Temat reportażu Jawłowskiego wydaje się samograjem. Autor w centralnym punkcie stawia carobożników, niekanoniczny ruch wewnątrz rosyjskiego prawosławia, którego członkowie uważają śmierć Mikołaja II za męczeńską i w dość kontrowersyjny sposób porównują ją do śmierci Chrystusa. Tłem dla poczynań sekciarzy jest położone po wschodniej stronie środkowego Uralu miasto Jekaterynburg, centrum kultu carobożników i równie istotny bohater reportażu. To właśnie tutaj, ponad sto lat temu, bolszewicy rozstrzelali carską rodzinę – imperatora, jego małżonkę i dzieci.

Pielgrzymowanie po uralsku

Reportażysta znalazł się na Uralu we właściwym czasie. Podczas jego pobytu w mieście rozpoczęły się tam obchody stulecia carskiej męki. Ich częścią była pielgrzymka z miejsca mordu ostatniego cara Rosji do domniemanego miejsca pogrzebania jego szczątków. Dzisiaj znajduje się tam monastyr, wzniesiony w pierwszym roku nowego milenium.

Jawłowski dołącza do gorliwych wyznawców kultu i oddaje im głos. Ten zabieg jest chyba największą wartością „Miasta biesów”. Choć napotkanych Rosjan łączy wspólna wiara, to pozostają oni dalece niejednorodni. Ich opowieści pozwalają czytelnikowi poznać nie tylko losy carobożników, ale także rzeczywistość, w której funkcjonują. W jednym miejscu autor spotyka dwie siostry, które w niepewnym świecie nowoczesności pilnie poszukują moralnego kompasu. Odnajdują go we wspomnianym monastyrze, gdzie mogą ogrzać się przy religijnym żarze. Z kolei w jekaterynburskich katakumbach Cerkwi na Krwi, Jawłowski słucha wykładu Piotra Multatuliego, samozwańczego historyka, który podczas prawosławnego festiwalu ujawnia prawdę o zdradach narodu rosyjskiego i wylicza jego grzechy. Jego wystąpienie jest doskonałą ilustracją tego, w jaki sposób nastroje rewanżystowskie i ksenofobiczne wzmacnia się, mityzując carską Rosję. Na słuchaczy taki przekaz działa i nie ma znaczenia to, że procarską retorykę łączy się tutaj z pewnym zrozumieniem dla Stalina. Wreszcie, wraz z autorem spotykamy jednego z obecnych w Jekaterynburgu Kozaków. Jego postać to ucieleśnienie losu miliona społecznych wyrzutków, których na margines wyrzuciła transformacja ustrojowa, przestępczość i choroba alkoholowa. Tacy jak on wyjątkowo łatwo poddają się postępującej wszędzie radykalizacji.

Autor zdaje się argumentować, że to właśnie społeczne tło decyduje o atrakcyjności kultu cara i pomaga mu się odrodzić. Według carobożników ostatni monarcha padł ofiarą szeroko zakrojonej intrygi, stając się męczennikiem za wiarę i rosyjskość. Ta wizja antycarskiego – a tym samym antyrosyjskiego – spisku przyciąga coraz to nowych wyznawców, rozczarowanych otaczającą ich rzeczywistością, wyplutych przez system, niepotrafiących się odnaleźć w przyspieszającym świecie. Pozwala ona zachować nostalgiczny obraz czystej Rusi, nieskażonej przez liberałów, Żydów czy kosmopolitów. W tym ujęciu ta pierwsza jest niewinna i święta, ci ostatni uosabiają grzeszną współczesność, którą najlepiej definiują słowa samego Mikołaja II: „wokół kłamstwo, zdrada i tchórzostwo”. Nie jest to w Rosji marginalny punkt widzenia. Borys Knorre, rosyjski socjolog, którego Jawłowski pyta o carobożników, mówi, że fakt dotarcia wiary w męczeńską śmierć cara pod strzechy nie jest odosobnionym zjawiskiem, lecz szerszym procesem. „Sam byłem zaskoczony tym, jak bardzo w ostatnich latach ludowy kult Mikołaja II rozpowszechnił się na głębokich wsiach” (s.188), mówi badacz. I ciągnie dalej, opisując, jak elementy powstałego na radykalnych krańcach cerkwi ruchu zaczęły być inkorporowane przez kościelny mainstream.

