Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin: Marta Lempart wzywa lekarzy: wykonujcie aborcje tak, jak dotychczas, dostaniecie wsparcie prawne od Ogólnopolskiego Strajku Kobiet. Czy po publikacji wyroku Trybunału Konstytucyjnego prawnicy wybronią lekarzy?
Ewa Łętowska: Namawianie lekarzy do wykonywania aborcji na dotychczasowych zasadach jest wyrazem tryumfu nadziei nad doświadczeniem. Wyrok doprowadził do tego, że wyjątek, który usprawiedliwiał aborcję w przypadku ciąży embriopatologicznej, wyleciał. Skoro tak, lekarze będą karani za wykonywanie jej. Nie wyobrażam sobie więc, żeby można było ich do tego namawiać.
A jeśli uzasadnią to ratowaniem zdrowia kobiety? Na przykład psychicznego?
Można, oczywiście, dopatrywać się w ciąży patologicznej zagrożenia zdrowia kobiety, a jeżeli taka przesłanka naprawdę, realnie istnieje, to przerwanie ciąży jest dozwolone. Tyle tylko, że to jest bardzo trudny dowód. Przy czym zakładam, że chodzi o sytuację, w której rzeczywiście zdrowie psychiczne jest zagrożone, a nie o to, żeby obchodzić zakazy. Jeżeli więc tak by się stało, że istnieje przesłanka do ratowania zdrowia kobiety, lekarz dokona aborcji. Zdeterminowany lekarz.
Chcę przypomnieć historię, która miała miejsce kilka lat temu w Irlandii. Obowiązywało tam wtedy podobne ustawodawstwo, jak u nas po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego. Młoda dentystka, Savita Halappanavar, miała komplikacje ciążowe, które skończyłyby się pewnym poronieniem. Przedłużały się, ale lekarze odmówili wykonania zabiegu aborcji, czekając na poronienie. Zadziałał efekt mrożący. Lekarze obawiali się „ciągania po sądach”. Kobieta w końcu dostała sepsy i umarła. Jej śmierć stała się przyczyną zwrotu w ustawodawstwie Irlandii.
Zmierzam do tego, że jedną z konsekwencji orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego jest to, że on czyni ryzykownymi wszelkie decyzje lekarskie dotyczące przerywania ciąży z powodu zagrożenia zdrowia. Ponieważ, być może, aborcje embriopatologiczne będą podciągane pod ten przypadek, wszelkie takie zabiegi będą teraz traktowane z nieufnością przez prokuratora, a to oznacza, że lekarze staną się zakładnikami tego orzeczenia. Z jednej strony, będą namawiani do tego, żeby podciągać względy embriopatologiczne pod przesłankę zagrożenia zdrowia kobiety, a z drugiej – prokuratura będzie powtarzać: uważaj, lekarzu, my cię sprawdzimy.
Lekarze będą pod presją oczekiwań dwóch stron: zwolenników pro-life i pro-choice. To jest dla nich bardzo niekomfortowa sytuacja, a dla pacjentek niebezpieczna. Poza tym, są wśród nich odważniejsi i mniej odważni, mają swoje poglądy i w efekcie są w ogromnym konflikcie etycznym. Powiem szczerze, że uważam tę sytuację za wyjątkowo szkodliwą. Orzeczenie sądowe nie powinno się wiązać z tak ogromnym wzrostem ryzyka nakładanym na jakąś grupę społeczną.
Jedną z konsekwencji orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego jest to, że on czyni ryzykownymi wszelkie decyzje lekarskie dotyczące przerywania ciąży z powodu zagrożenia zdrowia. | Ewa Łętowska
Konflikt etyczny jest z pewnością trudny, jednak najważniejsze chyba jest to, że z punktu widzenia prawa…
…oni mają prokuratora za drzwiami.
Właśnie. I od uznaniowości prokuratora zależy, jakie konsekwencje poniosą za swoje decyzje. Prokurator może udowodnić wszystko.
Nie, prokurator nie może wszystkiego, ale może, będąc dociekliwym, sprawić, że lekarze będą mieli kłopoty. Dlatego z ich punktu widzenia najbezpieczniej jest teraz odciąć się, powiedzieć: dajcie mi święty spokój. To, co się stało, jest więc premiowaniem obojętności na problemy, które pojawiają się w związku z ciążami patologicznymi, obojętności wobec tego, z jaką uwagą lekarz odniesie się do problemów kobiet. Nie chodzi więc tylko o to, co trybunał powiedział w wyroku, problemem jest to, w jaki sposób to orzeczenie działa. A ono wywołuje efekt mrożący co do postaw lekarskich. Czyni ryzykownymi badania prenatalne.
