Wiedźmun. Słodki zapach potwora o zmierzchu” Tomasza Samojlika – poleca ANNA ANZULEWICZ

Ta historia zaczyna się w zupełnie innym miejscu, niż mogłoby się wydawać czytelnikowi, który przelotnie spojrzy na okładkę. Wiedźmun, pogromca potworów, nie jest najważniejszą postacią tej opowieści. Główną bohaterką jest Kira – dziewczynka żyjąca samotnie w ponurej przyszłości. Jej ojciec zaginął bez wieści pięć lat wcześniej, prawdopodobnie próbując ratować świat przez zagładą. Kira, sfrustrowana życiem w bunkrze w towarzystwie robotycznej niańki, postanawia wyjaśnić tajemnicę zniknięcia taty. Dzięki wypracowanej przez niego technologii, dziewczynka przeskakuje przez różne światy i wymiary, aż w końcu ląduje w fantastycznej krainie Wiedźmuna Gierwałda (zbieżność imienia nieprzypadkowa).

Jak w każdej szanującej się parodii, wszystko jest tu nieco na opak – Wiedźmun jest mało elokwentny, czarodziejki skoncentrowane bardziej na likwidowaniu zmarszczek niż na czarowaniu, a tak zwani źli są… cóż, niezwykle uroczy. Dotyczy to przede wszystkim potworów, które są najjaśniejszym punktem komiksu i mam nadzieję, że to one będą grać pierwsze skrzypce w kolejnych jego odsłonach. Potwory są kolorowe, różnorodne i całkiem przyjazne, o ile nikt im nie przeszkadza.

Historia wizyty Kiry w świecie Wiedźmuna nie jest szczególnie porywająca ani rozbudowana, jest za to miła w odbiorze i może stanowić ciekawą przeciwwagę dla ciemnych, krwawych, halloweenowych opowieści. Na szczególne docenienie zasługują ilustracje autora. Tomasz Samojlik to naukowiec, który w wolnych chwilach ilustruje i pisze książki. Trzeba przyznać, że pan Tomasz ma niesamowity talent do tworzenia uroczych stworzeń, które więcej mają wspólnego z pokracznymi przytulankami niż ze straszliwymi kreaturami. Jeśli więc chcecie rozjaśnić sobie jesienny mrok, oglądając ilustracje sympatycznych potworków, z czystym sumieniem polecam pierwszą część komiksu o Kirze i Wiedźmunie.

 

Książka:

Tomasz Samojlik, „Wiedźmun. Słodki zapach potwora o zmierzchu”, wyd. Kultura Gniewu, Warszawa 2020.

 


 

Tajemnica Rydlińskiego Lasu” Samuela J. Halpina – poleca MAGDALENA FURMANIK-KOWALSKA

Kiedy zamieszkasz w Sadzi musisz pamiętać o zasadach:

  1. „Wszelkie pranie ma być robione za dnia. Ubrania muszą być zdejmowane ze sznura codziennie przed szóstą wieczorem (nawet jeśli nadal są mokre).”
  2. „Każda kostka cukru ma być trzymana pod kluczem.”
  3. „Na noc zamykaj okno na zasuwkę i zaciągaj zasłony.”
  4. „NIGDY, PRZENIGDY nie wycieraj kurzu z parapetów.”

Dlaczego? Nikt nie pamięta. Dwunastoletnia Poppy poznaje te zasady już pierwszego dnia swojego pobytu w tym miasteczku. Jej ekscentryczna, lecz jednocześnie niezwykle ciepła i mądra babcia Bunia przestrzega ich z nabożną trwogą.

