Tomasz Sawczuk: Jakie jest znaczenie pozwu przeciwko historykom Barbarze Engelking oraz Janowi Grabowskiemu? Sąd nakazał im przeprosić powódkę w procesie o naruszenie dóbr osobistych, w związku z treścią ich książki „Dalej jest noc…”.
Dariusz Stola: Nie znam dokładnego brzmienia orzeczenia, ale niezależnie od niego, ten proces jest bardzo niebezpieczny – i to z kilku powodów.
Po pierwsze, nie jest to zwykły proces, wytoczony przez osobę prywatną historykowi, który w złym świetle przedstawił jej krewnego. Formalnie stroną jest 80-letnia pani, krewna sołtysa z lat wojny wspomnianego w tomie „Dalej jest noc…”, ale w istocie za sprawą stoi Reduta Dobrego Imienia – organizacja będąca przybudówką partii rządzącej. Polityczne związki RDI nie ulegają wątpliwości: w radzie RDI zasiadali politycy PiS-u z ministrem Glińskim na czele, jej prezes Maciej Świrski był najbliższym doradcą ministra, potem członkiem zarządu Polskiej Fundacji Narodowej, a w tej chwili jest przewodniczącym rady nadzorczej Polskiej Agencji Prasowej, zaś sama organizacja była za rządów PiS-u hojnie finansowana ze środków publicznych.
Reduta chce przestraszyć historyków, żeby nie pisali w sposób, który nie podoba się władzy?
Reduta nie ukrywa swojej roli w sprawie, a wręcz chwali się tym, że finansuje prawników, którzy reprezentują powódkę, a prezes RDI był świadkiem w sprawie. Wydaje się, że w praktyce ta rola jest nawet większa. Powódka nie pojawiała się w sądzie, jest niedowidząca, nie wiemy, czy to ona szukała pomocy RDI, czy też RDI szukała kogoś, kto będzie mógł wystąpić w roli powoda.
Z kolei RDI korzystała z wyników pracy zespołu historyków z IPN, którzy wcześniej poddali „Dalej jest noc…” szczegółowemu badaniu w poszukiwaniu błędów. Mamy zatem grupę historyków-urzędników IPN, którzy nagle rzucają inne zadania i skupiają się na publikacji, która wcześniej była atakowana w bliskich PiS-owi mediach. RDI dostała więc do ręki gotowy katalog rzekomych błędów, z których mogła wybrać taki, który miał jakieś szanse przed sądem. Fakt, że na 1700 stronach tekstu książki znalazła tylko jeden taki akapit, dobrze świadczy o jakości „Dalej jest noc…”.
I tu jest drugi niebezpieczny aspekt sprawy: do tej pory historyków pozywano do sądu przeważnie za wypowiedzi publicystyczne. Tutaj mamy dobrze udokumentowaną pracę, która spełnia standardy warsztatu naukowego. Jednak zamiast dyskusji w czasopismach naukowych mamy pozew. Podkreślę: bez względu na wynik sprawy, już samo to, że historycy byli ciągani po sądach, że musieli poświęcić czas, zatrudnić prawnika – będzie działać mrożąco na pozostałych, czy też na niektórych pozostałych, bo wierzę, że w środowisku naukowym nie zabraknie ludzi, którzy zastraszeniu nie ulegną.
Dla obserwatora sytuacja może wyglądać następująco: władzy nie udało się zakazać krytycznego pisania o historii Polski w ustawie o IPN, więc znaleziono inny sposób: proces cywilny przeciwko historykom, który popiera zaprzyjaźniona z władzą fundacja.
Negatywne skutki tej sytuacji dla badań historycznych w Polsce są dla mnie oczywiste. Jest normalne, że w zbiorowych mitach istnieje tendencja do upraszczania, do koloryzowania, a niekiedy przeinaczania przeszłości. Badania naukowe nad przeszłością pełnią rolę systemu immunologicznego, który chroni przed fałszem – chroni nasze umysły i kulturę narodową. Jeśli tego zabraknie, będziemy nieuchronnie dryfować ku fałszom. Kiedyś może dzieci tych, którzy do tego stanu zmierzają, powiedzą im: okłamaliście nas, ukrywaliście przed nami prawdę o naszej historii.
Teraz, po procesie i medialnej nagonce na historyków Zagłady, tak zwany efekt mrożący wydaje mi się nieunikniony. Zanim jakiś historyk, zwłaszcza mniej znany czy zaczynający dopiero drogę naukową, zdecyduje się badać trudne fragmenty naszej przeszłości, zastanowi się trzy razy. To być może już się dzieje, chociaż trudno to zmierzyć, ponieważ efektem są artykuły i książki nienapisane. Jest takie powiedzenie, że „miarą dyktatury jest liczba nienapisanych książek”. Miarą zastraszania jest właśnie to, co nie powstaje, a mogłoby powstać.
Władza zaczyna ostrzej kształtować politykę historyczną, a przy tym trudno złapać kogoś na gorącym uczynku?
Tak, od kilku lat widzimy agresywną politykę historyczną, połączenie nagonki w mediach, faworyzowania posłusznych, wydawania kolejnych dziesiątków milionów złotych na instytucje sterowane ręcznie, tworzenie instytucji równoległych do tych, które bronią swej autonomii, pohukiwanie na niezależnych. Widzą to nasi koledzy za granicą, którzy w ostatnim czasie wielokrotnie wyrażali zaniepokojenie tymi tendencjami i solidarność z atakowanymi historykami polskimi. Stowarzyszenia historyków, główne instytucje badające historię Zagłady, najważniejsze na świecie muzea Holokaustu wypowiedziały się w obronie prof. Engelking i prof. Grabowskiego.
Sprawa procesu jest szeroko komentowana za granicą, co z pewnością wpływa na wizerunek Polski, nie tylko na wizerunek rządu, który na to zasłużył – może na przykład potwierdzać opinie niektórych, że Polacy mają coś na sumieniu i próbują to ukryć. To nota bene pokazuje, że nazwa „Reduta Dobrego Imienia” jest prawdziwie orwellowska, bo działania tej organizacji przynoszą chyba więcej szkody niż pożytku dla wizerunku Polski w świecie. Powstaje tu jakby perpetuum mobile – najpierw wywołujemy krytykę za granicą, a następnie bronimy nasz kraj przed krytyką.
Jak na to reagować?
Po pierwsze, wzywam moich kolegów historyków do solidarności. Tym, którzy nie widzą jeszcze problemu, powiem: dziś Engelking i Grabowski, a jutro lub pojutrze ty. Zaczęło się od nich, ale jeśli te działania będą skuteczne, to lista atakowanych na pewno się wydłuży. Dlatego cieszę się, że Komitet Nauk Historycznych Polskiej Akademii Nauk wypowiedział się w tej sprawie jasno i jednoznacznie: opisał zagrożenie, wyraził zaniepokojenie i solidarność z pozwanymi.
Po drugie, trzeba pokazywać niespecjalistom, jakie są skutki takiej napastliwej polityki historycznej, czy raczej antyhistorycznej, bo przecież ona szkodzi uprawianiu historii. To złe skutki nie tylko dla historyków i wiedzy historycznej, ale dla nas wszystkich. Jak powiedział Józef Szujski, wybitny konserwatysta i historyk XIX wieku: fałszywa historia jest mistrzynią fałszywej polityki. Fałszywe obrazy przeszłości dają mylne lekcje na przyszłość, służą do uzasadniania błędnej i zakłamanej polityki dziś i jutro.