Jest to jedna z wielu historii opisanych przez Wojciecha Sadurskiego w książce „Polski kryzys konstytucyjny”, która przedstawia dorobek prawny rządów Zjednoczonej Prawicy od 2015 roku. Sadurski opisuje zmiany dokonywane przez Zjednoczoną Prawicę w kolejnych instytucjach publicznych, zmiany w prawie, które miały wpływ na zakres naszych praw i wolności, a także reakcję polskich oraz europejskich instytucji na proces konsolidacji władzy przez obóz rządzący.
Przeciw konstytucji
Co wynika z tych wszystkich faktów? Sadurski opisuje rządy Zjednoczonej Prawicy w kategoriach „przeciw-konstytucyjnej populistycznej erozji” demokracji. Są one przeciw-konstytucyjne, ponieważ opierają się na łamaniu przepisów konstytucji, a prawdziwe ośrodki władzy celowo nie pokrywają się z tym, co jest opisane w ustawie zasadniczej. Mamy więc do czynienia ze zmienionym porządkiem konstytucyjnym, ale bez zmiany konstytucji. Sadurski stwierdza, że być może najpoważniejszą konsekwencją anty-konstytucjonalnego charakteru rządów PiS-u jest sytuacja, w której „w obrębie klasy politycznej w Polsce nie ma już wspólnego zrozumienia, co stanowi naruszenie konstytucji”.
Do tego obecna władza jest według autora „populistyczna”, ponieważ proponuje formę organizacji politycznej, która opiera się na wrogości wobec „instytucjonalnego pluralizmu”. Sadurski mówi także o „erozji” [ang. backsliding], ponieważ mamy do czynienia z procesem pogorszenia standardów demokratycznych.
Hakowanie demokracji
W tym miejscu ważna uwaga. Na podobnego rodzaju krytyki po stronie rządowej uruchamia się zawsze obrona, według której rząd nie wprowadza rozwiązań, które nie istniałyby w innych krajach etc. Innymi słowy: proszę pokazać jedno rozwiązanie, które obala demokrację. Jeśli nie pokażecie takiego rozwiązania, to znaczy, że nic złego się nie dzieje. Na tego rodzaju argument powoływali się w ostatnim czasie Zdzisław Krasnodębski, a także Andrzej Zybertowicz w rozmowach w „Kulturze Liberalnej”.
Jednak taki argument nie wydaje się uczciwy. Po pierwsze, jest to mniej więcej tak, jakby powiedzieć: „Proszę mi pokazać moment, w którym się pan zestarzał. Jeśli nie ma takiego momentu, to znaczy, że pan nie jest stary”. Nikt nie powiedział, że trzeba obalać demokrację jednym prostym trikiem – można ją osłabiać albo rozmontowywać w długim procesie.
Po drugie, nie chodzi o wprowadzenie jednego konkretnego rozwiązania, które likwiduje demokrację, ale o powstanie systemu, który zaczyna działać w nowy sposób. Według konstytucji Marszałek Sejmu w dalszym ciągu jest drugą osobą w państwie – ale jak wiemy z sejmowego nagrania, obecnie polecenia wydaje mu „szef”. Jeśli dodamy do siebie sto podobnych faktów, to uzyskamy obraz nowego porządku politycznego, który wyraźnie odbiega od dobrego demokratycznego standardu.
Sadurski zwraca szczególną uwagę na tę ostatnią sprawę i przytacza szereg koncepcji prawnych i politycznych, które pomagają opisać sytuację, w której na pierwszy rzut oka instytucje demokratyczne funkcjonują normalnie, ale w rzeczywistości zostały zhakowane. Autor posługuje się w tym celu pojęciami takimi jak „błąd dekompozycji” [pojedynczy element systemu nie wykazuje właściwości, które posiada łącznie zbiór podobnych elementów] albo „ukradkowy autorytaryzm” [ang. stealth authoritarianism; władza wykorzystuje mechanizmy demokratyczne do osiągania niedemokratycznych celów].