Sadź to niewielkie angielskie miasteczko leżące nad rzeką w okolicy Rydlińskiego Lasu. Miejsce zwyczajne, czy wręcz nudne, o którym świat zapomniałby, gdyby nie znajdująca się w głębokim lesie fabryka. Fabryka produkująca zachwycające tkaniny niemające sobie równych w urodzie i jakości nigdzie na świecie, mimo że wydaje się opuszczona i nikt z okolicznych mieszkańców w niej nie pracuje. W miasteczku krążą też mrożące krew w żyłach historie o znikających dzieciach. Ich tropem podąży Poppy i jej nowy przyjaciel Erasmus, lokalny outsider, zwany przez rówieśników Szparagiem bądź Komputerem. Do czego doprowadzi ich śledztwo? Co oznacza niebieski proszek pojawiający się w miejscach, gdzie znikają dzieci? Co oznacza napis „Stżerz się Mamrota Marleya”? Czym są tajemnicze Klikki?

„Tajemnica Rydlińskiego Lasu” to wciągająca powieść detektywistyczna dla nastolatków, ale starsi czytelnicy też zapewne zostaną „wkręceni” w sadziową historię. Jej autorowi udało się utrzymać nastrój niepokoju przez całą fabułę, przy czym umiejętnie dawkować kolejne tropy śledztwa. Jest to jednocześnie opowieść o dorastaniu, akceptacji inności, uważności i troski wobec drugiego człowieka. Odkryjcie tajemnicę Rydlińskiego Lasu!

 

Książka:

Samuel J. Halpin, „Tajemnica Rydlińskiego Lasu”, przeł. Agnieszka Walulik, il. Hannah Peck, wyd. Wilga (Grupa Wydawnicza Foksal), Warszawa 2020.

 


 

Jonatan i Biały Kruk” Andrzeja Marka Grabowskiego – poleca ANNA MIK

Najnowsza książka Andrzeja Marka Grabowskiego (z fantastycznymi ilustracjami Marcina Minora), zgodnie z przestrogami samego autora, jest pozycją nieco dziwną. Dziwaczny wydaje się między innymi jeden z jej głównych bohaterów, błazen zaklęty w gawrona, z misją zwodzenia dzieci na drogę zła. Jego ofiarami jest dwójka chłopców z warszawskiego Mokotowa – Jonatan i Łukasz. Obaj zostają uwikłani w intrygę Białego Kruka, Pana ciemności i grzesznej rozpusty, kolekcjonującego ludzkie dusze. By go pokonać, przyjaciele muszą oprzeć się licznym pokusom: przejażdżce Ferrari, fastfoodowej uczcie oraz… lotom w kosmos z kolorowymi niedźwiedziami, Hippoxianami.

Tak jest, mroczna wizja wszechświata rządzonego przez kruki, gawrony i wrony zostaje w zaskakujący sposób zestawiona z przygodami na planecie zamieszkałej przez nieznane ludziom formy życia. W całej historii trudno ostatecznie dowieść, co się wydarzyło naprawdę, a co było jedynie zmyśleniem. Jednak najbardziej problematyczny wydaje się być wątek tytułowego bohatera Jonatana. Na samym początku gawron podrzuca mu księgę, dzięki której chłopiec zanurza się w kosmicznej rzeczywistości. Chcąc powrócić do świata lektury, „oddaje” dusze swojego rodzeństwa Białemu Krukowi. W zamian może uczestniczyć w życiu Hippoxian naprawdę – wystarczy, że gawron udziobie go w rękę. Wątek „narkotyczny” jest tu dość wyraźnie nakreślony, co może budzić konsternację. Dlaczego lektura książki okazuje się przekleństwem, a gra w piłkę zbawiennym antidotum, nie potrafię powiedzieć. A to tylko jedne z wielu zagmatwanych wątków.

Zróżnicowanie gatunkowe powieści nadaje jej świeżości i pozwala spojrzeć na wykorzystane strategie z nowej perspektywy. Jednocześnie nie można oprzeć się wrażeniu, że Grabowski chciał wprowadzić zbyt wiele wątków. Bardziej widziałabym tę książkę rozbitą na kilka części, w których historie bohaterów zostałyby pogłębione, a świat przedstawiony nie dzieliłby się tylko na biblijne „czarne” i „białe”. Kto wie, może doczekamy się kolejnych części?

