„Służące jako takie nigdy i nigdzie nie pisują książek; skoro tylko przestają nimi być, kobieca próżność uniemożliwia im opisanie akurat tego wycinku życia” – mówi mąż do autorki „Wspomnień z młodości ubogiej służącej” w dialogowej przedmowie. Rzeczywiście, badacze historii kultury XIX wieku nie dysponują wieloma tekstami pisanymi przez osoby pochodzące z najniższych klas. Jest tak częściowo dlatego, że ci ostatni często nie potrafili pisać lub – jeśli nabyli tę umiejętność – nie mieli czasu ani ochoty na prowadzenie korespondencji i tworzenie pamiętników. Teksty wytwarzane przez proletariat mogły również nie przetrwać, ponieważ były postrzegane jako dokumenty historyczne o małej wartości.
O wyjątkowości tego typu dokumentów źródłowych świadczy również historia powstania „Wspomnień z młodości ubogiej służącej”. Nie są one zwykłym tekstem przedstawiciela klasy najniższej. Wydane w 1908 roku, zostały spisane przez autorkę pod pseudonimem po wielu latach i po awansie społecznym, który nastąpił po jej zamążpójściu. Wspomnienia uważa się czasem za dzieło męża Marie Sansgêne lub za tekst fikcyjny, choć, jak przekonuje autor wstępu, historycy pozostają zgodni co do tego, że są to autentyczne zapiski byłej gdańskiej służącej, nawet jeśli ktoś inny zadbał o wygładzenie stylu. Opis wydarzeń jest bowiem bardzo wiarygodny. Tym samym książka ta odróżnia się od innych publikowanych w tym samym okresie hitów wydawniczych, wziętych rzekomo z życia proletariatu, jak choćby od opublikowanego w 1906 roku w Niemczech „Pamiętnika kobiety upadłej wydanego po jej śmierci” autorstwa Margarete Bohme (na polski książka przetłumaczona została przez emancypantkę Felicję Nossig). Historia pracownicy seksualnej, która – przeżywszy życie pełne przygód i cierpień – umiera na gruźlicę, budziła wiele emocji, choć mimo zapewnień autorki, okazała się w końcu fikcją literacką. W 1905 roku Cecylia Walewska publikowała na łamach socjalistycznego „Ogniwa” „Moje służby. Dziennik Marcysi poprawiony z rękopisu” – również, mimo niewątpliwej inspiracji postaciami prawdziwych służących, dzieło fikcyjne.
Dziewiętnastowiecznych czytelników nieodmiennie fascynowały historie kobiet z klasy najniższej: służących, robotnic, pracownic seksualnych. Z jednej strony chłonęli szczegóły rozwiązłego życia dziewczyn pracujących, na pozór nieskrępowanych ówczesną moralnością, z drugiej zaś czekali na komentarze dotyczące własnej klasy społecznej, widzianej świeżym okiem osoby, która do niej nie należała. Nieprzypadkowo Marie ze „Wspomnień”, Tymian z „Pamiętnika” i Marcysia z „Moich służb” charakteryzują się nadzwyczaj ciętym językiem i błyskotliwością. Wszystkie te kobiety cechuje pewność siebie oparta na zdrowym, chłopskim rozumie. Nieodmiennie prezentują one postawę drastycznie odmienną od typowego zachowania panien z klasy wyższej. Uosabiają to, co wyobrażano sobie jako niezmanierowaną bezpośredniość proletariuszek.
Opowieść Marie to zapis historii życia pełnego przemocy, biedy i ciężkiej pracy ponad siły, w którym bohaterka ostatecznie zawsze triumfuje nad przeciwnościami losu dzięki własnej pracowitości i niewzruszonej pewności siebie. Opisuje ona dzieciństwo w Gdańsku, harówkę przy połowie ryb i w rodzinnym maglu, a w końcu pierwsze posady na służbie. W jej historiach o kolejnych pracodawcach powtarzają się opisy bolączek i problemów, z którym borykały się służące na przełomie wieków – złe warunki pracy, złe wyżywienie, przemoc i molestowanie seksualne.
To ostatnie jest niemal nierozerwalnie związane usługiwaniem, choć paradoksalnie pracodawca czasami staje się w opowieściach autorki mimowolnym obrońcą. Gdy Marie jako piętnastolatka zostanie zatrudniona w domu oficerskim jako pomoc do wszystkiego, pani domu będzie trzymała ją krótko i nie pozwoli jej wychodzić z domu na zabawy taneczne ani w żaden inny sposób korzystać z wolnego czasu. Z perspektywy lat Sansgêne jest jednak wdzięczna pracodawczyni. Między wierszami jej wspomnień przewija się informacja, że służące z oficerskich domów chodzące na potańcówki z żołnierzami często padały ofiarami uwiedzenia, gwałtów i przemocy. Jako przykład Marie przytacza zabawę, na której dwóch żołnierzy próbowało upić i wykorzystać ją i jej koleżankę pokojówkę. Przyjaciółka, pijana i zdezorientowana, w końcu trafiła do osobnego pokoju z żołnierzem, Marie zaś, która miała silną głowę i wystarczająco dużo rozsądku, zdołała wymknąć się i nocą samotnie, na piechotę wrócić do siebie.
