„Kalendarz Szaradzisty” z 1981 roku był ucztą dla intelektu, chociaż cieszono się nim w okresie mało sprzyjającym spokojnemu łamaniu głowy. Miał postać sporej książki i był wypełniony logogryfami, kryptarytmami, diakrostychami, szaradami anagramowymi, metagramami, kastaliami, pantropami i innymi zadaniami, przy których dzisiejsze magazyny krzyżówkowe wyglądają jak czytanki dla pierwszaków.

Tak zwane rozrywki umysłowe to nie tylko krzyżówki z prostymi hasłami do odgadnięcia i wpisania w kratki. Osoby lekceważące szaradziarstwo jako formę bezmyślnego zapełniania czasu kojarzą je zapewne z takimi właśnie krzyżówkami – czy jolkami, które są w tym przypadku „wyższym stopniem wtajemniczenia”, ponieważ oprócz haseł trzeba w nich również odgadnąć miejsce ich wpisania do diagramu. Jest to zniekształcony obraz tematu. Albowiem zajmowanie się bardziej skomplikowanymi rozrywkami umysłowymi, których nazwy padły w drugim zdaniu tego felietonu, wymaga, a przynajmniej w dawniejszych czasach wymagało, dobrze wyposażonego zaplecza intelektualnego.

[promobox_wydarzenie link=”https://kulturaliberalna.pl/2013/11/26/krzeski-apologia-lekkosci-o-tworczosci-italo-calvino-przy-okazji-pierwszego-wydania-marcovaldo/” txt1=”Czytaj także tekst” txt2=”Apologia lekkości. O twórczości Italo Calvino” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2013/11/Italo-Calvino-1.jpg”]

Czasy te jednak minęły, nie wiadomo, czy słusznie. Twórcy dzisiejszych magazynów szaradziarskich idą często po linii najmniejszego oporu, między innymi dlatego, że postawienie nabywcom wyższych wymagań mogłoby skończyć się oddaniem nakładu na przemiał. Widziano wszak parę lat temu, jak pewien ogólnopolski dziennik zaproponował swej klienteli stały dodatek z rozrywkami umysłowymi lepszego sortu, a po pewnym czasie dyskretnie się z tego wycofał. Odkąd zaś na polu rozrywek umysłowych zaczęły królować sudoku, sprawa stała się jeszcze prostsza, ponieważ jedyną umiejętnością potrzebną do rozwiązywania tej importowanej od Japończyków, choć pierwotnie powstałej w USA łamigłówki, jest umiejętność liczenia od jednego do dziewięciu, długo, cierpliwie i wciąż od nowa. Do radzenia sobie z propozycjami z „Kalendarza Szaradzisty” sprzed kilku dekad wymagana była zaś całkiem spora wiedza z wielu dziedzin, a co więcej – wymagano też pomysłowego aplikowania tej wiedzy, co pamiętają może jeszcze osoby, które mierzyły się z ówczesnymi rebusami budowanymi na wielopiętrowych nieoczywistych skojarzeniach.

Italo Calvino (1923–1985) jest jednym z pisarzy, dla których literatura była właśnie wyrafinowaną szaradą anagramową, nie zaś zestawem sudoku z wpisaną dla ułatwienia połową cyfr. Nie trzeba bliżej przedstawiać tego twórcy, ponieważ jest on w Polsce obecny już od kilkudziesięciu lat i przez ten czas przetłumaczono z włoskiego na nasze większość jego książek. Teraz dostaliśmy zbiór tekstów o jego ulubionych pisarzach, tekstów publikowanych przy różnych okazjach, zestawionych już po śmierci Calvino przez wdowę po nim. Składa się on zarówno z rozbudowanych artykułów (na przykład o obrazie rewolucji w „Doktorze Żywago” Pasternaka), jak i z trzystronicowych felietonów (na przykład o „Poznawaniu cierpienia” Gaddy) – przy czym autor potrafi powiedzieć coś niebanalnego w każdym z nich, bez względu na objętość.

