Andrzej Nowak i granice postmodernizmu
Zacznijmy od końca. W ostatnim rozdziale „Ludowej historii Polski” Adam Leszczyński zastanawia się nad tym, w jaki sposób powinno się pisać historię tego rodzaju.
W największym skrócie, autor książki wyróżnia dwa modele pisania o historii. Zgodnie z modelem historii jako obiektywnej nauki, badacz w sposób bezstronny opisuje fakty na temat dziejów. Postmodernizm podważa takie podejście – zwolennicy drugiego modelu krytykują roszczenie historyków do naukowego opisywania dziejów i ukazują założenia, które w niewypowiedziany sposób znajdujemy w tradycyjnych książkach historycznych.
Jak twierdzi Leszczyński, jednym z takich ukrytych założeń było w przeszłości branie historii elit politycznych i gospodarczych za historię całego narodu. Pisano historię królów i szlachty, a twierdzono, że to historia Polski. Jako przykład takiego podejścia autor przytacza wielotomowe „Dzieje Polski” pióra konserwatywnego historyka Andrzeja Nowaka.
Jeśli każda historia zawiera pewne ukryte założenia, to w jaki sposób powinniśmy decydować o tym, jak należy pisać? Autorzy tacy jak Friedrich Nietzsche, Hayden White oraz Michel Foucault, których poglądy Leszczyński wymienia w kontekście dyskusji na temat historii krytycznej, jasno twierdzą, że na to pytanie nie istnieje obiektywna odpowiedź.
Wniosek autora jest zatem prosty: każda historia jest polityczna. Co więcej, jak zwraca uwagę Leszczyński, konserwatysta Andrzej Nowak zgadza się z taką odpowiedzią. Bo jeśli z powodów politycznych wolno pisać historię krytyczną, to z powodów politycznych wolno także pisać historię heroiczną o posmaku nacjonalistycznym.
W tym właśnie miejscu postmodernizm zawodzi jako filozofia nauki i filozofia polityki. Zamiast postmodernistycznej przesady wystarczy doza pragmatyzmu – zgodnie z którym nasze działania nabywają znaczenia w kontekście, z którego nie zawsze zdajemy sobie sprawę, a także mają rzeczywiste konsekwencje, które mogą być bardziej lub mniej pożądane.
Zwróćmy uwagę na dwa problemy. Po pierwsze, wydaje się jasne, że historyk powinien postępować zgodnie z najlepszymi standardami akademickimi – a zatem nie ma pełnej swobody w kwestii tego, jak powinien pisać. Po drugie, to prawda, że historyk musi podejmować pewne decyzje polityczne – istnieją jednak lepsze i gorsze decyzje polityczne.
W tym sensie perspektywa, którą przyjmuje w książce Leszczyński, jest w oczywisty sposób uzasadniona. Jak pisze historyk, „chłopi stanowili siedem czy osiem dziesiątych populacji Rzeczypospolitej przez dziewięć dziesiątych czasu jej istnienia. Tymczasem o ich dziejach pisano tak, jak gdyby byli mniejszością, a przynajmniej osobnym, zamkniętym i obcym dla autora oraz czytelnika światem!”. Nowakowi oczywiście wolno pisać, jak mu się podoba, ponieważ mamy wolność słowa i tolerancję polityczną – wolno mu ze względu na zasady polityczne obowiązujące w demokracji liberalnej. Ale Nowak nie ma racji, że pisze w taki sposób.
Drogi emancypacji
Skoro już wiemy, że pisarstwo historyczne ma wymiar polityczny, pozostaje zapytać o to, kim właściwie jest „lud”, jaka jest jego historia – i jaka jest intencja polityczna książki Leszczyńskiego?
Autor „Ludowej historii Polski” z pewnością nie identyfikuje ludu jako podmiotu historii, który posiadałby jednolitą wolę oraz interesy – zwraca on uwagę na wewnętrzne konflikty i pluralizm postaw zarówno wśród przedstawicieli ludu, jak i elit. Opisywane przez niego historie czasami ukazują sukces w emancypacji jednostek, którym udało się wyzwolić spod folwarcznej opresji, a innym razem porażkę w tego rodzaju próbie – zrzucenie jednych kajdan mogło oznaczać nowe problemy i ciężary.
Na czym mogłaby więc polegać emancypacja ludu? I kto właściwie jest podmiotem emancypacji – kto się emancypuje? Aby się nad tym zastanowić, weźmy kwestię pańszczyzny, która przewija się jako ważny temat w całej książce. Z dzisiejszej perspektywy trudno mieć wątpliwości, że pańszczyzna była wielkim złem. Intuicyjne i niespecjalnie kontrowersyjne wydaje się twierdzenie, że ludziom, którzy z niej korzystali, należało się wywłaszczenie bez odszkodowania – poza może fragmentem ziemi na własne uprawy. Jak powiedziałby John Locke, zawłaszczyć można to, co się przetwarza własną pracą.
Jeśli się nie mylę, Leszczyński wymienia w kontekście powszechnego uwłaszczenia dwie możliwe drogi emancypacji. Pierwsza historia dotyczy możliwości uwolnienia chłopów z pańszczyzny i ustanowienia stosunków gospodarczych między chłopami i szlachcicami. Emancypacja oznacza tutaj wolność osobistą, możliwość dysponowania sobą i swoim majątkiem. Inną drogę emancypacji znajdujemy w historii PRL, a jest ona związana z procesem kolektywizacji wsi.
