Szanowni Państwo!

Przed Muzeum Narodowym w Warszawie pojawiło się wyobrażenie Jana Pawła II, stojącego w czerwonej kałuży, zatrzymanego na ułamek sekundy przed rzutem głazem.

To rzeźba wyjątkowo okrutna w wymowie. Chociaż postać przedstawiająca papieża kamienia jeszcze nie upuściła – układ rzeźby i kojarząca się wielu osobom z krwią czerwona woda sugeruje, iż są lub będą jakieś ofiary przemocy fizycznej.

Rzeźba Jerzego Kaliny, w interpretacji samego twórcy, miała ukazać nam wyobrażenie papieża Polaka jako tytana o nadludzkiej sile oraz walkę z tak zwaną ideologią LGBT+.

Artysta powiedział między innymi: „Czerwonych złogów z polskich ulic do tej pory nie pozbyliśmy się. Znów do głosu dochodzi grupa radykalnych ludzi, których mentorzy z wyżyn pierwszomajowych trybun słali maszerującemu ludowi najlepszą z możliwych socjalistyczną nowinę. Teraz widzimy, jak z czerwonej flagi towarzystwo przeszło na tęczową. Chciałbym, żeby skończyły się te ekscesy z symbolami religijnymi”. Dodał, że komunizm wraca „pod płaszczykiem innych kolorów” oraz że boi się „części ludzi, którzy się tam skupili i którzy tam są. To są te ruchy, które są antykościelne. One są przeciwko nam, wierzącym”.

Kalina chciał pokazać, że w jego interpretacji papież nie jest starym, bezsilnym człowiekiem przygniecionym przez meteoryt (w wersji Maurizia Cattelana sprzed kilku lat).

Na dzieło zareagowano śmiechem. Zamiast ogólnego zachwytu, w sieci pojawiła się fala memów. Można zaryzykować stwierdzenie, że część jest sztuką większego kalibru niż sama instalacja na dziedzińcu muzeum.

Rzeźba stanowi jednak wyjście do dyskusji o obecnej pozycji sztuki nowoczesnej i kultury patriotycznej. Czy współczesna twórczość zawsze musi szokować swoją groteskową formą? Czy z jakimikolwiek przejawami patriotyzmu w działach artystycznych koniecznie związany będzie patos? Granice między kiczem, groteską i patosem są niezwykle bliskie.

Pomnik Jana Pawła II jako obiektywie słabo wykonana praca pod względem technicznym (na taniej czerwonej ceracie już pojawiły się bąble powietrza) jest jednak symptomatyczny. Problem nie polega jednak tylko na merytorycznym aspekcie rzeźby Kaliny, bo każdy artysta ma prawo twórczego wyrażania siebie. Pytanie jednak, czy koniecznie za 125 tysięcy złotych z dotacji Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego?

Jak w soczewce (czy raczej w sadzawce) skupia mankamenty pewnego segmentu polityki kulturalnej PiS-u. Władza szumnie zapowiadała patriotyczną rewolucję i powstanie hollywoodzkich produkcji o polskiej historii. Tymczasem, jak na razie, skończyło się na serii produkcji, których jakość nie zadowala nawet osób opowiadających się za tak zwaną dobrą zmianą.

Co dobrego – jeśli pominie się doraźne motywacje polityczne – można powiedzieć o „Smoleńsku”, „Historii Roja”, „Koronie królów” (przez Jacka Kurskiego nazwaną polską „Grą o tron”)? Wreszcie teraz: o rzeźbie, której okrutna interpretacja – samego Kaliny – wydaje się pozostawać w jawnej sprzeczności z nauczaniem Jana Pawła II?

„Dzisiejsza dyskusja – zwłaszcza wizualna – wokół odsłoniętej 3 października 2020 przed Muzeum Narodowym pracy «Zatrute źródło» pokazuje, że w sztuce pompatyczna powaga niezwykle łatwo przeistacza się w groteskę”, twierdzi Katarzyna Kasia z naszej redakcji.

Kasia podkreśla również to, że dawne dzieła Kaliny różnią się diametralnie do współczesnej twórczości: „O tym, jak bardzo tamte prace różniły się od dzisiejszych, najlepiej świadczy fakt, że sporo czasu upłynęło, zanim skojarzyłam tamtego Jerzego Kalinę z dzisiejszym autorem pomników: upiornych schodów donikąd i jeszcze bardziej upiornego papieża unurzanego po kolana w czerwonej sadzawce”.

Jednak praca Kaliny, chociaż dla wielu śmieszna, zwraca również uwagę z innych powodów, które w swoim tekście przywołuje Tomasz Sawczuk z naszej redakcji.

„Wiadomo, do czego służył polityczny kicz w XX wieku, a zatem każdemu kuratorowi wystawy mogłaby i powinna zapalić się lampka ostrzegawcza. Nawet jeśli intencje były dobre i szczytne, to coś tu najwyraźniej nie zadziałało, skoro rzecz idzie w stronę wzorców historycznych, których nie będę wymieniać z nazwy, bo wtedy pojawi się zarzut, że używam argumentum ad Hitlerum. Tyle że intencje nie były dobre, z faktami nie wygramy – w środku Warszawy stanął pomnik nienawiści”.

Sawczuk zwraca również uwagę na to, że Kalina chciał stworzyć dzieło, w którym Jan Paweł II unicestwia LGBT. Dlatego sztuka, która wydaje się – choćby i pośrednio – namawiać do przemocy fizycznej, w żadnym wariancie nie mogłaby zostać uznana za dobrą. Ciekawe, w jaki sposób taka instalacja zainspirowałaby narodowców z Marszu Niepodległości, którego trasa wiedzie obok muzeum? Albo tych, którzy napadli na Marsz Równości w Białymstoku?

Sprawa dotyka jeszcze jednego problemu. Na zagadnienie oddzielenia treści od formy w sztuce zwraca uwagę prof. Maria Poprzęcka. W rozmowie z Jakubem Bodzionym twierdzi, że „Mamy skłonność do dychotomicznych podziałów, zgodnie z którymi sztuka słuszna powinna być wysokiej jakości, a sztuka populistyczna i propagandowa kojarzy nam się z czymś słabym i kiczem. Ale XX wiek uczy nas, że czasami nawet jednoznaczna propaganda, która promuje najpodlejsze idee, była znakomita. Wystarczy przypomnieć filmy Leni Riefenstahl czy architekturę Alberta Speera, której reminescencje widzimy w bryle warszawskiego Muzeum Narodowego. Trudność polega na tym, że najgorszej sprawie może służyć najlepsza sztuka”.

Czy tak będzie również w przypadku Prawa i Sprawiedliwości?

Następne trzy lata pokażą.

Zapraszamy do lektury!