Tomasz Sawczuk: W ilu krajach działacie?

Roman Przybylski: Grupa Nowy Styl to około 1,6 miliardów złotych przychodu. Z tego około 90 procent generujemy poza granicami Polski. Największy rynek to dla nas Niemcy, potem Polska, Holandia, Francja i Szwajcaria. W tych krajach mamy własne struktury handlowe, dystrybucyjne, a czasami produkcyjne – własne biura i własnych ludzi. W mniejszej skali jesteśmy obecni w kolejnych krajach, takich jak Wielka Brytania, Czechy, Słowacja, Węgry, Austria, Rumunia.

Co zmieniło się dla was, od kiedy zaczęła się pandemia?

Działamy w branży, która się nie zamknęła się sensu stricto. Natomiast różne konsekwencje dotknęły oczywiście naszych klientów. Jeśli firma przeprowadza się do nowego biurowca, to kupuje u nas meble. W Europie, zależnie od kraju, ten rynek spowolnił lub po prostu się zatrzymał. Wiele firm wstrzymało decyzje inwestycyjne ze względu na wzrost niepewności czy wprowadzenie pracy z domu. Do tego część z tych firm zaczęła zastanawiać się, czy biura w przyszłości będą wyglądać inaczej – na przykład, czy zostanie z nami większy dystans społeczny. Pewna część naszej sprzedaży to sklepy meblowe. Jeśli okresowo wszystkie sklepy były zamknięte, klientów nie było wcale. Cześć firm ratowała się, wprowadzając sprzedaż innymi kanałami, na przykład poprzez sklepy online, a część nie – tutaj były największe zaburzenia.

Fot. Jernej Furman, flickr.com

Jak wygląda porównanie między różnymi krajami Unii Europejskiej? Czy istnieją różnice między nimi – które mają wpływ na prowadzenie biznesu?

Oczywiście, tak. W pierwszej kolejności są czynniki, które miały bezpośredni wpływ na działalność. To dotyczy w szczególności polityki państw w czasie pandemii. Tu w dużej mierze sytuacja zależała po prostu od skali lockdownu – czyli od tego, jak bardzo została de facto zamrożona nie tylko gospodarka, ale też możliwość interakcji międzyludzkich.

I w tej sprawie różnice było widać bardzo mocno. Wiosną spośród naszych głównych rynków najbardziej dramatycznie zatrzymał się rynek francuski. Tam po prostu restrykcje były najpoważniejsze. Bardzo szybko zamknięto sklepy, były trudności w przemieszaniu się, ludzie i firmy przestały kupować. W Niemczech czy Polsce zmian było mniej, stąd spowolnienie nie było aż tak głębokie.

Co jeszcze miało znaczenie?

Drugi bardzo istotny element, nawet ważniejszy, tylko bardziej rozłożony w czasie, dotyczy sytuacji firm oraz konsumentów. Na ile ludzie i firmy przestraszyli się, odczuli niepewność przyszłości z uwagi na koronawirusa? Tutaj też sytuacja była bardzo zróżnicowana między krajami.

Na czym polegały różnice?

Najprostsza i najbardziej oczywista korelacja jest związana z zamożnością poszczególnych krajów. Ale poza tym znaczenie miały szybkość działania, a także czytelność i spójność systemów wsparcia dla biznesu.

Im większa zamożność, tym mniejsza niepewność?

Tak, ale zamożność to nie wszystko.

Wyjaśnię na przykładzie: zdecydowanie najlepiej poradziły sobie Niemcy, a także kraje, które mają podobne systemy i kulturę, czyli na przykład Szwajcaria. Tutaj pieniądze są duże, z tym nie da się dyskutować. Niemców stać na więcej niż nas. Ale równocześnie od razu został wprowadzony system tak zwanej Kurzarbeit, czyli skróconej pracy, który był już ćwiczony przez przedsiębiorców w czasie poprzedniego kryzysu. A zatem ludzie od razu wiedzieli, z czym się spotykają, a do tego system od razu przewidywał konkretny horyzont czasowy. Nie był wprowadzony na miesiąc czy dwa, tylko w pierwszym kroku na 12 miesięcy. Kolejna zaleta polega na tym, że jest on skierowany do wszystkich firm. On po prostu wspiera.

W jaki sposób działa?