 

Książka:

Andrzej Marek Grabowski, „Jonatan i Biały Kruk”, il. Marcin Minor, wyd. Adamada, Gdańsk 2020.

 


 

Nie bój się! Wielka księga strachu (nie tylko) dla cykorków” Milady Rezkovej – poleca ANNA OLMIŃSKA


Dlaczego strach jest potrzebny? Jakie są korzyści z odczuwania strachu w najróżniejszych jego odmianach? Czy bohaterstwo to umiejętność całkowitego wyzbycia się strachu, czy może zdolność oswojenia lub przezwyciężenia go? Na te i inne pytania odpowiada książka „Nie bój się! Wielka księga strachu (nie tylko) dla cykorków” Milady Rezkovej, Lukáša Urbánka i Jakuba Kašego. Po jej lekturze młodzi czytelnicy będą świetnie przygotowani nie tylko do czytania mrożących krew w żyłach historii, ale i – a tak naprawdę przede wszystkim – do radzenia sobie ze strachem na co dzień.

Głównymi bohaterami opasłego tomu są strach, który poznajemy jako uśmiechniętą czarną kulkę z rękami i nogami, i Jurek – chłopiec, który dopiero zaczyna świadomie poznawać targające nim emocje. Na kartach książki strach pełni funkcję przewodnika po skomplikowanym świecie biologii. Tłumaczy chłopcu po kolei, czym jest, co go wywołuje, jak ludzkie ciało może na niego reagować i co odpowiada za te reakcje. Pokazuje też, że wrodzony strach (w odpowiednich dawkach: nie za małych, ale i nie za dużych) to coś pozytywnego, co na przestrzeni wieków pozwoliło ludziom przetrwać. Ta funkcja strachu jest ważna również w naszym codziennym życiu.

Strach ma różne odmiany – nie tylko obezwładniającego lęku, niezrozumiałej fobii czy narastającego niepokoju, ale i zwykłego zmartwienia czy tremy przed ważnym występem. Nie bez przyczyny towarzyszą nam one przez całe życie. Hormony wytwarzane pod wpływem bodźców budzących strach dają ciału kopa, żebyśmy mogli lepiej poradzić sobie z napotykanymi przeciwnościami. A jeśli sytuacji trudnych jest za dużo, ciało wysyła nam sygnał, że powinniśmy zwolnić i bardziej o siebie dbać.

„Nie bój się!” to książka, która uczy, że każdy (nawet superbohater!) odczuwa strach i absolutnie nie powinniśmy się tego wstydzić, niezależnie od tego, ile mamy lat i jakiej jesteśmy płci. Powinniśmy raczej starać się ten strach oswoić. Możliwe to będzie tylko wtedy, gdy poznamy bliżej nie tylko strach i sytuacje, które go u nas wywołują, ale też samych siebie.

 

Książka:

Milada Rezkova, „Nie bój się! Wielka księga strachu (nie tylko) dla cykorków”, il. Lukáš Urbánek, Jakub Kaše, przeł. Anna Nowak, wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 2020.

 


 

Adaptacje komiksowe „Roku 1984” i „Folwarku zwierzęcego” George’a Orwella – poleca AGNIESZKA SAWALA-DOBERSCHUETZ

W tym roku, żeby postraszyć przy okazji Halloween, wybrałam komiksowe adaptacje kultowych powieści George’a Orwella – „Rok 1984” i „Folwark zwierzęcy”. Dlaczego? Bo przerażają swoją realnością. Napisane pod koniec lat 40. XX wieku nie straciły (niestety) na aktualności.

