Wczorajsza decyzja quasi Trybunału Konstytucyjnego, w samym środku pandemii koronawirusa, zaskoczyła wszystkich – może jednak bardziej moment niż sama decyzja. Wszak i Andrzej Duda, i Jarosław Kaczyński od dawna zapowiadali, że są za tym, by odebrać kobietom prawo do przerwania ciąży ze względu na ciężkie i nieodwracalne wady płodu, a dokonanie tego w formie decyzji quasi TK jest zagraniem na miarę cynizmu politycznego Kaczyńskiego.
Być może za wcześnie jeszcze na pogłębione rozważania na temat tego, co się stało, ale na myśl cisną się trzy kwestie, o których nie powinniśmy zapominać. Ani teraz, ani później, ani przy podejmowaniu naszych decyzji życiowych i politycznych.
Nigdy nie było żadnego „kompromisu”
Wczoraj TK zdelegalizował aborcję z przyczyn embriopatologicznych. Być może ten TK wcale nie jest prawomocnym Trybunałem, a wczorajszy „wyrok” wcale nie jest wyrokiem, skoro w składzie orzekającym zasiadali tak zwani sędziowie dublerzy. Ale przecież „legalny” Trybunał sprzed 2016 roku też nie był łaskawy dla kobiet oraz ich praw. Jak przypomniał Tomasz Terlikowski, skazywanie kobiet na tortury i zmuszanie do rodzenia dzieci to nie dzieło wyłącznie PiS-u, ale całej elity politycznej od 1989 roku.
W 1993 roku ustawodawca radykalnie ograniczył prawo do aborcji. W 1996 roku lewica usiłowała zmienić ustawę i przywrócić kobietom prawo do przerwania ciąży z powodów społecznych. Rok później TK pod kierunkiem prof. Zolla odrzucił tę zmianę. W 2015 roku TK po kierunkiem prof. Andrzeja Rzeplińskiego zabezpieczył klauzulę sumienia.
Nigdy nie było żadnego kompromisu aborcyjnego. Było widzimisię Kościoła oraz konserwatywne i konformistyczne elity polityczne i prawnicze. Ustawa z 1993 roku była przyjęta przy ogromnych protestach kobiet, przy zupełnym zignorowaniu ich głosu i praw. W 1992 roku 50 procent społeczeństwa było za utrzymaniem pełnego dostępu kobiet do aborcji, a w 1997 roku było to już 60 procent. Dlatego właśnie Sejm zignorował 1,7 miliona podpisów obywateli pod wnioskiem o referendum w 1992 roku.
Obecnie powoływanie się na badanie CBOS z 2016 roku, według którego 60 procent społeczeństwa było za utrzymaniem obecnej ustawy, nie jest miarodajne, jeśli wziąć pod uwagę 23 lata agresywnej propagandy „obrony życia” ze strony Kościoła katolickiego i większości klasy politycznej.
Kobiety też głosowały na PiS
Wyrok quasi TK to nie jest zasługa i wina Julii Przyłębskiej, Kościoła, diabolicznego umysłu Jarosława Kaczyńskiego czy działalności Ordo Iuris. To jest wina wszystkich, którzy głosowali na PiS od 2015 roku. W tym również kobiet. Kobiety zawsze nieznacznie rzadziej głosowały na PiS (i Konfederację ma się rozumieć) niż mężczyźni. Jednak w ostatnich wyborach prezydenckich w drugiej turze, 50,3 procent kobiet zagłosowało na Andrzeja Dudę, który w kampanii – ani przed nią – nie ukrywał, co myśli o prawie kobiet do przerwania ciąży ze względu na wady płodu. A myślał, że kobiety powinny rodzić dzieci z wadami – i kropka.