To są dopłaty do zatrudnienia na czas, w którym ludzie nie mają pracy. Pozwala to firmom utrzymać pracowników, którzy dostają trochę mniej pieniędzy, niż gdyby zarabiali normalnie – ale dostają. Natomiast firma nie ma zachęty do tego, żeby ich od razu zwalniać, ponieważ większość wynagrodzenia jest pokrywana przez państwo. Czyli można powiedzieć: w porządku, przez 12 miesięcy mam zagwarantowaną pewną stabilność, nawet przy dramatycznym spadku na rynku. Mam jak płacić pracownikom i mogę spokojnie planować do przodu.

W innych krajach te systemy były skonstruowane na różne sposoby. We Francji mamy do czynienia z systemem pośrednim, który idzie w podobnym kierunku jak niemiecki, ale według mnie nie jest tak skuteczny. Z kolei Anglia wprowadziła system, który jest podobnie hojny, ale gorzej skonstruowany, ponieważ napędza spadek aktywności gospodarczej.

Dlaczego?

Kurzarbeit działa w taki sposób, że pracownik może pracować cztery dni w tygodniu, a jeden dzień w tygodniu jest na kurzarbeit – albo może pracować dwa dni w tygodniu, a trzy w dni tygodni jest na kurzarbeit.

Czyli są pieniądze plus elastyczność.

Za to w Anglii dopłata do pensji pracownika była bardzo wysoka, ale decyzja była zero-jedynkowa – jak pracuje, to nie ma dopłaty, a jak nie pracuje, to nie pracuje wcale i to przez co najmniej kilka tygodni. To oznacza, że jeżeli firma miała spadek rzędu 20–30 procent przychodów, to często decydowała się wysłać pracownika na postojowe. A to oznacza, że mniej ludzi pracowało.

Nieco upraszczając, to oznacza z naszej perspektywy, że nagle zorientowaliśmy się, że wśród naszych dystrybutorów czy dilerów wielu pracowników jest na tym postojowym – czyli nie ma z kim rozmawiać, a biznes de facto zwalnia. W konsekwencji my też byliśmy zachęcani do tego, żeby wysyłać ludzi na postojowe, a wraz z tym także nasi kontrahenci. W ten sposób system sam się napędzał – im więcej firm wysyłało ludzi na postojowe, tym bardziej spadała aktywność gospodarcza.

Natomiast przynajmniej miało to jeden jasny cel. Było powiedziane, że to jest pomoc dla firm, ale tak naprawdę chodzi o to, żeby zatrzymać ludzi w domu, aby powstrzymać rozprzestrzenianie się wirusa.

A w Polsce?

Potem jest reszta krajów, do których my też się zaliczamy, gdzie pakiety pomocowe były na szczęście wprowadzane, ale w sposób znacznie bardziej improwizowany, nie chcę powiedzieć chaotyczny. Rządy musiały coś wymyślić, a nie miały gotowej recepty, jak niektóre kraje zachodnie. Nie wiem, dlaczego nie chciały sięgnąć na przykład po takie sprawdzone modele jak Kurzarbeit. Podejrzewam, że ze względu na koszt. Brutalnie mówiąc, być może Polski po prostu nie stać na taki system wsparcia, jaki można było wprowadzić w Niemczech czy w Szwajcarii.

Wspomniał pan o decyzjach politycznych i pakietach pomocowych. Co jeszcze było ważne?

Trzeci element jest psychologiczny i najbardziej ludzki. Duży wpływ na aktywność biznesową miało to, w jaki sposób ludzie odbierali samą pandemię – na ile przestraszył ich rozwój sytuacji. Tutaj z kolei występuje korelacja z większą liczbą zachorowań oraz przypadków śmiertelnych. I tutaj ewidentnie te kraje, które zostały dotknięte najbardziej, przestraszyły się najbardziej – w szczególności południe Włoch, Hiszpania, Francja. A takie kraje jak Niemcy przestraszyły się najmniej.

Trzeba przy tym powiedzieć, że o ile za pakiety gospodarcze mamy minus, to restrykcje i próby ograniczenia pandemii liczą się dla Polski na plus. Zadziałaliśmy szybko, może nieco chaotycznie i nie do końca spójnie, ale poziom zachorowań i strach przed pandemią nie były na wiosnę tak duże, jak w wielu innych krajach. A w efekcie konsekwencje gospodarcze nie były aż tak poważne.

