1.

W nostalgicznej książce „Świat wczorajszy” austriacki pisarz Stefan Zweig pisał o złotym wieku „pewności i bezpieczeństwa” w Imperium Habsburskim. W miarę jednak jak opisywał najbardziej dramatyczne wydarzenia, których doświadczyło jego pokolenie – ze szczególnym uwzględnieniem narodzin Trzeciej Rzeszy i jej wpływu na Europę – dla czytelnika staje się coraz jaśniejsze, że jakikolwiek powrót do dawnych czasów nie jest już możliwy. Melancholijny ton wspomnień w trakcie pisania pozwalał prozaikowi uniknąć rozpaczy.

Pod koniec 2020 roku w pewnym sensie część z nas wydaje się współczesnymi wersjami Zweiga. Nieliberalny populizm zakorzenił się na skalę globalną i ma potężny wpływ na politykę światową. Niektórzy wprawdzie uważają, że przegrana Donalda Trumpa w Stanach Zjednoczonych oznaczać będzie na dłuższą metę powrót do porządku liberalnego. Oby tak było. Jednak wielu komentatorów przytomnie zwraca uwagę, że Joe Biden „nie odkręci” mechanicznie wszystkich zmian, które od 2015–2016 roku zaszły w USA i w innych częściach świata. „Zmysł rzeczywistości” jednak nakazuje stwierdzić, iż możliwych scenariuszy jest więcej. Widać to szczególnie dobrze, gdy przyjrzymy się naszemu regionowi świata.

[promobox_publikacja link=”https://www.publio.pl/strach-i-wolnosc-jan-werner-mueller,p657953.html” txt1=”Nowość!” txt2=”Jan-Werner Müller<br><strong>Strach i wolność. O inny liberalizm</strong><br><br>Zamiast czarnowidztwa i desperacji autor wybiera namysł nad tym, jakiego liberalizmu potrzebujemy w XXI wieku – w dobie populizmu i pandemii. Lektura obowiązkowa dla szukających rozsądnego optymizmu w trudnych czasach.<br>” txt3=”27 zł (e-book)” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2020/12/muller_furcht_cover_PL-1-371×600.jpg”]

Tutaj nieliberalni populiści są wciąż odlegli od utraty władzy. Jarosław Kaczyński w naszym kraju, Viktor Orbán na Węgrzech, a w Czechach – sukces partii ANO Andreja Babiša: wszyscy oni przypominają nam, że powrót liberalizmu środkowoeuropejskiego do władzy jest tylko jedną z wielu możliwych dróg dalszego rozwoju. Nie kto inny, a Donald Tusk w serii ostatnich wywiadów przypominał, żeby nie liczyć na „cudowny wpływ zagranicy”. Jeśli zatem przeciwnicy populistów pragną skutecznie z nimi wygrywać, muszą nie tylko mieć swoim wyborcom coś wartościowego do powiedzenia, ale także nauczyć się mówić to w atrakcyjny sposób. O tym, co to znaczy, można trochę więcej powiedzieć w przededniu nowego roku. Przedświąteczne wideoklipy z kolędami polityków nie wystarczą.

2.

Pandemia koronawirusa jest jednym z najpoważniejszych globalnych kryzysów, z jakimi ludzkość miała do czynienia w ostatnich dziesięcioleciach. Zanim szczepionki sprawią, że sytuacja zostanie opanowana w całym kraju, upłynie wiele miesięcy. Zaś polityczne, ekonomiczne czy społeczne skutki covid-19 zapewne będą przywoływane jako argument jeszcze przez całe lata.

Gdy JFK udzielał rad, jak wygrać wybory, już przed dekadami zachęcał do posługiwania się atrakcyjnymi obrazami, postulowanie 2–3 reform, które działają na wyobraźnię, wreszcie powinna to być kampania radosna i rodzinna. | Karolina Wigura, Jarosław Kuisz

Gdy jednak analizujemy treść mass mediów, okazuje się, że w pandemicznych miesiącach wyglądały one mniej więcej tak samo, jak zanim nowy wirus przedostał się z Wuhan do reszty świata. Wypełnia je charakterystyczna mieszanka polityki i rozrywki, z której to nieliberalni populiści przez ostatnie lata potrafili zrobić znacznie lepszy użytek niż ich liberalni przeciwnicy. Używali mianowicie pewnej formy rozrywki, aby wygrywać wybory i utrzymywać się u władzy.

