Istnieją ponoć cztery skuteczne sposoby zbicia wielkiej fortuny. Pierwszy polega na wielkogabarytowym handlu bronią, energią lub sztucznymi rajami (ożywionymi i nieożywionymi). Wymaga on od adepta znajomości w przestępczym i/lub politycznym światku, stalowych nerwów oraz nieczułego serca. Drugim sposobem jest udział w szeroko pojętym przemyśle rozrywkowym. Trzecim – handel małogabarytowy wszystkim, czym się da (droga ciężka i żmudna). Wreszcie czwarty to tak zwany sposób na Rockefellera. Najpierw kupujemy ziemniaka za dolara, obieramy go, robimy frytki i sprzedajemy je za trzy dolary, następnie kupujemy dwa ziemniaki za dwa dolary, obieramy je, robimy frytki i sprzedajemy je za sześć dolarów, w końcu – dziedziczymy olbrzymią fortunę i rzucamy w cholerę ziemniaki.

Chyba nikogo nie trzeba przekonywać, że sposób ostatni jest pod każdym względem najkorzystniejszy i przysparza najmniej kłopotu. Uwalnia też od pracy zarobkowej i pozwala na zajęcie się sprawami naprawdę istotnymi, wymagającymi maksimum bezinteresowności – filozofią, sztuką i literaturą.

Kiedy René Char, jeden z największych francuskich poetów XX wieku, wkraczał pod koniec lat 20. w świat wielkiej literatury, mógł sobie na to pozwolić właśnie dzięki sporej sumce odziedziczonej po ojcu, właścicielu kamieniołomów gipsu w rodzinnej Prowansji. Życzeniem Émile’a Chara, szanowanego przemysłowca, nie było rzecz jasna uczynienie z syna poety. W 1925 roku, po przedwczesnej śmierci głowy rodziny, osiemnastoletni René zostaje wysłany do Marsylii do szkoły handlowej. Zamiast się uczyć, szlaja się jednak po portowych barach i skrobie wiersze. Czyta namiętnie Hugo, Nervala, Baudelaire’a i de Sade’a. Dwa lata później trafia do Nîmes, gdzie odbywa służbę wojskową. Tam zaczyna współpracę z niewielkimi czasopismami literackimi „Le Rouge et le Noir” i „Revue Nouvelle”.

Rok 1929 jest w życiorysie młodego poety okresem przełomowym. Char wraz z André Cayatte’em, późniejszym scenarzystą i reżyserem, zaczyna wydawać czasopismo „Méridiens” i publikuje własnym sumptem swój pierwszy tomik poetycki. Nakład wynosi całe dwadzieścia sześć egzemplarzy. Jeden z nich Char pakuje do koperty i wysyła do Paula Éluarda, którego surrealistyczne wiersze odkrył w tym samym roku. Miesiąc później przychodzi odpowiedź: „Drogi Panie, czy istnieje możliwość, byśmy poznali się lepiej? Czy nie myśli Pan o przyjeździe do Paryża?”. W grudniu Char jest już w stolicy Francji. Staje się jednym z członków ruchu surrealistycznego, w którym właśnie dochodzi do pierwszego rozłamu. Grupę opuszczają między innymi Robert Desnos, Raymond Queneau i Jacques Prévert, nie zgadzając się na ostry skręt André Bretona, przywódcy surrealistów, w stronę komunizmu.

Charowi to nie przeszkadza. Jest zachwycony nowym środowiskiem, rewolucyjnymi, antymieszczańskimi hasłami, prowokacyjnym stylem bycia. Z tym że walka z filisterstwem wcale nie oznacza w jego przypadku wyrzeczenia się wygód. Char nie wynajmuje co prawda wygodnego pokoju w hotelu Ritz jak Proust, ale nie bieduje. José Corti, paryski wydawca surrealistów i przyjaciel poety, wspominał po latach, że Char miał w tym okresie niezwykle lekką rękę do pieniędzy. Ubierał się elegancko, po Paryżu rozbijał się taksówkami, zawsze kupował bilety kolejowe pierwszej klasy, kolekcjonował rzadkie wydania książek, a w rodzinne strony zdarzało mu się latać samolotem.