Leszczyński zwraca uwagę na to, że za każdym razem emancypacja wiązała się z pewnymi problemami. Jeden rodzaj problemów miał charakter czysto praktyczny – na przykład brakowało ziemi, żeby wszystkim można było przydzielić rozsądnej wielkości gospodarstwa. Co ważniejsze, w warunkach zasadniczej nierówności ekonomicznej sytuacja wolnego chłopa niekoniecznie musiała stać się lepsza niż za pańszczyzny – od teraz chłop w dalszym ciągu musiał kupować dobra od szlachcica, ale nie mógł liczyć na „opiekę” w sytuacji kryzysowej. Przemoc wpisana w hierarchię społeczną mogła zatem zostać zastąpiona przemocą ekonomiczną. Urynkowienie relacji między ludźmi dla jednych może zatem oznaczać wolność, a dla innych tyranię rynku, a właściwie tyranię ludzi korzystających z własnej pozycji rynkowej. Z kolei w PRL-u kolektywizacja napotkała opór społeczny. W tym przypadku na drodze do emancypacji stanęła przemoc polityczna.
W opowieści Leszczyńskiego rodzi się pewna dwuznaczność. Z jednej strony, nie ma wątpliwości co do tego, że traktowanie warstw społeczeństwa nienależących do szlachty było w historii Polski ogółem niesprawiedliwe. Ich przedstawiciele mieli bardzo ograniczone prawa i wolności. Z drugiej strony, Leszczyński pokazuje, że tworzenie się takiego porządku społeczno-politycznego było ogółem racjonalne z punktu widzenia szlachty, która działała w warunkach znikomego wzrostu gospodarczego i peryferyjnego kraju, w którym praca była tania, a inwestowanie drogie.
A jeśli tak, to w jakim stopniu można czynić z tego zarzut? Co można było realistycznie zrobić, aby poprawić sytuację ludu? Leszczyński wskazuje w tej mierze pewne przykłady. Przypomina choćby, że postulaty uwłaszczenia i wolności osobistych mogłyby stanowić źródło ludowego poparcia dla powstań narodowych – ale elita nie chciała się na to zdecydować. Zamiast tego, pod wpływem powstałego nacisku społecznego, prawa ludu poszerzali zaborcy. Autor pokazuje także, że wzajemne relacje szlachty i chłopstwa miały silne ideologiczne podparcie, które pozostawało trwałe na przestrzeni wieków, na gruncie którego różnice między owymi grupami społecznymi miały rzekome źródło w naturze albo woli Boga, a zatem są normalne i konieczne.
Czy oznacza jednak, że bieg historii wypada uznać za konieczny, a zmiany na lepsze nie były możliwe? Po lekturze nie jestem tego pewien. Wydaje się, że książka zyskałaby na tym, gdybyśmy mogli dowiedzieć się więcej na temat tego, jaki cel emancypacji można było wyobrazić sobie w określonym okresie historii, na co można było mieć nadzieję i w jakim zakresie nadzieja tego rodzaju mogłaby zostać zrealizowana. Pozwoliłoby to lepiej zrozumieć nie tylko sytuację ludu, ale także lepiej pojąć możliwe alternatywy polityczne. To pomogłoby w bardziej realistyczny sposób myśleć o naszej polityce – zastanowić się nad tym, na czym powinny polegać nasze pretensje polityczne w danym czasie.
Polityka ludowa, czyli jaka?
Jaka jest zatem wymowa polityczna „Ludowej historii Polski”? Jak na to, że autor podkreśla polityczny charakter pisarstwa historycznego, książka Leszczyńskiego wydaje się wyjątkowo rzeczowa i obiektywizująca – i nie zawiera wniosków politycznych.
Lektura skłania do wniosku, że emancypacja nie musi dotyczyć ludu jako całości, lecz może także dotyczyć poszczególnych ludzi, konkretnych chłopów czy robotników – a zatem los jednostki jest ważny. Emancypacja może jednak zyskać trwałe znaczenie jedynie wówczas, gdy polega na przejściu do systemu politycznego, który umożliwia jej trwanie – mówiąc najprościej, oznacza ona zatem budowę lepszych instytucji.
Na czym polega ów lepszy porządek polityczny? Jeśli ktoś chciałby pisać historię ludu polskiego z intencją polityczną, to mógłby ukazać ją jako historię emancypacji, w której do uczynienia pozostają kolejne kroki. Jest to perspektywa, którą sam przyjmowałem w „Nowym liberalizmie”, a którą można by także łatwo uzgodnić z tą przedstawioną w „Europejskim liderze wzrostu” Marcina Piątkowskiego – który napisał zresztą bardzo ładną rekomendację na okładkę książki. Jednak autor nie dokonuje takiego uzgodnienia, zachowując pewien pesymizm co do możliwości realizacji obietnic składanych ludziom przez Polskę.
Leszczyński w krótkim fragmencie zwraca uwagę na to, że jeśli wziąć pod uwagę całość tej historii, od XVIII wieku sytuacja polskiego ludu wyraźnie się poprawiła. Przelotnie stwierdza jednak, że III RP nie spełniła własnych obietnic emancypacyjnych. Opowieść kończy się w 1989 roku, więc tego rodzaju ogólna deklaracja zostawia czytelnika bez satysfakcji. Ostatecznie rzecz biorąc, jeśli spojrzeć na ludową historię Polski, to jakie były jej postulaty? Więcej niezależności od panów, więcej praw i wolności – można powiedzieć: żeby było bardziej tak, jak jest dzisiaj. Dalszy cel: reagować na niesprawiedliwość, zrobić jeszcze trochę lepiej.