Może być więc tak, że lekarze nie będą ignorować wyroku, jak wzywa ich Marta Lempart, tylko przeciwnie – będą ostrożniej wykonywać aborcje, z przesłanek, które wciąż pozostały legalne?
Jeżeli wierzyć statystykom, 97 procent aborcji wykonywano z przyczyn embriopatologicznych, a 3 procent z powodu dwóch pozostałych przesłanek: kiedy zagrożone było życie i zdrowie kobiety oraz kiedy ciąża była efektem przestępstwa. Skoro spodziewamy się efektu mrożącego, gdy idzie o przesłankę zagrożenia zdrowia i życia kobiety, trzeba zgodzić się z tymi, którzy mówią, że rozstrzygnięcie Trybunału doprowadziło do praktycznego zamknięcia możliwości przerywania ciąży. Pani Lempart, powiedziałabym, dość obcesowo zapowiedziała, że będzie formułować oczekiwania względem lekarzy, ale one będą też formułowane ze strony pro-life. Tamta strona też się nie wycofa. I ona nie zawaha się użyć prokuratury – choćby tylko, by „sprawdzić, czy aby nie doszło do przestępstwa”. A pozornie niewinne postępowania wyjaśniające potrafią uprzykrzyć życie.
Czyli efekt wywierania presji na lekarzy jest taki, że to dla nich i dla pacjentek groźne.
Groźne jest też rozprzężenie systemu prawnego, które ma miejsce na skutek tego orzeczenia. Mówimy, jakie są jego skutki społeczne, ale chcę dodać coś jeszcze, co uważam za niesłychanie ważne. Mianowicie, orzeczono niekonstytucyjność aborcji embriopatologicznej, bo uznano, że według artykułu 38 Konstytucji życie podlega ochronie od poczęcia. W 1997 roku, kiedy była uchwalana Konstytucja, nie było żadnych wątpliwości, że tak nie ma być. Toczyły się na ten temat zażarte dyskusje, poprzedzające uchwalenie Konstytucji, to jest udokumentowane, można do tego sięgnąć. Ostatecznie, bez żadnej wątpliwości odrzucono myśl, jakoby w Konstytucji została zapisana ochrona życia od chwili poczęcia. Tak Konstytucja została uchwalona, tak została przyjęta w referendum, tak ją rozumiano i tak ją stosowano. Konstytucja mówi, że każde życie podlega ochronie, ale nie mówi, że od chwili poczęcia. Rozwiązanie tej kwestii zostawia ustawodawstwu zwykłemu.
Natomiast orzeczenie, które zapadło w październiku ubiegłego roku, wyprowadza rozumowanie, że jeżeli Konstytucja milczy, od kiedy następuje ochrona życia, to zostawia wolne pole Trybunałowi Konstytucyjnemu, a on powiada, że od chwili poczęcia. I to jest, z tego, co ja wiem o prawie, błąd rozumowania. Normalnie, po orzeczeniu Trybunału, które uznaje jakąś kwestię za niekonstytucyjną, następuje zwolnienie pola ustawodawcy zwykłemu. On jest wolny, może zrobić, co chce, może warunki dopuszczalności aborcji zaostrzyć, może zliberalizować, nie ma przeszkód, inna sprawa, czy to jest politycznie wyobrażalne. Może też powtórzyć tak zwany kompromis, ale wyrzeźbić go nieco inaczej. Może, chcąc być w zgodzie z postulatem „ochrony życia”, przewidzieć dla stadium prenatalnego jakiś szczególny system wspomagania ciężarnych.
Na czym polega pewna perfidia wyroku Trybunału, który teraz omawiamy? Otóż wmawia on ustawodawcy, że ustawodawca nie ma wolnego pola, że jest skrępowany rzekomym zakazem konstytucyjnym. Zakazem, który nie jest wysłowiony w artykule 38, ale który Trybunał Konstytucyjny z tego artykułu wyprowadził. Po co to jest? Po to, żeby parlament czuł się ograniczony tym orzeczeniem, chociaż może decydować swobodnie. Oczywiście, ryzyko jest takie, że jeżeli parlament powtórzy coś, co uprzednio Trybunał uznał za niekonstytucyjne, to on jeszcze raz powie to samo. Możliwy jest taki ping pong, ale co do samej zasady parlament nie jest związany tym, co w wyroku powiedziano.
Czyli tę ustawę można zmienić.
