretem kobiety w ogniu” nasuwają się same, lecz u Fastvold bohaterki nie mają takiej swobody działania. Są zmuszone zawsze pytać mężów o zgodę na wyjście i powściągnąć emocje z obawy przed zdemaskowaniem. Tallie pragnie opuścić farmę i zostawić ciążące jej powinności, ale rozważna i wykształcona Abigail wie, że w świecie, w którym przyszło im żyć, mogą za to zapłacić zbyt wysoką cenę. Tragizm losu głównej bohaterki polega na ostatecznej konieczności wyboru emigracji wewnętrznej albo powrotu do niechcianej rzeczywistości. Reżyserka podpowiada, iż na przekór wszystkiemu, tylko pierwsza droga przyniesie ukojenie. Na takie kino kostiumowe zawsze warto czekać.