Według Calvina, czytając książki, można dowiedzieć się o świecie więcej niż ze śledzenia bieżących wydarzeń czy nawet z bogatych wrażeń podróżniczo-odkrywczych. | Paweł Majewski

Ten zbiór, któremu dano lekko prowokujący i dwuznaczny tytuł „Po co czytać klasyków” (bez znaku zapytania!), stanowi dla czytelnika duże wyzwanie, ponieważ nie tylko tok myśli autora, ale również dobór omawianych dzieł jest w nim niebanalny. Pozornie jest to jeszcze jedna książka o tym, co człowiek piszący książki ma do powiedzenia o książkach, które przeczytał, przeznaczona dla innych ludzi czytających i ewentualnie piszących; słowem, dla świata współczesnego – pełne autsajderskie insajderstwo. Pozornie, a może i naprawdę. Haczyk tkwi tutaj w założeniu – dla Calvina podstawowym i oczywistym – według którego, czytając książki, można dowiedzieć się o świecie więcej niż ze śledzenia bieżących wydarzeń czy nawet z bogatych wrażeń podróżniczo-odkrywczych. Aby tak się stało, muszą to jednak być szczególne książki i trzeba czytać je w szczególny sposób.

Nieprzypadkowo pierwszym tekstem w tym zbiorze jest esej, w którym Calvino wykłada swoje rozumienie pojęcia „klasyk”. Jego definicję trzeba porównać z tym, co na ten sam temat powiedział T.S. Eliot w 1944 roku w eseju „Kto to jest klasyk”. Dla Eliota „bycie klasykiem” oznaczało przede wszystkim tworzenie dzieł dysponujących potencjałem spajania i wzmacniania zbiorowej tożsamości kulturowej swoich odbiorców ponad przypadłościami historii i społeczeństwa. Dla Calvino rola społeczna tekstu literackiego nie ma w tym przypadku żadnego znaczenia – wyliczając cechy autora klasycznego, przywołuje on niemal wyłącznie jakości prywatnego doświadczenia lektury. „Klasyk” dla Calvina to ktoś, czyje teksty budują tożsamość jednostki, nie zaś społeczeństwa.

Mimo niekonserwatywnych afiliacji Calvino, znajomości dawnych klasyków może mu pozazdrościć niejeden nobliwy profesor filozofii, klepiący w kółko kilka komunałów o Sokratesie czy Platonie i ich wieczystych mądrościach. | Paweł Majewski

Zabawne jest to odwrócenie ról klasyka dla Eliota – rasowego konserwatysty – i Calvina, który za młodu silnie komunizował (z sympatii dla towarzyszy radzieckich spasował dopiero w roku 1956, po inwazji Armii Czerwonej na Węgry), a jako dojrzały pisarz przyjął rolę jednego ze sztandarowych postmodernistów europejskich. Mimo tych absolutnie niekonserwatywnych afiliacji, znajomości dawnych klasyków może mu pozazdrościć niejeden nobliwy profesor filozofii, klepiący w kółko kilka komunałów o Sokratesie czy Platonie i ich wieczystych mądrościach. Calvino, który komunałów unikał jak ognia, nawet gdy był jeszcze komunistą, zna bowiem na wyrywki cały kanon zachodni z przyległościami.

Czytanie zbioru „Po co czytać klasyków” jest z tej właśnie przyczyny rodzajem intelektualnego biegu przez płotki. Trzeba tu nie tylko wydatkować energię intelektualną, ale również uważać na nieoczywiste asocjacje i ogólnie niepospolite podejście do omawianych tekstów. Tylko ich uszeregowanie jest konwencjonalne: według następstwa czasowego, od antyku rozpoczynając. Ale już sposób, w jaki Calvino czyta Homera, Ksenofonta, Owidiusza i Pliniusza Starszego słabo się ma do szkolarskich nawyków – autor „Ścieżki pajęczych gniazd” podąża zawsze własnymi ścieżkami, nie dlatego, że nie zna tych bardziej uczęszczanych, lecz dlatego, że zna je zbyt dobrze.