Jednak w ostatnich tygodniach przedsiębiorcy coraz głośniej mówią o tym, że już nie są w stanie utrzymać dłużej swoich biznesów. Mówi się nawet o buncie przedsiębiorców i otwieraniu firm, które powinny być zamknięte ze względu na obostrzenia. Co pan o tym myśli?

Tego typu głosy słychać wszędzie, w każdym kraju Europy. Były protesty restauratorów w Rzymie czy w Paryżu. Protestowali drobni przedsiębiorcy w Amsterdamie. Myślę, że jest tutaj ważny czynnik czysto ekonomiczny. Podejrzewam, że przeciętnego restauratora we Francji czy w Niemczech, który jest w biznesie od wielu lat, stać na dłuższe wstrzymanie oddechu pod wodą niż statystycznego restauratora w Polsce. Do tego otrzymuje większe wsparcie, dzięki czemu może dłużej utrzymać ludzi bez konieczności ich zwalniania.

Wreszcie, kolejny istotny element dotyczy spójności systemów pomocy od państwa. Gdzie nie rozmawiam z kolegami, partnerami czy klientami w Europie, wszyscy mają bardzo duże zrozumienie tego, że lockdowny muszą być. Głosy ekstremalne, na zasadzie „róbmy, co chcemy”, bez maseczek, są niezwykle rzadkie. Ludzie mają świadomość odpowiedzialności nie tylko za siebie, ale także za innych. Wiedzą, że ta choroba ma straszne konsekwencje. Czyli jest duże zrozumienie konieczności obostrzeń.

Natomiast równocześnie jest oczekiwanie, żeby te grupy, które najbardziej odczuwają konsekwencje obecnej sytuacji, dostawały pomoc – i żeby ta pomoc była udzielana w sposób czytelny, jasny. Jeśli system działa na zasadzie wsparcia dla poszczególnych grup, wtedy nie jest jasny. Tworzy to od razu wątpliwość, czy aby na pewno pieniądze trafiają tam, gdzie jest największa potrzeba, a nie tam, gdzie ktoś najgłośniej krzyczy.

To znaczy?

Wyraźnym przykładem są dla mnie kontrowersje, które mamy teraz w Polsce. Nie da się skrytykować pomysłu, że trzeba dzisiaj pomóc gminom podgórskim, bo jest przecież oczywiste, że w zimie pandemia dotknęła ich najbardziej. Natomiast bardzo trudno się dziwić, że wtedy podnoszą krzyk właściciele hoteli i restauracji w całej reszcie Polski i pytają: a dlaczego my nie? W Gdańsku restaurator też nie ma klientów.

Myślę, że to jest właśnie kwestia spójności polityki państwa i sposobu komunikacji. Im bardziej działamy całościowo i konsekwentnie, tym lepiej ludzie to rozumieją. A im bardziej staje się oczywiste, że to jest działalność akcyjna, że jak ktoś krzyknie głośniej, to zmieniamy decyzje, że tu jest tarcza numer 17, a tu jeszcze coś innego – to zrozumienie maleje, a zaczyna się ostra walka o własne interesy. W niektórych krajach bardziej dominuje krótkookresowy interes polityczny, a w innych jest spojrzenie długookresowe, nazwijmy je: propaństwowe.

Co mogliśmy w Polsce zrobić lepiej? Jaki byłby pana najważniejszy postulat? 

Mam jeden od samego początku i on nie jest biznesowy. Programy wsparcia mogły być prowadzone lepiej, ale to nie znaczy, że były prowadzone źle. Mam świadomość co do ich ograniczeń finansowych, w tej sprawie absolutnie potrzebna jest duża wyrozumiałość.

Natomiast to, czego nie rozumiem, oczywiście nie będąc ekspertem, to dlaczego konsekwentnie od wielu miesięcy nie mamy polityki powszechnego testowania. Wydaje się, że kraje, które najlepiej radzą sobie z koronawirusem, po prostu testowały obywateli jak najszerzej, jak najszybciej, żeby przerwać łańcuchy zakażeń. Pomysł, żeby testować tylko ludzi, którzy są ewidentnie chorzy, a w ogóle nie szukać tych, którzy roznoszą wirusa, był dla mnie od samego początku abstrakcyjny. Uważam, że tu popełniliśmy duży błąd.