„Dopóki są wybory…”
Oczywiście, nic z tego, co zostało powiedziane, z pewnością nie zrobi wrażenia na działaczach obozu władzy. We wspomnianej rozmowie Andrzej Zybertowicz przekonywał, że dopóki nie ma więźniów politycznych, a opozycja może wygrywać wybory, to jest demokracja – i najwyraźniej nie ma powodów do narzekań.
Szczerze mówiąc, nie jestem jednak pewien, czy Zybertowicz byłby w stanie zagwarantować, że w razie przegranych wyborów PiS tak po prostu uzna ich wynik. Jeśli spojrzeć na postawę Donalda Trumpa po przegranych wyborach na prezydenta USA, robi on wszystko, aby zmienić lub unieważnić niepożądany rezultat wyborów – chociaż nie przedstawił żadnych dowodów na fałszerstwa. Kampanię Trumpa wspierały w Polsce media publiczne. Z kolei PiS już w 2014 roku twierdziło bez dowodów, że wybory samorządowe zostały sfałszowane – tyle że nie miało wtedy środków instytucjonalnych, aby wpłynąć na ostateczny wynik.
Trump wciąż walczy, ale póki co jego dyktatorskie zapędy zastopował Sad Najwyższy, a następnie politycy Partii Republikańskiej w Kongresie (choć niektórzy go poparli). Czy w Polsce podobny ruch zatrzymaliby parlamentarzyści PiS-u, ulegli wobec Jarosława Kaczyńskiego? Czy zatrzymałaby go izba Sądu Najwyższego orzekająca o ważności wyborów, którą PiS samo utworzyło, a której utworzenie krytykowała opozycja? Być może zatrzymałby go Jarosław Gowin, podobnie jak w przypadku wyborów prezydenckich w maju 2020 roku, ale jest przecież coś znamiennego w tym, że można się nad tym w uzasadniony sposób zastanawiać.
Jak przypomina Sadurski, politolodzy Steven Levitsky i Daniel Ziblatt przedstawili użyteczny katalog głównych strategii używanych przez autorytarnych polityków, którzy zostali wybrani w wolnych wyborach, w celu wzmocnienia własnej władzy: „(1) przejmowanie arbitrów, (2) odstawianie na boczny tor głównych graczy i (3) pisanie na nowo reguł gry, z korzyścią dla siebie”. PiS może deklarować, co chce, jeśli chodzi o własne intencje, ale w praktyce, jak zwraca uwagę autor, próbowało realizować wszystkie trzy strategie. Jak mawiają Amerykanie, jeśli coś wygląda jak kaczka, pływa jak kaczka i kwacze jak kaczka…
Prawo bez siły
Książka Sadurskiego potwierdza trudność pisania o prawie w czasach kryzysu konstytucyjnego. W ostatnich pięciu latach PiS dokonało szeregu zmian prawnych, stąd opisanie ich choćby w wersji skróconej to zadanie czasochłonne – dość powiedzieć, że „Polski kryzys konstytucyjny” liczy 450 stron.
Opowieść przedstawiona w książce może się zatem wydać za długa i za trudna dla laików, których nie interesuje konstrukcja prawa europejskiego albo znaczenie Krajowej Rady Sądownictwa. Jednocześnie dyskusja nad poszczególnymi problemami poruszanymi w książce może okazać się nieco zbyt skrótowa dla specjalistów.
Problem wygląda więc następująco: prawo nie obroni się samo, a żadna liczba argumentów prawnych nie przekona ludzi, którzy chcą zmienić porządek polityczny, że powinni się opamiętać. A jednocześnie trudno budować obronę porządku prawnego przy pomocy argumentów prawnych. Jest to zadanie polityczne. Ostatecznie rzecz biorąc, przekonuje Sadurski, bez dobrej polityki, prawo pozostaje bezradne.