W niektórych uproszczonych omówieniach sztuki egipskiej można znaleźć informację, że sztywne zasady obowiązującego w niej kanonu przedstawienia postaci ludzkiej wymuszały na artystach powielanie wciąż tych samych rysów twarzy w rzeźbionych przez nich posągach. Faktem jest, że w rzeźbie statuarycznej i reliefowej zachowywano pewne zasady w niezmienionej postaci przez cały czas jej istnienia, od Starego Państwa do Epoki Późnej, a nawet do czasów rzymskich. Jedną z nich było przedstawianie w reliefie i w malarstwie korpusu postaci od przodu z jednoczesnym ujmowaniem twarzy z profilu, inną – rzeźbienie stojących postaci męskich w wykroku. Jednak o jednolitości rysów twarzy w egipskich posągach można mówić tylko wtedy, kiedy ogląda się te rzeźby pobieżnie i nieuważnie. Przy bliższym wejrzeniu staje się jasne, że egipscy rzeźbiarze – niemal wszyscy z nich pozostają dla nas anonimowi – wykazywali swoje mistrzostwo w najtrudniejszy z możliwych sposobów: wytwarzając znaczące różnice w nadzwyczaj wąskim marginesie swobody, jaki dawały im zasady ich sztuki i od których odchodzono tylko kilka razy w ciągu prawie trzech tysięcy lat historii sztuki starożytnego Egiptu. Maksyma Goethego mówiąca o mistrzostwie, które przejawia się w ograniczeniu możliwości twórczych, być może najlepiej potwierdza swoją słuszność właśnie na obszarze egipskiej rzeźby portretowej.
Wystarczy zatem porównać rysy królów: Chefrena (XXVI wiek p.n.e.) z czarnego diorytowego posągu odnalezionego w jego świątyni grobowej, Totmesa III (XV wiek p.n.e.) z wizerunku znajdującego się obecnie w muzeum w Luksorze, Ramzesa II (XIII wiek p.n.e.) z kolosalnych posągów w Abu Simbel i Taharki (VII wiek p.n.e.) z rzeźby w Muzeum Nubijskim w Asuanie – są to rysy bardzo odmienne i zindywidualizowane, nawet jeśli nie stanowią fotograficznie wiernych przedstawień rzeczywistego wyglądu tych ludzi. Zarazem zaś, jeśli uprzytomnić sobie, że Taharkę od Chefrena oddziela taki odstęp czasu, jaki nas, ludzi z XXI wieku, dzieli od pierwszych cesarzy rzymskich, trwałość zasad sztuki egipskiej okazuje się przytłaczająca.
Podobnie odległy od prawdy, jak zdanie o jednolitości rysów posągów egipskich, lecz o wiele bardziej rozpowszechniony jest pogląd, głoszący, że kultura starożytnego Egiptu skoncentrowana była na śmierci i życiu pozagrobowym, że była ona kulturą nekrokratyczną, a starożytnych Egipcjan interesowało głównie to, czy zostaną po śmierci odpowiednio wyposażeni do życia w zaświatach. Takie przeświadczenie wynika w dość naturalny sposób ze stanu zachowania śladów tej kultury – większość pozostałych po niej artefaktów, w tym praktycznie wszystkie znane niespecjalistom, to ślady praktyk sepulkralnych: grobowce i elementy ich wyposażenia. Poza tym znane są jeszcze świątynie, ale ich przeznaczenie nie jest jasne dla niezawodowców, którym również kojarzą się one często z grobami faraonów, choć w istocie większość architektury świątynnej starożytnego Egiptu nie miała z nimi wiele wspólnego.
A przecież Egipcjanie – z wyjątkiem władców, ich dworzan i najwyższych kapłanów – nie mieszkali na co dzień w monumentalnych budowlach, które nam po sobie pozostawili, ani nie myśleli dniami i nocami o własnym pogrzebie. Nowoczesny wizerunek ich kultury wynika w dużej mierze stąd, że po zabudowie mieszkalnej i użytkowej, w której toczyło się codzienne życie niemal wszystkich ludzi tamtego świata, nie zachowały się prawie żadne ślady, ponieważ budynki te wznoszono z nietrwałych materiałów i nawet te z nich, które nie zostały zniszczone podczas wojen i kataklizmów, rozpadły się w proch wiele wieków temu.
Popularny obraz Egiptu faraonów jest więc specyficznie wybiórczy, a przez to tym bardziej tajemniczy i fascynujący. Poza piramidami, świątyniami i wizerunkami składają się na niego również teksty odczytane z hieroglifów, które spisano na papirusach lub wykuto w kamieniu. Większość z nich – choć nie wszystkie – również dotyczy życia pośmiertnego. Naczelne miejsce w tej grupie zajmuje „Egipska Księga Umarłych” będąca zbiorem rytualnych formuł modlitewnych i magicznych, które musi zastosować zmarły, przechodząc przez kolejne obszary zaświatów, aby uniknąć zatraty i zyskać życie wieczne.
