Sąsiad truciciel
Krajobraz dolnośląskiej Bogatyni, jednej z najbogatszych gmin w Polsce, jest zdefiniowany przez gigantyczną kopalnię odkrywkową Turów, która taśmociągami dostarcza miliony ton węgla brunatnego do elektrowni znajdującej się na terenie miasta. Kompleks leży na styku granic z Czechami i Niemcami – to trzecia, po Bełchatowie i Kozienicach, najbardziej emisyjna elektrownia w Polsce. Całością zarządza Polska Grupa Energetyczna.
Obszar wydobycia węgla w Turowie sięga 2400 hektarów, a połączony konglomerat kopalni i elektrowni zatrudnia ponad 5 tysięcy osób (PGE twierdzi, że wliczając podmioty współpracujące i rodziny pracowników, liczba ta sięga nawet 60 tysięcy). Jest to największy pracodawca w regionie. I największy truciciel.
Działalność kopalni od lat budzi kontrowersje. Przekształcenia środowiska sprawiły, że polscy, czescy i niemieccy obywatele, którzy mieszkają w sąsiedztwie kompleksu, skarżą się na zanieczyszczenie powietrza, hałas i degradację środowiska naturalnego. Mieszkańcy zmagają się z pogarszającymi warunkami mieszkaniowymi, a ściany kilku domów pokryły pęknięcia, związane z osunięciami gruntów.
Działalność kopalni dramatycznie wpływa również na lokalne rolnictwo, pogłębiają się również trudności w dostępie do wody, szczególnie po stronie czeskiej. Również mieszkańcy Bogatyni skarżą się na coraz gorsze warunki życia, a w 2019 roku doszło tam do skażenia wody pitnej. Region dotykają coraz poważniejsze susze związane z kryzysem klimatycznym, a sytuację hydrologiczną pogarsza obniżanie poziomu wód gruntowych wywołane przez eksploatację złóż węgla, co po raz pierwszy potwierdziły czeskie badania z 2015 roku.
Stąd społeczny gniew zatacza coraz szersze kręgi. Upór i dociekliwość społeczeństwa obywatelskiego z Czech, Niemiec i Polski sprawił, że o kopalni zrobiło się głośno. W marcu zeszłego roku lokalni mieszkańcy złożyli petycję do Parlamentu Europejskiego podpisaną przez 13 tysięcy osób. Dzięki niej sprawa nabrała dodatkowego ciężaru, a europosłowie dyskutowali o Turowie podczas jednej z sesji PE. Podczas obrad przedstawiciele PiS-u Rejtanem bronili polskiego „brunatnego złota”.
Polski dialog jednostronny
Koncesja na wydobycie węgla w Turowie miała wygasnąć w kwietniu zeszłego roku, jednak miesiąc wcześniej została przedłużona do 2026 roku. Strona polska powtarza jak mantrę, że dalsze wydobycie węgla nie będzie miało wpływu na jakość życia mieszkańców przygranicznych miejscowości, chociaż jego eksploatacja ma mieć miejsce zaledwie 100 metrów od czeskiej granicy.
PGE umywa ręce wobec zarzutów o szkodliwą działalność odkrywki, argumentując, że podejmuje szereg działań, które wychodzą naprzeciw żądaniom strony czeskiej i niemieckiej, między innymi poprzez budowę „nowoczesnego ekranu przeciwfiltracyjnego, który ma chronić ujęcia wody pitnej”. Na zarządzanej przez koncern witrynie możemy przeczytać, że „kopalnia jest otwarta na dialog nawet w najbardziej skomplikowanych kwestiach”. Co ciekawe, zarówno strona niemiecka, jak i czeska podkreślają, że w trakcie postępowania koncesyjnego nie przeprowadzono żadnych konsultacji społecznych.