Święci Stalin i Mikołaj II

Autor sygnalizuje tutaj ciekawy wątek. W warunkach, w których działalność organizacji pozarządowych o prozachodnim rysie jest praktycznie uniemożliwiona przez rosyjską legislację (prawo o tak zwanym „zagranicznym agencie”, wspomniane również w reportażu), to właśnie organizacje związane z cerkwią zapewniają namiastkę społeczeństwa obywatelskiego. Autor pokazuje to na przykładzie Ałapajewska, opustoszałego miasteczka, w którym prawosławni wolontariusze pomagają samotnym matkom i zawiadują parafialnym bankiem żywności. Jedna z wolontariuszek ostrożnie wytyka marazm państwowych urzędów, których symbolem jest bezduszny biurokrata: „A urzędnik to urzędnik, on nie będzie się przejmował różnymi rzeczami. To znaczy nie chciałabym nic złego…, po prostu urzędnik…, no, sami rozumiecie” [s. 181]. Nie dziwi więc popularność przycerkiewnych stowarzyszeń, które nie zawsze muszą przychodzić w sukurs Kremlowi – mogą przecież propagować treści radykalne, jak w przypadku wyznawców męczeńskiej śmierci cara.

Stosunek carobożników do obecnej władzy to zresztą inna kwestia. Na pierwszy rzut oka ich fiksacja na postaci cara powinna – przynajmniej do pewnego stopnia – stać w sprzeczności z obecnym „mitem założycielskim” Federacji Rosyjskiej. Szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę, że władzę na Kremlu dzierży pułkownik KGB, Władimir Putin. Ten czekistowski rodowód każe przecież szanować tych, którzy strzelali do bezbronnej carskiej rodziny, a to na logikę jest sprzeczne z kultem Mikołaja II.

Problem w tym, że to rozumowanie jest zupełnie oderwane od rzeczywistości. Owszem, tzw. Dzień Czekisty jest hucznie obchodzony na Kremlu, a część aparatu władzy nie ukrywa swojej przynależności do kręgu służb specjalnych. Jednocześnie jednak reżim już od dwudziestu lat w dowolny sposób wykorzystuje rosyjską historię i różne, często wzajemnie ze sobą sprzeczne, tradycje. „Putinizm” to ideologia o niezwykle mglistej naturze [1]. Można oczekiwać, że z postacią Mikołaja II – zgodnie z wykładnią carobożników skupiającą antyzachodnie i ksenofobiczne resentymenty – będzie podobnie jak ze Stalinem. Kreml będzie nią skutecznie „grał” [2].

Niepotrzebne dygresje

Kiedy Jawłowski wyjaśnia nam skomplikowane zależności pomiędzy carobożnikami, rosyjską historią a współczesną władzą, idzie mu to bardzo sprawnie. Gorzej jednak, gdy postanawia zboczyć z tropu i zaburzyć logikę wywodu. A robi to, niestety, dość często. Wprowadzenie, w ciekawy sposób przedstawiające scenę mordu cara, dość wyraźnie sygnalizuje wspólny mianownik całej książki – stąd tym większe zdziwienie u czytelnika, kiedy następne strony „Miasta biesów” poświęcone są sprawom dość odległym od wiodącego tematu reportażu.

Zaraz po wstępie otrzymujemy rozdziały omawiające historię Jekaterynburga i postać wywodzącego się z tego miasta (ówczesnego Swierdłowska) pierwszego prezydenta Federacji Rosyjskiej Borysa Jelcyna. Oczywiście, waga tej postaci dla współczesnej Rosji jest niebagatelna – a i w odrodzeniu kultu cara Jelcyn odegrał swoją rolę. Jednak szczegółowy opis dokonań tego prezydenta, z naciskiem na jego niedopatrzenia i błędy, z punktu widzenia głównego wątku wydaje się niepotrzebny. Narracja Jawłowskiego, który w ekspresowy i naznaczony wyrazistymi opiniami sposób zaznajamia nas z historią rosyjskiej transformacji, wypada niezwykle blado. Subiektywne spojrzenie autora może przeszkadzać czytelnikom bardziej zaznajomionym z najnowszą historią Rosji. Dla przykładu, w opisie wyborów prezydenckich z 1996 roku Jawłowski stwierdza, że w obozie jelcynowskim „rzucono do walki wszelkie dostępne aktywa”, milczeniem zaś zbywa pierwsze w historii Federacji Rosyjskiej masowe fałszerstwa wyborcze, których dokonano właśnie na korzyść Jelcyna. W „Mieście biesów” jest też krótki ustęp o Niemcowie, w superlatywach opisujący jego działalność na poziomie obwodu niżnonowogrodzkiego – podczas gdy ocena poczynań tego opozycjonisty i polityka jest wśród mieszkańców samego Niżnego Nowogrodu o wiele bardziej niejednoznaczna [3].

