Wynikiem negocjacji w Unii Europejskiej jest kompromis. Nie ma on ani łatwych do wskazania przegranych, ani wygranych. Każdy z unijnych przywódców wiezie do domu coś dla siebie. Jednak, czy jest to sukces i czyj – trudno powiedzieć.

W tym tygodniu na szczycie UE zostały potwierdzone historyczne decyzje dotyczące sposobu finansowania państw członkowskich w obliczu kryzysów, takich jak pandemia. Jednak podobnie jak z wieloma innymi historycznie znaczącymi wydarzeniami: to, jakie będą konkretne wyniki zawartego porozumienia, gdy chodzi na przykład o spójność Unii, o możliwość pociągania do odpowiedzialności państw, które naruszają rządy prawa, wreszcie o to, czy Wspólnota będzie wspierać swoich członków w obliczu katastrof naturalnych – okaże się z czasem.

Dokonajmy zatem małego bilansu zysków i strat, wynikających ze szczytu UE dla różnych jego aktorów. Rządy w Warszawie i Budapeszcie w tym sensie przegrały, że musiały złożyć podpisy pod dokumentem, zawierającym straszne słowa: „rządy prawa”. Jednak przy tym otrzymają pieniądze z właśnie uruchomionego funduszu. Gdyby nie płynąca z niego pomoc, mogłyby znaleźć się w wyjątkowo trudnej sytuacji.

Angela Merkel z jednej strony wygrała, udało jej się bowiem, po pierwsze, doprowadzić do kompromisu jeszcze za czasu niemieckiej prezydencji, co jest symbolicznie istotne. Po drugie, kompromis ten oznacza, że do wszystkich krajów UE popłyną pieniądze, które mają wspomóc ich rządy w walce ze skutkami pandemii covid-19. Po trzecie, kanclerz Merkel raz jeszcze nie dopuściła do potencjalnego rozpadu UE, mogącego nastąpić przez uruchomienie w jej ramach potężnego kryzysu i w konsekwencji potencjalnego opuszczenia Wspólnoty przez Węgry. Obawa przed powtórzeniem się scenariusza brytyjskiego jest w Berlinie bardzo silna i prawdopodobne jest, że niemiecka kanclerz działała w obawia właśnie przed nim.

W tym samym sensie wygrała zresztą Europa jako taka, jest to bowiem pierwszy raz w historii Wspólnoty, gdy państwa podjęły podobną decyzję. Ma to znaczenie nie tylko materialne i praktyczne, ale również symboliczne i geopolityczne: UE dowiodła bowiem, że jest w stanie skutecznie troszczyć się o swoich obywateli, nie pozwalając na to, aby państwa narodowe znalazły się w próżni, gdy łączy je wspólna potrzeba.

Z drugiej jednak strony, można wskazać perspektywy, z których sukcesy Angeli Merkel i Unii Europejskiej jako całości można spojrzeć w zupełnie innym świetle. Doszło bowiem do zawarcia kompromisu z Polską i Węgrami w sytuacji, gdy UE szuka sposobu, aby uniemożliwić swoim członkom łamanie praworządności. Mechanizm przyznawania pieniędzy miał być od tego uzależniony, a w zamian za to, traktuje się te dwa kraje nie jako łamiące fundamentalne zasady UE, ale jako reprezentujące pewien sposób patrzenia na rzeczywistość polityczną. Z jednej strony bowiem zapisy o praworządności znalazły się w zawartym porozumieniu, z drugiej jednak – ich wprowadzenie opóźniono aż do roku 2022, a jedno opóźnienie może za sobą pociągać kolejne.

Z tego punktu widzenia być może największym zwycięzcą unijnego szczytu jest Viktor Orbán. Przegłosowany właśnie budżet UE oznacza dla niego jedno: nie musi martwić się mechanizmem praworządności aż do 2022 roku, kiedy to na Węgrzech odbywają się wybory. Jest to tym istotniejsze, że Budapeszt, w przeciwieństwie do Warszawy, ma znacznie bardziej napięte stosunki z brukselską administracją. Węgrom od lat zwraca się uwagę na wadliwe lub po prostu nieuczciwe korzystanie z pieniędzy UE, na czym zyskuje premier Orbán i jego otoczenie.

Stosunkowo najtrudniej powiedzieć, co w tej sytuacji osiągnął nasz kraj – poza oczywiście niewątpliwym wzmocnieniem własnego budżetu. Warszawa, po raz kolejny, zachowała się w sposób mniej dyplomatycznie przemyślany niż Budapeszt, popierając węgierskiego sojusznika, ale wycofując się z planów weta dopiero po wtorkowej interwencji Viktora Orbána w Warszawie.

Jeśli zatem ktoś zyskał, to raczej obóz Zjednoczonej Prawicy. Nie w sensie jego spójności. Mateusz Morawiecki oczywiście przywiezie do Warszawy nowy budżet, jednak za cenę kompromisu tak gwałtownie krytykowanego przez Zbigniewa Ziobrę. Wewnętrzne pęknięcia w rządzie będą raczej przybierać na sile, a nie ulegać złagodzeniu. Z sondaży natomiast już niedługo dowiemy się, czy użycie karty brukselskiej było równie skuteczne dla elektoratu PiS-owskiego, co w poprzednich latach. Twarda postawa wobec Brukseli dotychczas spotykała się z uznaniem części elektoratu. Na pewno także rozpowszechniono na temat UE wiele absurdalnych fake newsów, jak chociażby tezy o tym, że Bruksela wymusi w polskim prawie zalegalizowanie małżeństw homoseksualnych. Choć budzi to sprzeciw wielu osób, tak PiS prawdopodobnie będzie budowało swoje poparcie w perspektywie kolejnych wyborów w 2023 roku. Takie zwycięstwo może być jednak pyrrusowe, bo będzie oparte na radykalnych nastrojach, które trudno jest kontrolować.

 

Zdjęcie do ikony wpisu: Komisja Europejska.