Piętnowany w futurystycznej antyutopii „Rok 1984” totalitarny system (wówczas stalinowski), wydaje się dziś nadzwyczaj znajomy: państwem rządzi wszechpotężna władza nieznosząca sprzeciwu i kontrolująca każdą dziedzinę życia obywateli. Ci dzielą się na trzy klasy – wyższych funkcjonariuszy partyjnych, szeregowych członków partii przypominających mrówki-robotnice, oraz tak zwanych proli (skądinąd znakomitą większość społeczeństwa), postrzeganych jako prymitywnych, łatwo sterowalnych podludzi. „Prole i zwierzęta są wolne” – nieuświadomione społecznie, bierne, a więc niegroźne. Pozostali obywatele skłóconego z resztą świata radykalnego państwa są nieustannie inwigilowani (Wielki Brat obserwuje ich każdy krok za pomocą wszechobecnych teleekranów, służb szpiegowskich i Policji Myśli). Najdrobniejszy przejaw niesubordynacji grozi ewaporowaniem, czyli usunięciem nie tylko ze świata żywych, ale i z kart historii. Na potrzeby manipulujących rzeczywistością ministerstw (o przewrotnych nazwach, jak „Ministerstwo Prawdy” czy „Ministerstwo Miłości”) informacje, zapisy w archiwach, książki i podręczniki historii są cenzurowane (w nowomowie partyjnej ten proceder zwie się „aktualizowaniem faktów”).

Nie istnieje pojęcie praw człowieka, obywatela, wolności słowa ani nawet myśli. Państwo jest cały czas w stanie wojny ze zmieniającymi się wrogami („Wojna to pokój!”). Nie wolno się śmiać, uczyć, kochać, nawet przyjaźnić. Obywatele żyją w dezinformacji, niedostatku, samotności i strachu. Główny bohater, Winston, pracownik Ministerstwa Prawdy, dostrzega zakłamanie i niesprawiedliwość systemu, dopuszcza się myślozbrodni. Wraz z nielicznymi buntownikami spiskuje przeciwko Wielkiemu Bratu…

W „Folwarku zwierzęcym” również dochodzi do buntu – zwierząt przeciwko uciskającemu je człowiekowi. Rewolucja wydaje się początkowo idylliczna: mądrzejsze od reszty świnie planują doskonały zamach stanu. Zwierzęta wyganiają człowieka i samodzielnie organizują sobie życie na farmie. Świnie obejmują rządy, a reszta zwierząt pokornie pracuje, świadoma ceny, jaką przyjdzie zapłacić za wolność i równość: dyscypliny, cięższej pracy, ograniczonych plonów, a więc i racji żywnościowych. Władza jednak psuje, świnie stają się coraz bardziej despotyczne i pazerne. Szybko okazuje się, że bywają „zwierzęta równiejsze”, a folwark, uwalniając się od człowieka, wpada z deszczu pod rynnę.

Co w tej wizji przeraża najbardziej? Fakt, że zwierzęta, nawet podejrzewając niesprawiedliwość, jaka je spotyka, pozwalają świniom (władzy) na tak wiele. Małymi kroczkami zostają wpędzone w niewolnictwo. A gdy się na to nie godzą – są eliminowane.

Ilustracje Fido Nestiego do powieści graficznej „Rok 1984” są niezwykle sugestywne – ponura to książka bez najmniejszej iskierki optymizmu. Za to „Folwark” zaadaptowany przez brazylijskiego ilustratora ODYR-a (który całą powieść okrasił malowanymi obrazami), formułą i kolorystyką przypomina książki dla dzieci. Czy znajdziemy w którejś z książek iskierkę nadziei? Szczęśliwe zakończenie? Nie zdradzę. Podpowiem tylko – czytajcie Orwella (z dziećmi) i wysnujcie wnioski. To od nas zależy, jaki będzie koniec ponurych antyutopii.

 

Książki:

George Orwell, „Rok 1984”, adaptacja i ilustracje Fido Nesti, przeł. Małgorzata Kaczarowska, wyd. Jaguar, Warszawa 2020.
George Orwell, „Folwark zwierzęcy”, adaptacja i ilustracje ODYR, przeł. Małgorzata Kaczarowska, wyd. Jaguar, Warszawa 2020.