Miał zresztą kogo naśladować. Paul Éluard, u którego pomieszkiwał podczas pobytu w Paryżu i który wprowadził go w krąg surrealistów, też cenił wykwint. Jego ojciec, księgowy, który został agentem nieruchomości, również zostawił mu w spadku niezłą sumkę. Éluard przez kilka lat wspomagał finansowo artystyczne przedsięwzięcia kolegów, kolekcjonował obrazy, żył z gestem.

Dwóch przyjaciół po piórze łączy więc upodobanie do życia w eleganckim luksusie, dzieli jednak umiejętność jego kontynuowania, gdy odziedziczone pieniądze się kończą. Kiedy Char po krótkim, kilkumiesięcznym okresie intensywnego paryskiego życia zostaje bez grosza przy duszy, Éluard udziela mu natychmiastowej lekcji. Zadanie jest następujące: nie skalać się zwykłą pracą zarobkową i zdobyć pieniądze jako poeta. Zasady poetyckiej konstytucji Éluarda, jak o radach starszego kolegi pisze biograf Chara Laurent Greilsamer, są proste:

„Artykuł pierwszy mówi: niczego nie wyrzucaj! Pierwsze bruliony z wierszem zawsze znajdą amatora bibliofila. Artykuł drugi nakazuje czuwać nad jakością produktu. Wiersz musi być napisany czytelnym pismem, a papier nie powinien być najniższej klasy. Artykuł trzeci przestrzega, że decydująca może być oryginalność produktu. Cena rękopisu może odczuwalnie wzrosnąć, jeśli ten zostanie wykonany na szczególnym rodzaju papieru (kolor, faktura, nagłówek z nazwą hotelu, kawiarni lub jeszcze lepiej – zakładu mechanicznego). Artykuł czwarty zachęca do ciągłego myślenia o małych dodatkach. Cena rękopisu zależy oczywiście od rozpoznawalności autora, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby ją zwiększyć przez dodanie wartościowych elementów (dedykacja dla sławnego pisarza, skreślenia i czytelne dopiski)”.

Nie są to tylko błyskotliwe słowa. Éluard natychmiast wciela je w życie. Char skończył właśnie poemat „Artine”. Doskonale! Przedstawi się go jako jedno z wielkich dzieł surrealizmu. Éluard sam ma żyłkę kolekcjonera, wie zatem, że sprzedaż odpowiednio zareklamowanego rękopisu pozwoli przeżyć jego autorowi kolejne kilka miesięcy.

Char raz odrobioną lekcję zapamiętał do końca swych dni. Gdy przegląda się dziś gruby, bogato ilustrowany album „René Char. Faire du chemin avec…”, wydany w 1992 roku przez wydawnictwo Gallimard z okazji wielkiej wystawy poświęconej twórczości i życiu poety, uderza liczba zachowanych zapisków, wycinków z odręcznymi notatkami, pierwszych pisemnych wersji kolejnych utworów. Oczywiście trudno podejrzewać, żeby ich gromadzenie było podyktowane w późniejszych latach chęcią zysku. Dla Chara były po prostu cenną osobistą pamiątką, unikatowym śladem po literackich olśnieniach i przyjaźniach. To jednak Éluard jako pierwszy nauczył go cenić te artefakty.

Pozostaje tylko żałować, że w dobie ulotnych, niematerialnych cyfrowych kopii, świat rękopisów, na których widać charakter pisma i owe éluardowskie „małe dodatki” – skreślenia, plamy atramentu, dopiski – odszedł już w niebyt. Być może niejednemu pisarzowi uratowałyby one skórę w momentach większego finansowego kryzysu. Trudno sobie przecież wyobrazić, by znalazł się nabywca na plik z pierwszą wersją wiersza lub powieści z odautorskimi poprawkami wprowadzonymi w trybie „śledź zmiany”.

 

Bibliografia:

Laurent Greilsamer, „René Char”, éd. Perrin, Paris 2012.
Marie-Claude Char, „René Char. Faire du chemin avec…”, éd. Gallimard, Paris 1992.