Podchodzić do tych tekstów należy bez oczekiwań na wykrycie w nich struktur znaczeniowych odpowiadających nowoczesnemu europejskiemu pojęciu racjonalności czy logiczności. Mniej chodzi w nich o spójne (w naszym rozumieniu) ujęcie życia pozagrobowego, a bardziej o magiczne sprawstwo człowieka nad zaświatami. Te ostatnie są w „Księdze Umarłych” rodzajem gry rozgrywanej na wielu poziomach. Ten, kto bierze w niej udział – a z powodu naszej śmiertelnej kondycji robi to każdy – musi znać sposoby radzenia sobie z napotykanymi zagrożeniami i niebezpieczeństwami. Jeśli wypowie wszelkie należne formuły, odpowie na pytania istot zaziemskich, ominie pułapki zastawiane przez inne z tych istot, będzie mógł na wieczność utożsamić się z bóstwem.
„Księgę Umarłych” w jej kształcie ustalonym przez dziewiętnastowiecznych egiptologów przetłumaczył ponad sto lat temu na język angielski Ernest Wallis Budge (1857–1934), uczony brytyjski, wieloletni kustosz działu starożytności bliskowschodnich Muzeum Brytyjskiego, niestrudzony tłumacz i popularyzator tekstów starożytnych. Ten przekład zrobił duże wrażenie na publiczności literackiej z początku XX wieku, między innymi dlatego, że tłumacz oddał styl formuł egipskich przy pomocy specyficznego frazowania, dającego wrażenie tajemniczej wzniosłości egipskich inkantacji grobowych. Wpływy „Księgi Umarłych” w wersji Wallisa Budge’a są widoczne i u Jamesa Joyce’a (zarówno w „Ulissesie”, jak i w „Finnegans Wake”, o którym Maciej Słomczyński twierdził nawet, że jest to dzieło zbudowane na strukturze egipskiej „Księgi Umarłych”), i u Ezry Pounda. W świecie anglojęzycznym do dziś wznawia się to tłumaczenie w tanich edycjach klasyków.
Na gruncie polskim bardziej popularna od egipskiej jest jednak „Tybetańska Księga Umarłych”, którą wydano u nas kilka razy w przekładzie Ireneusza Kani. Oba zbiory, mimo że pochodzą z całkowicie odmiennych kręgów kulturowych, mają jednak ze sobą tyle wspólnego, że są zestawami instrukcji dla jaźni umarłego człowieka mających ułatwić jej przejście przez różne etapy drogi w zaświatach. Księga egipska miała u nas mniej szczęścia do tłumaczy niż tybetańska. Przekładu całości, to znaczy: zbioru wszystkich formuł (zgrupowanych w około dwustu rozdziałach), jakie uczeni odczytali z setek egzemplarzy należących do wyposażenia grobowego konkretnych osób i różniących się między sobą co do układu, nie mamy do dziś. W latach 50. XX wieku wybitny polski egiptolog Tadeusz Andrzejewski opracował, przetłumaczył i wydał teksty dwóch ksiąg (jedna z nich znajduje się w Muzeum Czartoryskich Krakowie, druga w Muzeum Narodowym w Warszawie), ale te edycje są dziś białymi krukami antykwarycznymi.
Natomiast w serii ceramowskiej PIW-u w roku 2009 ukazała się praca Mirosława Barwika „Księga wychodzenia za dnia”, poświęcona objaśnieniu struktury „Egipskiej Księgi Umarłych”. W kończącym się roku pandemicznym to opracowanie zostało wznowione w rozszerzonej wersji. W książce Barwika znajduje się pierwszy ogólnie dostępny polski przekład „Księgi” – lecz i w tym przypadku nie jest to przekład jej nowoczesnej redakcji naukowej, zbierającej wszystkie formuły, jakie pojawiły się w źródłach, lecz tłumaczenie konkretnego egzemplarza, który należał do grobowego wyposażenia wielmoży imieniem Juja (XV/XIV wiek p.n.e.), teścia faraona Amenhotepa III, obdarzonego między innymi tytułem „Boskiego Ojca”. Autor wyjaśnia strukturę „Księgi” – na tyle, na ile jest to możliwe w świetle współczesnej egiptologii – a potem przekazuje nam jej treść, którą czyta się trochę jak poemat surrealistyczny, ponieważ zawarte w niej obrazy często wymykają się kategoriom intelektualnym, do których przyzwyczaiła nas nasza cywilizacja.
Nie ma niczego dziwnego w tym, że starożytny Egipt inspirował wielu entuzjastów tajemnic, również takich, którzy dopatrywali się w jego zabytkach oznak działania sił nadnaturalnych. Ale rzeczywista „Księga Umarłych” ma niewiele wspólnego z tekstami spod znaku ezoteryki i New Age. Składające się na nią formuły magiczne i modlitewne nie wynikają ze znudzenia ich autorów realnym światem i towarzyszącego temu znudzeniu wysiłku wytworzenia aury „tajemniczości”, lecz z jakichś niedostępnych nam, pierwotnych połączeń świadomego istnienia ludzkiego z jego przedludzkimi źródłami istniejącymi w czasach, kiedy człowiek stawał się człowiekiem. W starożytnej kulturze zostały one skojarzone z wciąż jeszcze świeżym, względnie niedawno odkrytym lękiem przed skończonością ludzkiego istnienia w czasie. W tym podwójnym połączeniu widocznym we fragmentach tekstów pozostawionych przez Egipcjan można dziś dostrzec autentyczny ślad najdalszej dostępnej przeszłości naszego gatunku.
Książka:
Mirosław Barwik, „Księga wychodzenia za dnia. Tajemnice egipskiej Księgi Umarłych”, wydanie drugie rozszerzone, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2020 (seria Rodowody Cywilizacji).
* Ilustracja na stronie głównej: egipska mumia. Źródło: Pixabey.