Oczywiście, że tak. Wyobraźmy sobie hipotetycznie, że coś się dzieje, następuje jakaś nagła zmiana i w wyniku wyborów zmienia się większość parlamentarna. Jeżeli pani mnie zapyta, czy ta większość może, dajmy na to, pójść kompletnie w drugą stronę i zliberalizować warunki dopuszczalności przerywania ciąży, mimo że mamy do czynienia z tym orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego, odpowiadam – tak, ze ściśle legalistycznego punktu widzenia, może.
To pocieszające dla środowisk pro-choice.
Nie, to nie jest pocieszenie. Myślę, że ta możliwość nie musi cieszyć parlamentarzystów, nawet opozycji. Kiedy w życiu społecznym trzeba podjąć jakąś decyzję mającą prawne znaczenie, czy to będzie wyrok, czy ustawa, decydent wcale nie lubi tego robić, on lubi, jak zrobi to kto inny. Teraz też politycy woleli się schować się za plecy Trybunału. A Trybunał im odrzucił piłeczkę. Tyle tylko, że opatrzył ten wyrok fałszywą etykietą, jakoby Konstytucja zakazywała liberalizacji aborcji. Ja ten wyrok nazywam atrapą, bo są ogromne zastrzeżenia dotyczące składu Trybunału, sposobu jego funkcjonowania, wniosku, który rozpatrywał, więc przy wszystkich wadliwościach, orzeczenie to jeszcze szerzy nieprawdziwą informację, jakoby Konstytucja chroniła życie od poczęcia.
Obecny sejm nie zliberalizuje ustawy aborcyjnej, ale przyszły sejm może. Czy więc Strajk Kobiet może mieć teraz jakąkolwiek skuteczność?
Prawnik ma tu niewiele do powiedzenia, bo pani nie pyta o skuteczność prawną. W demonstracjach ulicznych decydują kryteria siły. To jest emanacja społeczeństwa obywatelskiego, to jest pokazanie skali społecznego niezadowolenia, ale prawo ma tu do powiedzenia tylko tyle, że to są legalne protesty i koniec. Prawnik nic więcej nie powie, dla niego kryteria uliczne nie są argumentem prawnym. Prawna wartość demonstracji dotyczy tylko ich legalności.
Czy kobieta, u której nie została przeprowadzona aborcja z powodów embriopatologicznych, może dochodzić jakichkolwiek praw jako osoba poszkodowana?
Nie. Może próbować, jeżeli na skutek patologicznej ciąży doznała sepsy i ją źle leczono, dochodzić praw z powodu ewentualnego błędu lekarskiego w rozpoznaniu zagrożenia zdrowia, ale nie dlatego, że był wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który wyeliminował przypadek aborcji embriopatologicznej. Krótko mówiąc – pani pyta o to, czy to, co się stało, rodzi jakiekolwiek roszczenia po stronie kobiet. Nie.
Czyli kobiety w ciąży embriopatologicznej są bezbronne wobec tego postanowienia.
Tak, to jest całkowita bezbronność. Bardzo trudno jest tu wyprowadzić konstrukcję, które dałaby jakieś efektywne rozwiązanie. Niektórzy mogą zastanawiać się nad skargą do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, ale moim zdaniem bardzo wątpliwe jest, aby to było skuteczne.
To, co się stało, jest więc premiowaniem obojętności na problemy, które pojawiają się w związku z ciążami patologicznymi, obojętności wobec tego, z jaką uwagą lekarz odniesie się do problemów kobiet. | Ewa Łętowska
A więc również protesty, chociaż wyrażają sprzeciw na ogromną skalę, są bezsilne?
Każde prawo jest pewnego rodzaju umową społeczną. Jeśli państwo nie chce tej umowy dotrzymywać i używa się kryterium siły, żeby ją wydrążyć, obejść albo złamać, to żadne prawo, żeby nie wiem jak było napisane, tego nie wytrzyma. To nie jest wina Konstytucji, że dała się złamać, obejść albo wydrążyć, tak jak ofiara przestępstwa, chociażby gwałtu nie może być obwiniana o to, co zrobił z nią sprawca.
Użyłam kiedyś takiego porównania, ku oburzeniu publiczności, ale ono jest adekwatne. Prawo jest pomyślane jako kaganiec nakładany sile politycznej. W państwie musi być więc przynajmniej minimum zgody na to, żeby dotrzymać tej umowy społecznej. Zwłaszcza że należymy do Unii Europejskiej, która powściąganie siły politycznej przez prawo czyni jednym ze swoich fundamentów. Oczywiście, wiadomo, że każda z sił społecznych ciągnie prawo w swoją stronę, tylko pytanie, czy państwo jest zdeterminowane, żeby bronić swoich pryncypiów, czy nie. Trudno w to wierzyć, jeżeli samo zaczyna manewrować fałszywymi etykietami.