Jawłowski ciekawie pokazuje, jak opisywane przez niego publiczne postacie odnoszą się do kultu caratu. Stara się przy tym naświetlić, jak budował się putinowski reżim i w jaki sposób kreowało się polityczno-społeczne przyzwolenie na rewanżyzm. Jego relacja jest szczegółowa, jednak nie na tyle, by kompleksowo ująć owe procesy na kartkach reportażu. Rozdziały „dziennikarskie”, tj. opisujące chociażby medialną wrzawę wokół filmu „Matylda”, ukazującego romans polskiej baletnicy i przyszłego cara Rosji, są drobiazgowe, ale mało odkrywcze. Autor ze znawstwem wymienia kolejne postacie i wydarzenia. W reportażu pojawią się Igor Girkin, lider donbaskich separatystów, Sergiej Kowalow, nieustępliwy sowiecki dysydent, czy rosyjski miliarder Michaił Prochorow. Jawłowski wprowadza ich na chwilę, żeby dorzucili swoje trzy grosze do relacji, a następnie w kolejnym akapicie porzuca na dobre. Czytelnik ma więc wrażenie obcowania z nieistotnymi manekinami, o których szybko zapomina. Szkoda, że w tych rozdziałach, w których autor bada genealogię rosyjskiego rewanżyzmu – czy to opisując prezydenturę Jelcyna, czy jej współczesną recepcję – nieczęsto pojawiają się głosy samych Rosjan, których spotkał na swojej drodze. Oni z pewnością ożywiliby narrację.

Pogubione puzzle

Na osobną uwagę zasługuje bardzo ciekawy rozdział opisujący „centrum liberalnych bylin”, czyli znajdujące się w Jekaterynburgu Prezydenckie Centrum Borysa Jelcyna – muzeum upamiętniające pierwszego prezydenta Rosji. Wraz z autorem oglądamy wystawy utrwalające mit demokratycznej Rosji, który bynajmniej nie jest żadną aberracją. To po prostu jeden z wielu elementów rosyjskiej historiografii. Samo centrum jest „parkiem kultury” o określonej tożsamości, z modnymi sklepami i otwartymi przestrzeniami biurowymi. Stanowi ono ciekawy przykład liberalnej „oazy”. To fenomen, który często pomijamy milczeniem, mówiąc o Rosji [4].

Jednak i w tym przypadku można odnieść wrażenie, że fragment o Prezydenckim Centrum Borysa Jelcyna nie pasuje do opowieści o carobożnikach, a cała sprawa zasługiwałaby na osobny reportaż. Podobnie jest z ostatnim rozdziałem, doklejonym jakby na siłę. Opowiada on o jekaterynburskich protestach z 2019 roku, podczas których mieszkańcy doprowadzili do odwołania kontrowersyjnej decyzji o wybudowaniu cerkwi na terenie miejskiego parku. Autor, kończąc „Miasto biesów”, wymienia ostatnio powstałe w Rosji ruchy społeczne i przekonuje, że w wyniku przebudzenia się antyputinowsko nastawionej młodzieży dojdzie w końcu do załamania się reżimu. W przeciwieństwie do opinii przedstawionych w innych rozdziałach reportażu, nie podpiera jednak tego stwierdzenia wypowiedziami Rosjan i wszystko przedstawia raczej z oddalonej, geopolitycznej perspektywy.

„Miasto biesów” Jawłowskiego stanowi zatem rzecz trudną do oceny. Niezwykle ciekawe opisy przeplatają się tu z kronikarskimi i nieprzekonującymi wywodami. Rozmowy z Rosjanami i Rosjankami, które stanowią najjaśniejszy punkt książki, zestawione są z relacjami o błazeństwach putinowskich artystów i propagandystów. Te ostatnie, choć symptomatyczne, nie wnoszą nic nowego do naszej wiedzy o współczesnej Rosji i zdecydowanie poświęca się im w książce zbyt wiele uwagi. Podobnie rzecz się ma z fragmentami, w których autor porzuca wątek prawosławnych radykałów i skupia się na analizie rosyjskiej polityki na poziomie federalnym – między innymi pisząc o działalności telewizyjnych hochsztaplerów czy przyczynach niepopularności Jelcyna. Innymi słowy, „Miasto biesów” zostało pomyślane jako reportaż i powinno nim pozostać. Bez zbędnych dygresji i wyliczania nieskończonej liczby nazwisk byłoby fascynującą podróżą w świat carobożników. Do czytelnika należałoby wówczas wyciągnięcie wniosków z tego spotkania.

Przypisy:

[1] K. C. Langdon, V. Tismaneanu, „Putin’s Totalitarian Democracy: Ideology, Myth, and Violence in the Twenty-First Century”, wyd. Springer International Publishing, Cham 2020.
[2] K. Chawryło, „Stalin w dzisiejszej Rosji”, Ośrodek Studiów Wschodnich im. Marka Karpia, Warszawa 2017.
[3] „Special issue: Boris Nemtsov 1959–2015” [w:] „Demokratizatsiya: the Journal of Post-Soviet Democratization”, vol. 24, nr 1, zima 2016.
[4] M. Jampolski, „Park kultury. Kultura i nasilie w Moskwie siegodnia”, wyd. Nowoje Izdatelstwo, 2018.

 

Książka: 

Albert Jawłowski, „Miasto biesów. Czekając na powrót cara”, wyd. Czarne, Wołowiec 2020.