 


 

Strachociny. Strzeż się stracha” Dominika Łuszczyńskiego – poleca KRZYSZTOF RYBAK

W Strachocinach straszy… A przynajmniej tak wydaje się Przemkowi, który podczas z pozoru rutynowej przejażdżki przez las uszkadza nowy rower i jest zmuszony do przejścia przez pole pszenicy, gdzie wpada na stracha na wróble. Kukła od razu wywołuje w chłopcu niepokój, ale prawdziwe przerażenie ogarnia go w chwili, gdy strach ożywa, jego oczy rozświetlają się na czerwono, długie ręce wyciągają się ku bohaterowi, a postać zaczyna go gonić. Patrykowi udaje się bezpiecznie uciec do domu, jednak straszliwe spotkanie nie daje o sobie zapomnieć – chłopak opowiada o nim Antkowi, Damianowi i Uli, dzięki której przyjaciele odkrywają straszliwą przeszłość Strachocin, nawiedzanych w przeszłości przez potwornego Straszydlaka. Wiedza ta przyda im się zwłaszcza podczas próby pokonania upiora – niestety, nie wszystko idzie zgodnie z planem…

Dominikowi Łuszczyńskiemu świetnie udało się stworzyć przypominającą klasyczne horrory historię. Bohater doświadcza znanych z powieści grozy stanów, takich jak nocne koszmary, zwątpienie we własne zmysły, trudność w odróżnieniu rzeczywistości od wyobrażeń czy początkowe niezrozumienie ze strony najbliższego otoczenia. Łuszczyński sprawnie buduje napięcie i choć pierwszy tom „Strzeż się stracha” to tekst raczej krótki, pełen jest budujących napięcie chwytów i suspensów, co nie pozwala oderwać się od lektury. Z tekstem świetnie korespondują monochromatyczne ilustracje Tomasza Kaczkowskiego, który oddaje nie tylko emocje Patryka i jego przyjaciół, ale również przerażającą postać Straszydlaka. Na koniec słowo o zakończeniu: brawa dla autora za niesztampowe, mało „dziecięce” rozwiązanie akcji, które – co nie jest tajemnicą – równocześnie zapowiada kolejne opowieści ze Strachocin.

 

Książka:

Dominik Łuszczyński, „Strachociny. Strzeż się stracha”, il. Tomasz Kaczkowski, Mamania, Warszawa 2020.

 


 

Awantura ze Strachulcem” Marcina Mortki – poleca KAROLINA STĘPIEŃ

Dziesięcioletni Marcel mieszka w domu z dużym ogrodem. Ma młodszego brata, miłych (choć stanowczych) rodziców, a noszenie przy sobie „Hobbita” dodaje mu otuchy. Przede wszystkim jednak „wierzy we wszystko, co przeczyta, co ktoś mu powie lub co znajdzie w internecie”. Dlatego kiedy odkrywa, że od pewnego czasu jakieś stworzenie czai się w pobliżu szopy, niemal od razu wie, że nie chodzi o zwyczajnego szkodnika.

W „Awanturze ze Strachulcem” Marcina Mortki wbrew literackim schematom nikt nie pakuje się w kłopoty od pierwszej strony z powodu swojej niepowstrzymanej ciekawości; Marcel na początku trochę się boi, trochę niedowierza, trochę nie chce prowokować konfliktu z rodzicami. Dopiero z czasem decyduje się na schwytanie ogrodowego potwora. Wydaje się to aż dziwne, znając innych książkowych bohaterów, a przecież jest całkiem naturalne. Dzięki temu łatwiej Marcela polubić, pomimo że razem ze swoim przyjacielem Grześkiem, jedzącym w „widowiskowy sposób”, i przemądrzałą Gabrychą powiela inny schemat, tworząc sympatyczne trio do złudzenia przypominające Harry’ego, Rona i Hermionę. Nieobce są mu zresztą wymyślone przez J.K. Rowling zaklęcia, stanowiące jedno z przyjemnych odwołań do kultury popularnej.