Proszę sobie przypomnieć dystopię Orwella, „Rok 1984”, a w niej ministerstwo miłości, ministerstwo pokoju. To było manewrowanie fałszywymi etykietami. Oczywiście nie chcę używać argumentu, że jesteśmy oto dystopią Orwella, ale chcę powiedzieć, że są znane w historii sytuacje, kiedy prawo było używane opacznie i manipulatorsko przez sam aparat państwowy. I teraz jesteśmy świadkami takiej atrapizacji.
Proszę zwrócić uwagę, co się stało z Trybunałem Konstytucyjnym. Został powołany do tego, żeby oczyszczać system prawny z aktów, które są niekonstytucyjne. A co się stało przy ustawie aborcyjnej? Po co ją zaskarżono? Żeby parlament nie musiał sam zajmować się wątpliwym problemem aborcji. Potraktowano więc Trybunał, jak zamrażarkę, albo podmiot, który da legitymizację woli politycznej dotyczącą zmiany tego, co się nazywało kompromisem aborcyjnym. Trybunał Konstytucyjny przestał być autonomicznym podmiotem oczyszczającym system prawny z niekonstytucyjnych aktów uchwalanych przez parlament i zamienił się w legitymizatora woli politycznej zasiadającej w nim większości.
Ma stać na straży konstytucji, a ułatwia omijanie prawa?
To jest krwawy posiew tego, co my obecnie przeżywamy w państwie. Jeżeli zaczynamy coraz częściej widzieć sytuacje, w której prawo jest łamane, omijane albo wydrążane, figuruje pod fałszywymi etykietami, to jesteśmy na najlepszej drodze do zafundowania sobie w Polsce Doppelstaat. Konstrukcję Doppelstaat sformułował filozof Ernst Fraenkel opisując państwo III Rzeszy. Oczywiście przykład jest straszliwy, ale symptomy atrapizacji porządku prawnego zdarzają się również i w innych państwach, kiedy demokracja zaczyna się uginać pod tyranią większości. Bo gdy demokratycznie wybrana większość zaczyna uciskać mniejszość, to jest to problem demokracji.
Żeby tego typu sytuacjom zapobiec, wymyślono państwo prawa, które gwarantuje mniejszości poszanowanie jej interesów. Jeżeli jednak wyrzekamy się tego, jeżeli następuje dewiacja demokracji, a jednocześnie nie zmieniamy konstytucji, która mówi wyraźnie, że należy mniejszość chronić, to mamy do czynienia z atrapizacją porządku prawnego, robi nam się to podwójne państwo. Podobnie było w demokracji socjalistycznej, ona również operowała fałszywą etykietą.
Oczywiście dyskusja na temat państwa podwójnego zawsze naraża dyskutantów na to, że używają argumentum ad Hitlerum, ale to nie zmienia faktu, że w naszych warunkach realnym zagrożeniem jest śmierć demokracji na skutek tyranii większości. A ona zawsze następuje przez atrapizację prawa. Jeżeli siła jest bezwzględna, jeżeli demonstracyjnie nie chce respektować interesów słabszych albo jeżeli uważa te interesy za niegodne ochrony, to znaczy, że zdjęła kaganiec, jakim jest prawo.
Tak jest w tym przypadku, o którym rozmawiamy. Godność kobiety uważa się za niegodną ochrony, bo prowadzi się do jej ubezwłasnowolnienia, każąc jej donosić patologiczną ciążę. Jeżeli lekceważy się umowę, w której pewne interesy podlegają ochronie, zostaje goła siła.
W jaki sposób można po ewentualnej zmianie władzy skutecznie naprawić to, co zostało zepsute? Są pomysły, żeby wszystko odwrócić.
Jednak w tym wypadku czasu się nie odwróci. Ewentualny wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (nie mam raczej wątpliwości co do ostatecznego wyniku, bo to, co Polkom zafundowano, to są tortury), zapadnie po kilku latach – z działaniem na przyszłość. Dziś ewentualnie można myśleć o rozumnej polityce wspomagającej rodziny wychowujące niepełnosprawne dzieci. I kiepska pociecha, i mało realne. Zatem chyba tylko hasło: „nie będziesz szła sama”.