Należy powiedzieć to jasno: gdy mowa o rozrywce produkowanej przez nieliberalnych populistów, nie powinniśmy uważać, że chodzi o proste rozbawianie publiczności. Rozrywka nie zawsze oznaczać musi wywoływanie serdecznego śmiechu. Istnieje taki jej rodzaj, który polega na zdobywaniu i utrzymywaniu czyjejś uwagi w inny sposób. Ten właśnie sposób nieliberałowie opanowali w doskonałym stopniu w ostatnich latach. Jest to rozrywka perwersyjna, a składają się na nią oburzające i skrajne stwierdzenia, używane przez nieliberałów i ich zwolenników. Trochę radykalizmu, dużo szyderstwa i nieco fake newsów lub skrajnie jednostronnych interpretacji – oto przepis na zarządzanie uwagą wyborców, a jednocześnie, jak powiedzieliby fachowcy, przesuwanie tak zwanego okna Overtona – ram tego, co dopuszczalne i akceptowalne w mediach głównego nurtu.

Fot. Pexels.com

Czy to będą pogardliwe stwierdzenia na temat uchodźców, którzy rzekomo niosą w swoich ciałach obce bakterie, czy wypowiedzi wykluczające polskich przedstawicieli społeczności LGBT, czy wreszcie fake newsy na temat Unii Europejskiej, rzekomo naruszającej naszą suwerenność – wszystko uchodzi, ale pod warunkiem, że ogniskuje uwagę wyborców. A gdy część odbiorców podąża za tymi tematami, można w tym samym czasie atakować najważniejsze elementy liberalnej demokracji – rządy prawa, trójpodział władz, wolne media. Czasem nawet sam atak odbywa się w formie „spektaklu” – zupełnie jak gdy w naszym kraju rządowe media rozwodziły się nad pewnym sędzią, który miał ukraść coś ze sklepu i próbowały przekonać publiczność, że to zachowanie reprezentatywne dla całej „sędziowskiej kasty”. Jednostkowy przypadek przykuwał uwagę medialną, jednych oburzał, innych śmieszył, w tle zaś odbywały się zupełnie poważne działania polityczno-prawne władz. Żaden z dziennikarzy, którzy wrzucali ten „news” do mass mediów, nie mógł być przekonany, że to poważna wiadomość. Niemniej jednak, podobnie jak osławione paski w TVP Info czy „swawolne” występy Dominika Tarczyńskiego, w pejzażu medialnym XXI wieku odgrywają one ważną rolę.

Przeciwnicy nieliberalnych populistów muszą nauczyć się od nich, co to znaczy mówić do wyborców w atrakcyjniejszy sposób. | Karolina Wigura, Jarosław Kuisz

3.

Rozrywka w polityce, rzecz jasna, nie jest nowym zjawiskiem. Od starożytności żądano przecież „chleba i igrzysk”, a przywódcy polityczni dbali o to, aby spełniać tego rodzaju potrzeby ludu. Czynili tak nawet najbardziej tyrańscy z nich. W XX stuleciu totalitarne Niemcy i Rosja starały się zająć uwagę ludzi przez ich bezustanną mobilizację, a totalitaryzm hitlerowski czy sowiecki – bez ówcześnie nowoczesnych mass mediów – jest w zasadzie nie do pomyślenia. Lecz nawet i powojenne demokracje korzystały z rozrywki w polityce.

Gdyby tak nie było, Guy Debord nie pisałby w latach 60. XX stulecia o „społeczeństwie spektaklu”, a Neil Postman nie ostrzegałby, że jeśli tak dalej pójdzie, to „zabawimy się na śmierć”. Badacze mediów starali się nadążyć za tymi zjawiskami, ukuwając nowe terminy. Na początku lat 90. pisano o „infotainmencie”. Niedługo później – już o „politainmencie”, zaznaczając, że rozrywka produkowana przez polityków stanowi już nową jakość. Jako przykłady wymieniano jednym tchem Billa Clintona grającego na saksofonie, a także Aleksandra Kwaśniewskiego tańczącego w rytm disco polo. Ówczesne przykłady jawią się dziś niczym migawki Zweiga ze złotego wieku „pewności i bezpieczeństwa” w Imperium Habsburskim.

To, z czym mamy dziś do czynienia, choć spełnia rolę starą jak polityka, niesie pewien element nowości z powodów technologicznych. Swego czasu nazwaliśmy go populistainmentem, aby zwrócić uwagę na związek z nowym rodzajem polityków, jaki stanowią nieliberalni populiści. Współcześnie politycy walczą o uwagę odbiorców nie tylko z politykami innych opcji. Wyborcy ze smartfonami w kieszeniach są bombardowani zewsząd bodźcami na nieznaną wcześniej skalę. Bez elementu rozrywki nikt nie ma szans przebić się do większego grona odbiorców. Powaga wydaje się zarezerwowana dla owych „dawnych elit”. Pandemia na moment wyhamowała ten proces, niemniej widać, iż populistainment powraca na całego. I nie może być inaczej, skoro obywatele przyzwyczajeni, czy wręcz uzależnieni są od dopaminy.

