Diana Dąbrowska: Po „Neapolu spowitym tajemnicą”, filmie osadzonym w stylistyce noir i thrillera, powraca pan do tego typu historii, z których pana filmografia najbardziej słynie, czyli bardzo osobistych i współczesnych opowieści skupionych wokół tematu miłości i rodziny. Skąd zaczerpnął pan pomysł na scenariusz do „Sekretu bogini fortuny” [La dea fortuna, 2019]?

Ferzan Özpetek: To film bardzo mi bliski, który odzwierciedla też wiele z mojego prywatnego życia. Mój brat kilka lat temu zmarł na raka trzustki. Po tym tragicznym wydarzeniu dla nas wszystkich moja szwagierka poprosiła mnie – na wypadek gdyby i jej coś się stało – abyśmy wraz z moim partnerem Simone zajęli się ich dorastającym potomstwem. To trzynastoletnie bliźnięta. Początkowo od razu się zgodziłem. Później jednak zdałem sobie sprawę, że chyba nie jest najlepszy pomysł. Nasze mieszkanie to nie najlepsza przestrzeń do wychowania dzieci, przypomina dokładnie to z filmu „Sekret bogini fortuny” – panuje u nas spontaniczne szaleństwo, ciągle ktoś przychodzi, nas też często nie ma ze względu na pokazy moich filmów, festiwale. Moja szwagierka podniosła się po śmierci męża i opiekuje się sama potomstwem. Ale ta myśl ze mną została i stała się podstawą dla scenariusza „Sekretu bogini fortuny”: para, która sama nie potrafi się sobą zaopiekować, zmuszona jest zająć się z dnia na dzień dwójką dorastających dzieci. Nowością – nie tylko na gruncie mojej filmografii, ale też kina włoskiego – okazała się przy tym opowieść nie o początkach drogi miłosnej jednopłciowej pary, o rozbudzaniu „ukrytych pragnień”, a właśnie o wypaleniu dojrzałej relacji po szesnastu latach związku. Para jednopłciowa z długim, wieloletnim stażem jest u kresu namiętności, ale dzięki tej „życiowej przygodzie” odkrywa ją na nowo.

Materiały dystrybutora Aurora Films

Pan jako pierwszy we włoskim kinie opowiadał właśnie o różnorodności seksualnej, akceptacji, o potrzebie społecznego dialogu w tej kwestii. „Sekret bogini fortuny” rozpoczyna pan zresztą od wesela pary jednopłciowej na rzymskim tarasie. Jeśli zestawimy ten obraz z fabułą tak ważnego w pańskim dorobku filmu jak „On, ona i on” [Le fate ignoranti, 2001], gdzie żona odkrywała dopiero po śmierci męża prawdę o jego uczuciach i pragnieniach, widzimy, jak bardzo sytuacja we Włoszech uległa zmianie.

Co się właściwie zmieniło przez dwie dekady? Z jednej strony oczywiście bardzo dużo uległo zmianie, otaczający nas świat niesamowicie się rozwinął pod pewnymi względami, ale z drugiej – mam wrażenie, że niestety stajemy się świadkami swoistego regresu. Rosną w siłę ci, którzy właśnie tego prawa do szczęścia dla wszystkich stanowczo by zakazywali. Nigdy nie byłem w stanie tego pojąć – dlaczego ludziom tak bardzo może przeszkadzać, że drudzy mogą być szczęśliwi? Czemu to, że para jednopłciowa się zwiąże, weźmie ze sobą ślub, musi dla kogoś oznaczać koniec świata? Czemu ludzkie szczęście jest wartościowane i dzielone, na tych, którzy mogą mieć do niego prawo, i na tych, którzy muszą wiecznie na to prawo czekać?