I dodajmy: 69 procent kobiet w wieku 18–39 lat tuż przed wyborami deklarowało, że nie chce głosować na Dudę, a frekwencja wśród kobiet była wyższa niż wśród mężczyzn. Dodajmy, gwoli ciekawostki, że według badania CBOS z 2013 roku aż jedna czwarta lub jedna trzecia Polek dokonała w życiu aborcji, przy czym dla kobiet starszych (powyżej 35. roku życia) ten wskaźnik był aż trzykrotnie wyższy. 42 procent kobiet w wieku 55–64 lata przyznało się, że przynajmniej raz w życiu przerwało ciążę. Słowem, starsze kobiety, które same w życiu miały niejedną legalną aborcję, nam młodszym, taki los zgotowały.
Wszystko to każe zastanowić się, co myślą kobiety, które głosują na PiS? Przecież nie całe 50,3 procent kobiet w społeczeństwie jest fanatyczkami, które kazałyby swoim córkom rodzić martwe czy ułomne płody, zwłaszcza że ich własny czas reprodukcyjny upłynął w czasach legalnej aborcji w PRL, z której to hojnie korzystały. Widać, niestety, że polskie kobiety wciąż nie potrafią myśleć w kategoriach własnego interesu politycznego (jak nie swojego własnego, to swoich córek, chyba że myślą naiwnie, że ich córek czy wnuczek to nie spotka).
Efekt demograficzny
I wreszcie ostatnia kwestia. Wszyscy pryncypialni obrońcy życia i rodziny, fundamentaliści z Ordo Iuris czy mizogini z PiS-u i Konfederacji zawsze jako pragmatyczny cel swoich działań podają demografię. Mamy chronić każde życie, rocznie jest „mordowanych 40 milionów” dzieci i kobiety mają rodzić więcej, żebyśmy biologicznie jako naród byli wielcy i liczni. Niezmiennie jednak od lat 90. mamy jeden z najniższych wskaźników dzietności w Europie.
Czy ktoś z nich teraz lub wcześniej poświęcił chwilę uwagi, by zastanowić się (nie powiem już, by zbadać empirycznie), jak zmuszanie kobiet do rodzenia chorych lub martwych dzieci wpłynie na decyzje kobiet o posiadaniu dzieci? Czy świadomość, że gdyby coś w ciąży poszło nie tak, nie może liczyć na żadną pomoc, nawet na badanie prenatalne i będzie zmuszona czekać 9 miesięcy i urodzić takie bardzo i nieuleczalnie chore dziecko, naprawdę sprawi, że będzie się w Polsce rodziło więcej dzieci i kobiety będą chętniej decydować się na zostanie matką? Bo ja wątpię. I mówię to jako kobieta.
Większość kobiet chce mieć dzieci. Ale zdrowe dzieci. Są gotowe zapłacić bardzo wysoką cenę, by móc mieć dziecko. Ale zdrowe dziecko. I nie wszystkie kobiety mają tak mocne pragnienie posiadania dziecka, że będą gotowe zaryzykować urodzenie bardzo chorego dziecka, które albo umrze tuż po porodzie, albo nie daj Boże, nie. Przecież od samego stresu kobiety w ciąży, mogą powstać nie tylko wady rozwojowe płodu, ale w ogóle może dojść do jego obumarcia.
Nie oszukujmy się, jak napisała na swoim profilu na FB pewna internautka, urodzenie zdrowego dziecka to jest loteria, w której ona (ani ja i pewnie większość świadomych kobiet, która stoją przed takim dylematem) nie jest pewna, czy ma siłę nawet spróbować zagrać. A co dopiero teraz.
Zakończenie
Na koniec, pamiętajmy jedno. I niech lekarze przede wszystkim pamiętają, skoro politycy i niektórzy prawnicy nie chcą. Zdrowie to stan pełnego fizycznego, umysłowego i społecznego dobrostanu (nie tylko całkowity brak choroby czy niepełnosprawności). Każda niechciana ciąża jest zagrożeniem dla zdrowia i życia kobiety.
Ilustracja wpisu: fot. Jacek Walicki, lic. Creative Commons.