Nowa jakość sprawia czasem wrażenie całkowitego odwrócenia proporcji. Gdy Clinton lub Kwaśniewski bawili wyborców swoimi muzycznymi występami, używali rozrywki jako dodatku do tradycyjnie rozumianej polityki – jako sposobu na ocieplenie swojego wizerunku. Nieliberalni populiści odwrócili tu kompletnie proporcje, czyniąc politykę, rozumianą jako budowę programu czy struktur partyjnych, podrzędną wobec rozrywki.

Rozrywka kolonizowała politykę w czasach, gdy nie wątpiono w siłę liberalnej demokracji. Klasykiem jest tutaj choćby Silvio Berlusconi, który na bezprecedensową skalę użył struktur posiadanych przez siebie przedsiębiorstw, także tych medialnych, aby zbudować sukces swojej partii Forza Italia.

„[On] do polityki zastosował rozwiązania znane z telewizji. Zrobił z niej spektakl. Właściwie polityka stała się programem telewizyjnym”. Te słowa bynajmniej nie opisują Donalda Trumpa. Wypowiedział je o swoim przełożonym niejaki Carlo Freccero, były dyrektor stacji telewizyjnej należącej do Silvio Berlusconiego. To był początek lat 90. XX wieku. W Ameryce świętowano wybór na prezydenta Billa Clintona. W Europie przyglądano się skutkom podpisania traktatu z Maastricht.

Nieliberalni populiści nie są spadkobiercami Clintona, ale właśnie Berlusconiego. Tyle tylko, że oni w czasach nowych narzędzi technologicznych 2.0 używają do przyciągania uwagi odbiorców specyficzną rozrywką i – zupełnie serio – do rozmontowywania liberalnych demokracji. Epoka papierowej prasy i telewizji to park jurajski w porównaniu z dzisiejszymi metodami wpływania na odbiorców. Niemniej, jak świadczy przypadek nabycia „Polska Press”, władza zapobiegliwie stara się nie zapominać o starych mediach. Nie wszyscy w końcu należą do pokolenia iGEN (pokolenia dorastającego w sieci, opisanego przez Jean M. Twenge). Odbiorcom opowiada się przy tym najróżniejsze banialuki i – znów na serio – przechwytuje język liberalnej demokracji do osiągania zgoła nieliberalnych celów. Kto jeszcze pamięta, że Jarosław Kaczyński w książce „Polska naszych marzeń” obiecywał Polakom prawdziwą demokrację w mediach publicznych, to znaczy, że jeden kanał telewizji będzie dla władzy, drugi zaś dla opozycji? Kto nie wierzy, niech zajrzy do tej publikacji. Owa gra powagi i niepowagi to ważny element zrozumienia sukcesu populistów w czasach 2.0.

4.

2020 rok miał jednak znaczący wpływ także na nieliberalnych populistów i w ich paśmie zwycięstw związanych z populistainmentem powoli pojawia się, jeśli nie wyłom, to przynajmniej szczelina. Jednym z dowodów na to jest oczywiście wygrana Joe Bidena. Oparta na silnie zarysowanym programie, odwadze i empatii, kampania jego i Kamali Harris, jest przykładem na to, jak można w „czasach zarazy” i perwersyjnej nieliberalnej rozrywki wykreować liberalne zwycięstwo wyborcze. Wielu komentatorów twierdzi, że bez covid-19 Trump nie przegrałby wyborów. Nawet jeśli przyjąć, że to prawda, ktoś po tę władzę – w chwili słabości populisty – musiał być gotowy się schylić i przebić przez legendarny mur tweetów.

Kto jeszcze pamięta, że Jarosław Kaczyński w książce „Polska naszych marzeń” obiecywał Polakom prawdziwą demokrację w mediach publicznych, to znaczy, że jeden kanał telewizji będzie dla władzy, drugi zaś dla opozycji? | Karolina Wigura, Jarosław Kuisz

Ale również naszych rodzimych nieliberałów po raz pierwszy od dawna zawodzi instynkt. Niedawno Prawo i Sprawiedliwość zaliczyło spory spadek w sondażach, który może być związany z tym, że w czasach pandemii, wymagającej polityki opartej na solidarności, spójności i zaufaniu, Jarosław Kaczyński próbuje dalej używać narzędzi, które doprowadziły go do władzy. Decyzja Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji, ale także zagrywka w postaci próby weta wobec covidowego budżetu unijnego – oba te posunięcia można rozpatrywać także jako chęć odsunięcia uwagi wyborców od chaosu i nieudolności, z jaką rząd Zjednoczonej Prawicy walczy z pandemią.