Przez ostatnie dwadzieścia lat wiele osób – szczególnie we Włoszech, gdzie mieszkam od ponad czterech dekad – dziękowało mi za to, że za sprawą moich filmów zmieniło się spojrzenie Włochów na środowisko LGBT. Że wprowadziłem jako pierwszy do przestrzeni włoskiej kinematografii te tematy, tę potrzebę różnorodności. Wiele osób dopiero po takim filmie jak „On, ona i on” znalazło w kinie bohaterów i bohaterki, których pragnienia i chęć ich wyrażenia pokrywają się z ich pragnieniami. Bohaterów, którzy w pewnym momencie swojego życia decydują się na coming out i muszą to powiedzieć rodzinie, przede wszystkim swojemu ojcu, jakże symbolicznej figurze dla włoskiej kultury.

Nowością – nie tylko na gruncie mojej filmografii, ale też kina włoskiego – okazała się przy tym opowieść nie o początkach drogi miłosnej jednopłciowej pary, o rozbudzaniu „ukrytych pragnień”, a właśnie o wypaleniu dojrzałej relacji po szesnastu latach związku. | Ferzan Özpetek

Pamiętam, że w Stanach Zjednoczonych – które wciąż dla wielu pozostają synonimem nowoczesności i lepszego życia – „Hamam – Łaźnia turecka” [1997] i „On, ona i on” zostały określone od pierwszych pokazów mianem gay films. I tylko pod taką etykietą przez lata funkcjonowały – jeśli szukałeś filmu w sklepie albo wypożyczalni VHS czy DVD. Bardzo mnie to smuciło – czułem, że ogranicza to potencjał filmu, tego, co chciałem przekazać. Życie jest przecież całością, która zawiera w sobie wszystkie przejawy seksualności – czemu w tym przypadku ta różnorodność zostaje sprowadzona do jednej półki? Sam już nie używam stwierdzenia „para homoseksualna” czy „para gejowska”, a „para jednopłciowa”.

Materiały dystrybutora Aurora Films

A skąd się wziął pomysł na rytuał tytułowej bogini? To rytuał, który niesie ze sobą niesamowitą „filmową wartość” – mowa w nim o spojrzeniu, które jest w stanie zatrzymać esencję tego, na kogo pada…

Mój partner Simone pochodzi z miejscowości Palestrina, która znajduje się niedaleko Rzymu. Tam też rzeczywiście znajduje się świątynia bogini Fortuny. Odkryłem to piękne miejsce prawie dwadzieścia lat temu i od razu się w nim zakochałem. Wiedziałem, że kiedyś stanie się ważnym elementem któregoś z moich filmów. Posągowa dea wskazywała niegdyś za sprawą ognia drogę dla statków, właściwy kierunek działania. Legenda głosi, że owa bogini jest w stanie odczytać, jaki los jest człowiekowi pisany. Tyle że „fortuna” w jej ujęciu to wcale nie były pieniądze, a spotkania, jakie są nam pisane, ludzie, których spotykamy na naszej drodze. Fortuna to przeznaczenie, ale równocześnie przypadek. Cały rytuał ze spojrzeniami i zapisywaniem wspomnień w sercu wymyśliliśmy już sami. Ale rzeczywiście, ma on niezwykle filmowy potencjał i odsyła do natury medium filmowego. W obu chodzi o tworzenie, a następnie zapisywanie w głowie reprezentacji drugiej osoby za sprawą spojrzenia, które jest w stanie skraść czyjąś duszę.

Wydaje mi się, że sukces pana najnowszego filmu kryje się – po raz kolejny zresztą – w tym, jak pan prowadzi aktorów. My się z nimi identyfikujemy i właściwie razem z nimi ponownie zakochujemy. Na czym polega sekret pana metody pracy z aktorami?