Niezwykła jest na przykład jego propozycja czytania „Historii naturalnej”, dzieła, które in extenso zniechęca nawet zawodowych filologów klasycznych (jeden z nich, widać sfrustrowany Pliniuszowym nadmiarem, określił je mianem „wymęczonego przy kopcącej łojówce”). Calvino natomiast w sążnistych katalogach tworzących kolejne księgi „Historii…” doszukał się fascynującej propozycji odzwierciedlenia świata w tekście. Pisarz ten uparcie tropi w literaturze nie tyle „sensy”, ile raczej „porządki”, przy czym w żadnym wypadku nie chodzi mu o „porządki” rozumiane jako intelektualny zamordyzm „wybitnych autorów” wobec czytającego pospólstwa. Przeciwnie, wykrywa w tekstach takie rodzaje kompozycji, które nie są w nich na pierwszy rzut oka w ogóle widoczne. Jego metoda lektury jest zarówno strukturalna, jak i hermeneutyczna, aby bowiem wykryć taki nieoczywisty porządek tekstu (który jest także porządkiem świata w tym tekście opisanego), musi obserwować jednocześnie to, co w tekście jest jawne, oraz to, co w nim ukryte. W rezultacie w(y)czytuje dawnym autorom subtelne struktury ukrytych znaczeń rzeczywistości, czytając i teksty, i rzeczywistość jako dyskretny szyfr – niezależny ani od metafizyki, ani od religii, ani nawet od ścisłego rozumu. Jest to szyfr widziany jako piękna gra ludzkiego umysłu na instrumencie tego, co postrzegane zmysłami.

Po tym poznajemy szczególnie utalentowanych recenzentów, że zamiast wykonać za nas robotę czytania, potrafią nas do niej zobowiązać. | Paweł Majewski

Autorzy nowożytni, na których skupia się Calvino, i sposób, w jaki ich czyta, mają nam z kolei uświadomić między innymi to, że w dziedzinie idei postęp i nowatorstwo są wątpliwe. Znów warto sobie uprzytomnić, że ten przekonany lewak i postmodernista oddawał szczery, nieironiczny hołd zarówno przeszłości, jak i tradycji, nie dostrzegając żadnej sprzeczności w swojej postawie. Przy tym – przynajmniej w tekstach zaprezentowanych w omawianym zbiorze – ani na moment nie obniżał lotów. Trzeba być wysokiej klasy graczem w słowa i jeszcze wyższej klasy czytelnikiem słów cudzych, żeby móc napisać na przykład takie zdanie: „Pojmujemy, że prawdziwym przedmiotem zainteresowania tego człowieka [Gustawa Flauberta], pozornie tak zamkniętego w sobie, było utożsamienie się z innym” [s. 168].

No i wreszcie trzeba powiedzieć, że Calvino potrafi skutecznie zachęcać do samodzielnej lektury autorów, o których pisze. Po tym poznajemy szczególnie utalentowanych recenzentów, że zamiast wykonać za nas robotę czytania, potrafią nas do niej zobowiązać. Przy kolejnych partiach „Po co czytać klasyków” trudno nie mówić do siebie w monologu wewnętrznym: „Holender, jak mogłem do tej pory nie przeczytać autobiografii Gerolama Cardana?! Jak mogłem odpuścić sobie «Orlanda Szalonego», uważając go za zmurszałą ramotę? Jak to mogło być, że Carlo Emilio Gadda wydał mi się nudny, a Eugenio Montale pretensjonalny, skoro z uwag Calvina na ich temat wynika jednoznacznie i bezdyskusyjnie, że obaj są pisarzami najwyższej klasy?! No nie, trzeba to naprawić! Do regałów!”.

Na pytanie (a zarazem sugerujące odpowiedź stwierdzenie) postawione w tytule tej książki – po co czytać klasyków – odpowiadano wielokrotnie, mądrze i ze swadą. Tutaj, w podsumowaniu felietonu, pozwolimy sobie zaproponować na to pytanie odpowiedź zwięzłą, dobitną i tym sposobem mieszczącą się w modnym w ostatnich tygodniach rejestrze stylu debaty publicznej: PO JAJCO!

 

Książka:

Italo Calvino, „Po co czytać klasyków”, przekład, przypisy i posłowie Anna Wasilewska, PIW, Warszawa 2020, seria „Domy ze słów”.