Dom, w którym pełniło się służbę, częściej był jednak miejscem niewybrednych zaczepek niż azylem. Marie nie w szczędzi nam wymownych szczegółów i wspomina, że później na innych posadach molestowali ją kolejni panowie i panicze – opisuje przypieranie do ściany w korytarzu, łapanie za spódnicę, wymuszone pocałunki. Potrafi się jednak wybronić – czy to siłą, czy celnym dowcipem. Taki obraz molestowania służących pojawia się również „Moich służbach”. Ich bohaterka, Marcysia, opowiada o studentach, którym musiała zanosić herbatę od pokoju, a oni szczypali ją wtedy w pośladki. Przestali, gdy zaczęła wrzeszczeć na całe gardło. W innym domu pan tak natarczywie dobijał się do jej pokoju, że całą noc przesiedziała w ubraniu i z zapalonym światłem, a rano wymówiła posadę. W tych i innych przykładach mężczyźni to w gruncie rzeczy naiwne niedołęgi czy chutliwi starcy, z którymi młode, silne służące dają sobie radę bez żadnego problemu. Ale to pozór. Ze współczesnych badań historycznych wynika, że dzielne służące bardzo rzadko miały okazję do sprzeciwu.
Innym tematem we wspomnieniach Sansgêne są warunki pracy. Codzienna, ciężka harówka ponad siły jest słabo opłacana. Nie dba się też o bezpieczeństwo pracownic. Jedna z koleżanek Marie potyka się na śliskich schodach i skręca kark. Inna – umiera od płomieni po tym, jak jej ubranie zajmuje się ogniem od kuchenki, śpi ona bowiem w kuchni. Na pierwszy rzut oka jest w tych historiach dużo taniej sensacji, ale na pewno nie były one dalekie od prawdy. Ówczesne gazety policyjne codziennie niemal raportowały o nieszczęśliwych wypadkach, które zdarzyły się wśród służących. Wśród odnotowanych incydentów można znaleźć historię kobiety, która myjąc szyby, wypadła przez okno i zabiła się na miejscu, albo służącej, która oblała się naftą przy gaszeniu lamp i poparzyła na śmierć. Przypadek wypadania z okien był na tyle częsty, że karykaturę na ten temat opublikował nawet „Tygodnik Ilustrowany”. Rozłożona na szezlongu elegancka pani rzuca tam do stojącej ze szmatą w oknie dziewczyny „Ach! Moja Marysiu… Uważaj tylko, żebyś nie wypadła. Mon Dieu! Narobiłabyś mnie tyle ambarasu!…”.
Marie wielokrotnie powtarza w tekście, że jako młoda dziewczyna była wyjątkowo silna, zwinna i dobrego zdrowia, dlatego dawała sobie radę z każdym powierzonym zadaniem. Niezależnie od tego, czy chodziło o froterkę podłóg, pranie z krochmaleniem czy noszenie wiader z węglem. Charakterystyczne, że podaje ona właśnie te przykłady, ponieważ zarówno pastowanie podłóg, jak i generalne pranie uważane były przez służące za najgorsze, najtrudniejsze zadania, wymagające udziału kilku osób i specjalistycznego sprzętu. Wiele służących przypłacało pracę ponad siły problemami ze zdrowiem. Marcysia z „Moich służb” cierpiała na „opadniętą nerkę”, a prawdopodobnie na przepuklinę. Brak sił oznaczał zaś brak pracy i często poważne kłopoty. Stefania Wertensteinowa, działająca w Żydowskim Towarzystwie Ochrony Kobiet, w 1907 roku opisywała podopieczne towarzystwa. Jedna pracowała w służbie od ósmego roku życia. W domu państwa do jej obowiązków należała froterka czterech pokoi. W wieku czternastu lat cierpiała już na reumatyzm i musiała odejść z pracy. Została uwiedziona i zaszła w ciążę. Inna służyła od dziesiątego roku życia i obciążona pracą ponad siły zapadła na chorobę serca. Po rekonwalescencji, wciąż osłabiona, nie mogła znaleźć kolejnego zatrudnienia i trafiła do przytułku bez środków do życia. Ochrona zdrowia służących zależała więc jedynie od poziomu empatii, a czasem po prostu od widzi mi się pracodawców.
