Szanowni Państwo!
Państwowy gigant paliwowy, PKN Orlen, kupił od niemieckiej VGP grupę Polska Press – wydawcę ponad stu tytułów regionalnych i 500 portali internetowych, które odwiedza ponad 17 milionów użytkowników.
PiS wielokrotnie podkreślało, że Polsce potrzebna jest „suwerenność dyskursu”, rozumiana jako wolność od obcych wpływów. Politycy partii rządzącej obawiają się zagranicznych wpływów tak w mediach, jak i w sektorze organizacji pozarządowych czy w Unii Europejskiej, co starali się ostatnio udowodnić, odgrażając się budżetowym wetem.
Pomysł „repolonizacji” został w pewnym momencie przemianowany na „dekoncentrację”, która miała prawdopodobnie być łatwiejsza do strawienia dla opinii publicznej. Jednak żadna tego typu ustawa nie powstała. Doszło natomiast do transakcji, która mediów wcale nie dekoncentruje, a komentującym przypomina praktyki wprost z Rosji, gdzie państwowy Gazprom przejął 2 z 6 najczęściej oglądanych kanałów telewizyjnych. Choć Orlen w uzasadnieniu zakupu Polska Press mnożył przykłady dużych spółek nie-medialnych kupujących spółki medialne, to na liście przykładów nie znalazł się żaden państwowy koncern paliwowy ani energetyczny.
W uzasadnieniach prezesa Daniela Obajtka pojawiają się jednak także argumenty związane z wykorzystaniem big data. To oznacza, że pozyskane dane mogą być wykorzystane na bardzo wiele sposobów.
„Możliwości są dość duże. Media lokalne zazwyczaj nie ograniczają się do opisywania wąskich, wyspecjalizowanych tematów i dzięki temu posiadają zróżnicowane grupy odbiorców. Takich, którzy pochodzą z różnych regionów, różnią się wykształceniem, wiekiem, płcią, stylem życia czy zainteresowaniami”, mówi Karolina Iwańska z Fundacji Panoptykon. Ekspertka, pytana przez Jakuba Bodzionego, zwraca równie uwagę na podobieństwa do Cambrige Analytica, firmy, która specjalizowała się w pozyskiwaniu danych i następnie pozyskiwaniu nowych grup wyborców. Z jej usług korzystał między innymi sztab Donalda Trumpa w 2016 roku oraz członkowie kampanii brexitowej.
Takich obaw nie podziela prof. Andrzej Zybertowicz. W rozmowie z Tomasz Sawczukiem podkreśla, że transakcja jest spóźniona o kilka lat, a media w Polsce powinny mieć większą różnorodność opinii.
„Wolę, żeby dziennikarz z tyłu głowy miał interes polskiego państwa, nawet kierowanego przez ugrupowanie, które nie budzi jego sympatii, niż interes obcego państwa” – wprost mówi doradca prezydenta RP w rozmowie z Tomaszem Sawczukiem.
Dziennikarze, którzy pracowali w mediach z kapitałem zagranicznym, są zwykle oburzeni takim postawieniem sprawy. Sugeruje ono bowiem, że kierowali się nie standardami dziennikarskimi, lecz „interesem obcego państwa”.
Tymczasem utożsamienie interesu państwa polskiego z interesem jednej partii samo w sobie jest poważnym wypaczeniem roli mediów. Kto dziś pamięta, że dawno, dawno temu politycy PiS-u domagali się niezależności dziennikarskiej w Polsce. O stronniczości mediów publicznych mówili nawet przedstawiciele Zjednoczonej Prawicy. W okresie kampanii wyborczych śmiało przekraczano granice przyzwoitości. Jak obliczył portal Wirtualne Media, „prezydent wraz z jego kancelarią był pokazywany w czerwcu na trzech antenach TVP przez ponad 56 godzin, a przedstawiciele PiS w sumie przez niemal 74 godziny. Dla porównania komitet wyborczy Rafała Trzaskowskiego zajął prawie 6 godzin, a politycy PO – prawie 19 godzin”. Nic dziwnego, że ostrzegano przed propagandą w mediach publicznych.
Czy teraz podobny proces obejmie media lokalne grupy Polska Press? Krytycy nie mają wątpliwości. Media publiczne przecież nie wystarczą PiS-owi do utrzymania władzy. Andrzej Duda otarł się o przegraną, pomimo potężnego wsparcia medialnego. Stąd kolejne kroki dla zapewnienia sobie władzy, pomimo upływu czasu. W tej rozgrywce chodzi bowiem o wygrywanie kolejnych wyborów.
Po zdobyciu władzy politycy prawicy wielokrotnie wypowiadali się o potrzebie repolonizacji czy dekoncentracji mediów. Ostatecznie jednak w 2020 roku nie zrobili tego ustawą, a pieniędzmi. Prawdopodobnie po to, żeby zminimalizować polityczne koszty tej operacji. Transakcja nie odbije się takim echem w Unii Europejskiej, jak ustawa. Prawdopodobnie nikt też nie zorganizuje protestu pod domem prezesa Obajtka. Przejmowanie kontroli zaś będzie rozłożone w czasie.
Na tym jednak nie koniec. Niespełna tydzień od zakupu Polska Press pojawiają się też pogłoski o negocjacjach Orlenu z Gremi Media, wydawcą między innymi „Rzeczpospolitej” i „Parkietu”. To polska spółka, nie sposób więc użyć argumentu o odbijaniu mediów zagranicznemu kapitałowi. Nie jest też, wedle żadnych kryteriów, dominującym rynkowym graczem, więc nie można zasłaniać się potrzebą dekoncentracji.
Jeśli Orlen rzeczywiście przejmie wydawcę „Rzeczpospolitej”, karty zostaną odsłonięte – jasne stanie się, że nadrzędnym interesem PiS-u jest przejęcie kontroli nad rynkiem medialnym w Polsce, celem wygrania następnego cyklu wyborów. O żadnym niezależnym dziennikarstwie nie może tu być mowy. Albowiem w praktyce owo „przejmowanie mediów” kończy się tak, jak w przypadku radiowej „Trójki” po skandalu z piosenką Kazika. Tam w krótkim czasie został zaprzepaszczony dorobek dziennikarski całych dekad. Detale sprawy zna cała Polska, więc na zakończenie dość powiedzieć, że od czasu skandalu „Trójka” notuje najniższą słuchalność w historii.
Jaki zatem będzie los mediów lokalnych? Nic nie nastraja do optymizmu. W każdym razie, politycznego znaczenia medialnych apetytów Orlenu lekceważyć niepodobna.
Wkrótce na naszych stronach znajdą Państwo opinię Matusza Sabata, eksperta od analizy danych, a także prof. Klausa Bachmanna, który porównuje polski i niemiecki rynek medialny.
Zapraszamy do lektury!