Po napisaniu scenariusza rozpoczyna się proces castingu. Ważnym etapem jest czytanie materiału z aktorami. Nie tłumaczę im za bardzo psychologii postaci, staram się przede wszystkim ich naznaczyć odpowiednimi emocjami, które potem, w trakcie pracy nad rolą i podczas zdjęć, oni sami w sobie pielęgnują. Od początku czułem, że ten casting jest dobry. Edoardo [Leo] i Stefano [Accorsi] naprawdę wyglądali na zakochanych. W „Sekrecie bogini fortuny” nie czułem na przykład potrzeby, aby moi bohaterowie musieli się całować. Zawarłem ich pragnienia przede wszystkim w spojrzeniach i drobnych gestach. Naznaczyłem ich pewną nieśmiałością – są trochę niepewni, ale też charakteryzują ich te emocje, które mamy zazwyczaj na początku miłosnego spotkania, rosnącej fascynacji.

Edoardo Leo znany jest polskiej publiczności jako jeden z „siedmiu wspaniałych” z filmu „Dobrze się kłamie w dobrym towarzystwie” [Perfetti sconosciuti, 2016]. Przy czym w filmie Genovesego wciela się w rolę homofoba, co tworzy ciekawy dialog między jego rolami. Natomiast Jasmine Trinca zdobyła za swoją rolę „włoskiego Oscara”, czyli nagrodę David di Donatello dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej. Jak sama stwierdziła, dziękując za nagrodę, to pan zgłosił do włoskiej akademii jej kandydaturę w tej kategorii.

Jasmine bała się, że jest jej za mało na ekranie, by zdobyć kandydaturę jako „aktorka pierwszoplanowa”. Przekonałem ją wówczas, że w ogóle nie w tym rzecz. Ważne jest to, jak wykorzystała ten czas ekranowy, jakie wrażenia zostawiła u widza swoją interpretacją postaci. Jej rola jest ważnym spoiwem historii i rzeczywiście też jest najważniejszą postacią żeńską filmu. Jasmine bała się, że włoska akademia na to tak nie spojrzy. Wyszło jednak na moje i z całą ekipą mogliśmy cieszyć się jej szczęściem.

Materiały dystrybutora Aurora Films

Kino Özpeteka to także wspaniałe ścieżki dźwiękowe i piosenki. „Gocce di memorie” z filmu „Okna” [La finestra di fronte, 2003], „Cinquantamila lacrime” z „Mine vaganti”, a teraz „Che vita meravigliosa” Diodato, czyli zwycięzcy tegorocznego Sanremo, najważniejszego festiwalu włoskiej piosenki. Ale to nie koniec – W „Sekrecie bogini…” pojawia się także legendarna piosenkarka Mina, absolutna ikona włoskiej kultury, o której sam Pedro Almodóvar chciał niegdyś nakręcić film.

Z Miną znamy się od trzech lat, bardzo się zaprzyjaźniliśmy, dzwonimy do siebie bardzo często. Mina to dla mnie przede wszystkim wspaniały, mądry człowiek. Piosenkę „Luna diamante” podarowała mi pewnego dnia w prezencie. Czytała scenariusz, zainspirował ją, a owocem tego stała się właśnie ta piosenka.

Szukałem też piosenki, która weszłaby na napisy końcowe. Osoba z produkcji przyniosła mi trochę utworów. Po odsłuchaniu 30 sekund piosenki Diodato powiedziałem, że znaleźliśmy już piosenkę dla naszego filmu. Piosenka okazała się hitem, a kilka miesięcy później Diodato wygrał z nową piosenką („Fai rumore”) Festiwal Piosenki Włoskiej w San Remo, najważniejszą imprezę muzyczną we Włoszech. Sam Diodato podkreśla w wywiadach, że nasz film bardzo mu pomógł, dzięki temu włoska publiczność poznała go na taką skalę.