Ważny jest też wątek jedzenia. Marie przedstawia siebie jako doskonałą utalentowaną i bardzo obrotną kucharkę. Wyśmiewa kolejne panie, które nie potrafią oszczędnie dobrać produktów lub w ogóle nie umieją gotować, a za wyrzuty mężów mszczą się na służącej. Gotowanie nie należało zresztą zwykle do obowiązków służącej do wszystkiego – wiele domów zatrudniało osobno kucharkę. Pracodawczynie jednak pilnie kontrolowały ilość produktów zużywanych w kuchni i jedocześnie fatalnie karmiły służące. Marie często narzeka na brak jedzenia albo na fatalną jakość produktów, co ilustruje chciwość państwa. Nie brak tu komicznych wątków. Zdarzyło się, że Sansgêne zaniosła nawet obiad na policję, żeby pokazać, jak źle jest karmiona, co poskutkowało tym, że pani otrzymała reprymendę od władz. Zgodnie z prawem minimalna kwota przeznaczana na dzienne wyżywienie służby w zaborze pruskim wynosiła wówczas siedemdziesiąt pięć fenigów, a marne posiłki Marie nie sięgały jej zdaniem kwoty nawet trzydziestu.
Marie znów potrafiła sobie poradzić, w rzeczywistości służące często jednak cierpiały głód. Według Cecylii Walewskiej, autorki „Moich służb”, do zwyczaju niektórych oszczędnych gospodyń należało zlewanie zupy z talerzy do wazy i zbieranie większych niedojedzonych kąsków na półmiski dla służby. Ankieta dla służących przeprowadzona w Berlinie w 1900 roku przez ekonomistę Oskara Stillicha dowodziła, że służące najczęściej jedzą suche kartofle, wygotowane mięso z rosołu dla państwa albo resztki ze stołu. Marcysia z „Moich służb” odeszła z jednej posady, ponieważ pani kazała jej w ramach obiadu dojadać zupę z talerzy dzieci.
Te i inne przypadki przemocy, jak bicie czy wyzwiska, a także zawody miłosne oraz choroby Marie opisuje we „Wspomnieniach” ze swadą i poczuciem humoru, podkreślając ciągle swoją urodę, spryt i zdolność adaptacji w obliczu każdego kryzysu. A jednak w tym tekście czytelnik może dostrzec historię młodej dziewczyny z wielodzietnej rodziny robotniczej, która od wczesnej młodości zmuszona jest do zajmowania się niedołężnymi rodzicami i bezradnym rodzeństwem. Dziewczyny, która cierpi głód i przemoc, a większość zarobionych pieniędzy oddaje matce. Dziewczyny, która mimo siły fizycznej cierpi na niesprecyzowane problemy zdrowotne i co jakiś czas kładzie się do łóżka bez siły. „Wspomnienia z młodości ubogiej służącej” to historia prawdziwa, a jednocześnie na wskroś nieprawdopodobna. Prawdziwa, bo stanowi zapis desperackiej walki kobiety o zachowanie własnej tożsamości, dumy i poczucia podmiotowości w świecie, który pragnie jej to wszystko odebrać. Nieprawdopodobna zaś nie dlatego, że wymyślona przez osobę trzecią, ale dlatego, że Marie Sansgêne opisuje siebie tak, jakby ta codzienna walka nawet przez chwilę nie odbijała się na jej psychice i stanie fizycznym.
„Wspomnienia z młodości ubogiej służącej” to historia wygranej wydartej losowi za wszelką cenę. Podobnie jak w bajkach – i tu uboga służąca wychodzi za mąż za bogatego pana. Dopiero z tej bezpiecznej odległości i z perspektywy czasu może zabawiać czytelników opowieściami o przygodach pyskatej panny, służącej w gdańskich domach. Czytanie źródeł wytwarzanych przez proletariuszki daje czytelnikowi możliwość przyjęcia nowej perspektywy na historię codzienności. Pokazuje, jak na wygodne mieszczańskie życie osób korzystających ze zdobyczy nowoczesności pracować musiały osoby, które nie doświadczały jej pozytywnych stron. Przemoc, wyzysk, złe warunki – to wszystko brutalna prawda o pracy w dziewiętnastowiecznym mieście industrialnym. Perspektywa oddolna pozwala jednak dostrzec, że nie jest to cała prawda. Marie pokazuje, że praca taka dawała też poczucie sprawczości, bezcenne, nawet jeśli zyskiwane nieproporcjonalnym kosztem.
Książka:
Marie Sansgêne, „Wspomnienia z młodości ubogiej służącej”, przeł. Janusz Mosakowski, Fundacja Terytoria Książki, Gdańsk 2019.