Pomimo powracających klisz „Awanturę ze Strachulcem” czyta się dobrze. Powinna się spodobać zwłaszcza młodszym czytelnikom. Czasem jest trochę strasznie, choć to raczej dreszczyk podniecenia towarzyszący ekscytującej przygodzie niż prawdziwe przerażenie, a na duchu podnoszą dodatkowo pocieszne ilustracje Agnieszki Sozańskiej. Mortka zresztą pokazuje, że to nie ogrodowe stwory są największym koszmarem dziesięciolatka – na odbiorcę czeka upiorna matematyczka, wkurzeni rodzice, niezapowiedziane kartkówki, irytujące zachowania młodszego brata, wywiadówki i opiekunka do dzieci. No „totalna masakra”, jak zapowiada pierwszy rozdział „Awantury ze Strachulcem”. Na szczęście nie można tego powiedzieć o samej powieści.

Książka:

Marcin Mortka, „Awantura ze Strachulcem”, il. Agnieszka Sozańska, wyd. Zielona Sowa, Warszawa 2020.

 


 

Dom na wzgórzu” Mikki Lish i Kelly Ngai – poleca PAULINA ZABOREK

Kto, będąc dzieckiem, nie marzył czasem, by otaczające go zwykłe przedmioty nabrały magicznej mocy, a zwykły dom skrywał w sobie tajemnicze przejście do innego świata? Wydawać by się mogło, że Hedy i Spencer, bohaterowie „Domu na wzgórzu”, mają takie możliwości w zasięgu ręki, skoro ich dziadek jest magikiem. Gdy jednak przyjeżdżają spędzić u niego o dwa przedświąteczne tygodnie, nie spodziewają się niczego poza prostymi sztuczkami iluzjonisty. Dziadek unika magii od czasów tragicznego wypadku podczas pokazu. To wtedy jego żona-asystentka weszła do skrzyni – magicznego akcesorium zwanego Kalejdos i… zniknęła na zawsze. Choć od dramatycznego wieczoru minęło kilkadziesiąt lat, dziadek nigdy nie pogodził się ze stratą.

Dlatego, gdy na starej fotografii pojawia się napis: „Znajdźcie mnie” i niewidzialna ręka zakreśla postać babci, Hedy i Spencer nie mogą postąpić inaczej, jak tylko podjąć wyzwanie. Wkrótce okazuje się, że dom dziadka zamieszkują najdziwniejsze stworzenia i mary, a dzieci zostają wciągnięte w mroczną i niebezpieczną przygodę, zaś czające się w kątach zło tylko czyha, by wykorzystać ich naiwność.

Hedy i Spencer są jak Digory i Pola z „Siostrzeńca czarodzieja” C.S. Lewisa, nad książką unosi się zresztą nie tylko klimat Opowieści z Narnii, lecz także Mary Poppins, Harry’ego Pottera czy Alicji w Krainie Czarów. Magiczne portale, różdżki, źli czarodzieje, gadające zwierzęta – autorki czerpią garściami z klasyki dziecięcej fantasy, zręcznie miksując składniki. Młodsi czytelnicy z pewnością nie oprą się urokowi Douga i Stana – niedźwiedzia będącego obecnie dywanikiem (!) i jelenia, a w zasadzie jego dumnej głowy z porożem wiszącej na ścianie. Przyjaciele prowadzą żywiołowe i zwariowane dialogi, rodem z szalonego podwieczorku u Kapelusznika, zresztą wszystkim bohaterom książki nieobce są abstrakcyjne poczucie humoru i zabawy słowne. To z pewnością zasługa tłumaczki i pisarki Joanny Jagiełło, że stwierdzenia typu: „Przynajmniej… nie jest z leń. Tylko je-leń” zachowują swój humorystyczny sens i dobrze brzmią.

 

Książka:

Mikki Lish, Kelly Ngai, „Dom na wzgórzu”, przeł. Joanna Jagiełło, wyd. Zielona Sowa, Warszawa 2020.

 

 

Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.