Polska spółka powołuje się na uzyskanie odpowiednich rekomendacji o środowiskowych uwarunkowaniach z Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska we Wrocławiu. W trakcie rozmów o przedłużeniu koncesji minister Michał Kurtyka nie przytoczył jednak tego argumentu. W uzasadnieniu możemy przeczytać, że „kontynuacja wydobycia węgla brunatnego i kopalin towarzyszących ze złoża Turów jest zgodna z zasadą racjonalnego gospodarowania złożem kopaliny. Wnioskowana zmiana pozwala na kontynuację wydobycia kopaliny, a w konsekwencji na dalsze funkcjonowanie elektrowni zapewniającej 7 procent krajowego zapotrzebowania na energię elektryczną, co jednocześnie oznacza, że przedmiotowa decyzja odpowiada interesowi publicznemu”.
Decyzja wydana przez polskie Ministerstwo Klimatu wzbudziła zdecydowany sprzeciw obu sąsiadów, którzy uważają, że ta decyzja naruszyła przepisy Unii Europejskiej.
Cierpliwość UE i sąsiadów na wyczerpaniu
Czesi zwrócili się w tej sprawie do Komisji Europejskiej, która częściowo przyznała im rację, stwierdzając, że strona polska w sposób błędny zastosowała przepisy dwóch unijnych dyrektyw. Pierwsza z nich dotyczy ochrony środowiska, a druga dostępu do informacji, bo proces decyzyjny niemal kompletnie pomijał nie tylko czeskich i niemieckich polityków, ale także stronę społeczną. Decyzja KE po części uznaje więc, że od maja zeszłego roku odkrywka działa nielegalnie.
Szereg uwag do tej decyzji złożyły również organizacje pozarządowe – między innymi stowarzyszenie Rozwój Tak – Odkrywki Nie (RT–ON), fundacja Frank Bold oraz polski, niemiecki i czeski oddział Greenpeace’u. W tej sprawie trwa obecnie postępowanie odwoławcze przed Generalną Dyrekcją Ochrony Środowiska.
Rząd w Pradze zapowiada dalsze działania, włącznie z opcją atomową – zaskarżeniem Polski do Trybunału Sprawiedliwości UE. Obecnie trwają negocjacje ostatniej szansy, udział bierze w nich czeski minister spraw zagranicznych Tomáš Petříček, który w ubiegłym tygodniu był w Warszawie, gdzie spotkał się z szefem polskiej dyplomacji Zbigniewem Rauem. Czesi przedstawili listę żądań, na czele z wypłatą rekompensat w wysokości ponad 30 milionów złotych za utratę dostępu do wody pitnej. Jeśli rozmowy zakończą się porażką, możemy spodziewać się wniosku do Trybunału. Jednak Praga zwleka z interwencją w TSUE również z innych powodów, które przybliżymy w kolejnym tekście.
Cierpliwość stracili również Niemcy. Burmistrz Żytawy (Zittau) wspólnie z przedstawicielami saksońskiego parlamentu złożyli własną skargę do KE w sprawie Turowa. Powody są jednoznaczne; z badań niemieckiego geologa dr hab. Ralfa E. Kruppa wynika, że kopalnia przyczyniła się do obniżenia wód gruntowych o ponad 100 metrów. W dalszej perspektywie prognozuje się spadek o kolejne 20 metrów. Daniel Gerber, poseł do landtagu w Saksonii, twierdzi, że od 1 maja 2020 roku „w Turowie trwa nielegalne wydobycie”, a „PGE nie traktuje tego wszystkiego poważnie, wiele dzieje się ukradkiem, nie ma komunikacji”.
PGE chce kopać do 2044
Co więcej, PGE chce zabiegać o przedłużenie koncesji aż do 2044 roku, orientacyjnej daty, kiedy ma wyczerpać się samo złoże. Te plany zdają się być kompletnie oderwane od rzeczywistości, biorąc pod uwagę zarówno kierunek europejskiej polityki klimatycznej, jak i ceny za emisję dwutlenku węgla, których wzrostowy trend sięgnął niedawno 40 euro za tonę, a tegoroczne prognozy mówią nawet o 80–90 euro. Dla porównania, jeszcze w 2018 roku ceny te wahały się w okolicach 7 euro. Jesienią zeszłego roku została również opublikowana praca „Analiza wpływu rozbudowy kopalni i elektrowni w Turowie na polskie zobowiązania w zakresie ochrony klimatu” napisana przez dr hab. inż. Zbigniewa Karaczuna z SGGW i dr Andrzeja Kassenberga z Instytutu na rzecz Ekorozwoju, którzy jednoznacznie wydali negatywną ocenę polskim staraniom o przedłużenie koncesji. „Wpływ, jaki działalność kopalni i elektrowni Turów wywierać będzie na klimat globalny, pogłębiać będzie wiele negatywnych zjawisk, które już dziś występują w sąsiedztwie tych obiektów: deficyt wody i rozszerzanie się leja depresyjnego wokół kopalni, zanieczyszczenie powietrza, ograniczanie różnorodności biologicznej”, zaznaczają autorzy.