Tym razem jednak wydaje się, że strategie wypracowane uprzednio przez nieliberalnych populistów nie do końca działają. Decyzja TK w sprawie aborcji wywołała protesty społeczne na niespotykaną dotąd skalę, ogniskujące nie tylko oburzenie naruszeniem praw kobiet, ale również zmęczenie ekipą Zjednoczonej Prawicy w ogóle. Do weta w sprawie budżetu UE nie doszło i Mateusz Morawiecki musiał zgodzić się na warunki postawione przez Angelę Merkel i pozostałe państwa dwudziestki siódemki. W sieci krążą filmy i fotografie dowodzące, że Polacy gromadzący się tłumnie w różnych miejscach mają w nosie sanitarne regulacje rządu Prawa i Sprawiedliwości. Czy brakuje tu powagi?

5.

Samo jednak osłabienie nieliberalnych populistów pod wpływem katalitycznego wpływu koronawirusa może nie wystarczyć, aby radykalnie osłabli w sondażach i później przegrali wybory. Choć to zatem kontrowersyjny postulat, naszym najważniejszym argumentem jest, że przeciwnicy nieliberalnych populistów muszą nauczyć się od nich, co to znaczy mówić do wyborców w atrakcyjniejszy sposób.

Nie powinno się bowiem odrzucać tego, co wiemy dziś dzięki neurobiologii o działaniu naszych mózgów. Znudzony ciągłym bombardowaniem przez bodźce mózg potrzebuje coraz mocniejszej stymulacji, aby utrzymać na czymś uwagę. A czyż nasze mózgi, pod wpływem dwudziestoczterogodzinnych telewizji i mediów społecznościowych, nie są w taki właśnie sposób znudzone?

Dobrym przykładem tego są badania, opublikowane we Francji w początku mijającego roku przez Kantar/„La Croix”. Wynikało z niego, że w tym wysoce wyedukowanym społeczeństwie ludzie przestają śledzić wiadomości polityczne: na 10 dorosłych Francuzów i Francuzek tylko 6 deklarowało jakiekolwiek zainteresowanie wiadomościami politycznymi!

Gdy mowa o rozrywce produkowanej przez nieliberalnych populistów, nie powinniśmy uważać, że chodzi o proste rozbawianie publiczności. Rozrywka nie zawsze oznaczać musi wywoływanie serdecznego śmiechu. | Karolina Wigura, Jarosław Kuisz

Perwersyjna rozrywka, stosowana przez nieliberałów, serwowanie dopaminy odbiorcom mediów, ma zatem swoją racjonalność. Oczywiście, istnieje wiele słusznych powodów, aby odrzucać populistainment jako strategię polityczną. Nie namawiamy jednak liberalnych demokratów, aby używali stwierdzeń radykalnych. Raczej chcielibyśmy, aby pamiętali, że ich pozytywne wypowiedzi muszą być atrakcyjne pod względem formy, oparte na konkretach, które naprawdę dotyczą życia rodaków, i przemyślanej strategii i taktyki w kategoriach gry powagi i niepowagi. Co dzieje się na serio, a co jest wyłącznie medialną zasłoną dymną? W komunikacji opozycji z obywatelami jest wiele do zrobienia pod względem atrakcyjności. Gdy JFK udzielał rad, jak wygrać wybory, już przed dekadami zachęcał do posługiwania się atrakcyjnymi obrazami, postulowanie 2–3 reform, które działają na wyobraźnię (bo realnie przekładają się na zmianę codziennego życia wyborców), wreszcie powinna to być kampania radosna i rodzinna.

O tym, że także w Europie Środkowej można wygrywać, wiemy. Przykładami takich udanych interwencji była choćby oparta na pozytywnym przekazie i empatii kampania Zuzany Čaputovej na Słowacji. W Polsce sukcesy opozycji w ostatnich wyborach samorządowych oraz do Senatu oraz wynik wyborczy Rafała Trzaskowskiego także powinny być źródłem nadziei. Za mało jednak wybrzmiewają takie inicjatywy regionalne jak „Pakt wolnych miast”, podpisanego przez Rafała Trzaskowskiego oraz burmistrzów Budapesztu, Pragi i Bratysławy (wymagałoby to osobnej analizy).

W dobie populistainmentu liberałowie nie muszą rezygnować ze swojej tożsamości, aby być bardziej atrakcyjni dla wyborców. Strategia ta wymaga jednak nie tylko wyobraźni i kreatywności – ale również profesjonalizmu i odwagi. Tylko wtedy można przywrócić w naszej polityce na szeroką skalę wartości, które stanowią sedno liberalnej demokracji – i także dają się wyprowadzić z polskiej kultury oraz oprzeć na jasnych stronach ostatniego trzydziestolecia: pluralizm, tolerancję, wzajemne zaufanie i rządy prawa (o tym, że te hasła można podać w atrakcyjnej formie, świadczyła nie tylko odległa kampania Bidena, ale przede wszystkim pomysły uczestników niedawnych protestów).

Tak właśnie można sformułować najważniejsze wyzwanie dla liberalizmu na 2021 rok.