Zadedykował pan swój film „Magnifica presenza” [2012] Wisławie Szymborskiej. Kiedy odbierał pan Złotego Glana na Forum Kina Europejskiego „Cinergia” w Łodzi, podkreślił pan, jak ważna dla pana życia i twórczości jest polska poetka. Wydaje mi się, że między wierszami pana najnowszej opowieści kryje się bardzo dużo z Szymborskiej. Wystarczy pomyśleć o „Miłości od pierwszego wejrzenia” czy „Nic dwa razy”. Jak czytam w drugim z wymienionych wierszy:

„Żaden dzień się nie powtórzy,

nie ma dwóch podobnych nocy,

dwóch tych samych pocałunków,

dwóch jednakich spojrzeń w oczy”…

 

Wisława Szymborska, podobnie jak wspomniana Mina, to jedna z najważniejszych osób mojego życia. W 2005 pewien dziennikarz chciał zrobić ze mną wywiad z okazji premiery mojego filmu „Cuore sacro” [Święte serce]. Początkowo nie chciałem wówczas zbytnio udzielać wywiadów, ale zgodziłem się, gdy usłyszałem, że dziennikarz jest właśnie z Polski, a stąd pochodzi jedna z najwspanialszych poetek w dziejach. W tym wywiadzie dużo mówiłem o mojej admiracji dla niej, a po dwóch miesiącach przyszedł do mnie tomik poezji z jej autografem – po polsku! Kasia Smutniak przetłumaczyła mi tę dedykację, która brzmiała „Dla Ferzana z głębi serca”. Na targach książki w Turynie przedstawiałem jej osobę i książki publiczności. Tam poznaliśmy się osobiście, to jeden z piękniejszych dni mojego życia. Następnie spotkaliśmy się w Rzymie, byliśmy razem na kolacji. Szymborska nauczyła mnie patrzenia na świat, życie i sztukę. Jednym z jej wierszy, które kocham najmocniej, są „Możliwości” [1986]. W moich filmach zawsze w scenografii ukrywam jakąś książkę Szymborskiej. Publiczność często nie zdaję sobie z tego nawet sprawy. Tak było, jest i zawsze będzie. Gdy podróżuję, zabieram zawsze ze sobą tomik jej poezji. Przynosi mi to radość, ale też ukojenie w chwilach zwątpienia. Kiedy czuję, że jej potrzebuję, czytam. Dzięki temu jest zawsze ze mną. I moim zdaniem właśnie to świadczy o wielkości artysty – jej twórczość żyje we mnie nieustannie.

Szymborska nauczyła mnie patrzenia na świat, życie i sztukę. Jednym z jej wierszy, który kocham najmocniej to „Możliwości” (1986). W moich filmach zawsze w scenografii ukrywam jakąś książkę Szymborskiej. | Ferzan Özpetek

Od Lecce aż po Neapol i Sycylię – przemierzył pan kamerą bardzo różne włoskie przestrzenie. Ale to właśnie Rzym jest najbliższy pana sercu. Co takiego ma w sobie stolica Włoch, że tak pana w sobie rozkochała? Jest pan również znany z tego, że walczy o czystość w mieście, przywrócenie jego splendoru.

To prawda, Rzym to miasto mojego życia na równi ze Stambułem. Uważam, że trzeba o to miasto walczyć, a władze bardzo często wykazują się bolesną niekompetencją. Zdjęcia śmieci w Rzymie i szczurów, które z nich wychodzą, obiegły świat i mówią same za siebie. Pandemia covid-19 spowodowała, że skupiliśmy się przede wszystkim na bieżącej sytuacji. Sam zostałem pomysłodawcą „święta białych fartuchów” [La festa dei camici bianchi], które ma się odbywać corocznie 20 lutego. Zostało to zaaprobowane również przez prezydenta Włoskiej Republiki. To święto jest dla wszystkich lekarzy i lekarek, pielęgniarzy i pielęgniarek, opiekunów i asystentów medycznych – wszystkich tych, którzy walczyli i wciąż walczą na pierwszej linii frontu z wirusem. Nie urodziłem się w Rzymie, ale wiem, że w Rzymie umrę. Tu mieszkam z moim ukochanym – tu jest mój dom, na dobre i na złe.