Ponadto, z raportu Greenpeace Polska, analizującego dostępne publicznie informacje wynika, że „zdecydowana większość polskich systemowych elektrowni węglowych ma już harmonogram zamknięcia i przypada on najpóźniej do 2035 roku”, a jak informuje Barbara Oksińska z parkiet.com „Jeszcze w 2014 r. z węgla brunatnego pochodziło 35% produkowanej w Polsce energii elektrycznej. W 2018 r. było to 30%, a w 2020 r. już tylko 25%”. Decydenci w PGE z pewnością wiedzą o tych danych. Są więc świadomi, że ogłaszane plany są prawdopodobnie niemożliwe do zrealizowania. Działania spółki prawdopodobnie są podyktowane dbaniem o własny wizerunek, szczególnie wśród pracowników z kopalni i elektrowni Turów. Związkowcy oskarżają decydentów o brak szczerego dialogu, obawiają się o swoją przyszłość i są zdeterminowani do obrony miejsc pracy, tak długo jak nie zostanie im przedstawiona realna alternatywa.
Na chaosie w energetyce stracą mieszkańcy
Jednak trwania w tym klinczu może słono kosztować pracowników kompleksu i cały region. Najbliższe lata będą kluczowe w pozyskiwaniu środków z unijnego Funduszu na Rzecz Sprawiedliwej Transformacji, który za pomocą inwestycji w zielone technologie ma pomóc w przekształcaniu regionów górniczych. Jak przekonuje Anna Meres z Greenpeace Polska „warunkiem uzyskania finansowania dla regionu będzie podanie wcześniejszej daty zamknięcia całego kompleksu”. Jeżeli PGE będzie obstawać przy dalszym wydobyciu do roku 2044, może to oznaczać całkowite pozbawienie funduszy dla regionu, który ciągle ma w pamięci traumę poprzedniej transformacji i wałbrzyskie biedaszyby. Lokalni włodarze są tego świadomi, dlatego samorządowcy z terenu powiatu zgorzeleckiego podpisali Deklarację Współpracy „Łużycki Zielony Ład”, zakładającą odchodzenie od węgla brunatnego i zmianę modelu gospodarczego. Sygnatariusze podkreślają również, że „wygaszanie kompleksu Turów jest kluczowe dla pozyskania środków z Funduszu na rzecz Sprawiedliwej Transformacji”.
Jednak kluczowe są decyzje na szczeblu centralnym. Jest coraz mniej czasu na wdrożenie planów szybkiego odejścia od węgla. Na razie rząd, do spółki z PGE, zasłania się mglistymi deklaracjami, które mogą uspokoić nastroje w branży węglowej, ale w dłuższej perspektywie przyczynią się do pogłębienia opinii o Polsce jako węglowej monokulturze, zubożenia regionu i wielu osobistych tragedii.
Artykuł powstał w ramach projektu „Crossboarder” we współpracy z journalismfund.eu.
Dziennikarze Radek Kubala z „Deníka Referendum” i Jakub Bodziony z „Kultury Liberalnej,” wspólnie odsłaniają kontekst rozbudowy kopalni odkrywkowej w Turowie. Wkrótce okaże się kolejny tekst na ten temat, który przybliży zależności pomiędzy poszczególnymi podmiotami zaangażowanymi w sprawę dolnośląskiego kompleksu węglowego.
Zdjęcie użyte jako ikona wpisu, źródło: Greenpeace Czechy.