Jeden z najwybitniejszych przedstawicieli francuskiej szkoły historycznej Annales, Philippe Ariès, w swoim tekście „Pięć wariacji na cztery tematy” wyróżnia pięć modeli śmierci, które możemy zaobserwować na przestrzeni historii.
Pierwszy z nich, najczęściej występujący do X wieku, możemy nazwać śmiercią oswojoną. Drugi model, istniejący mniej więcej od XI do XV wieku, to śmierć własna. Człowiek zaczyna rozumieć, że jego czas na ziemi jest ograniczony. Oczywiście jest to także ten moment w historii, gdy dominuje nauka Kościoła, mówiąca o tym, że z ziemskich czynów zostaniemy rozliczeni w przyszłym życiu, dlatego należy prowadzić skromny i dobry żywot, koncentrując się na dobrach duchowych, a nie materialnych. XVI wiek to według Arièsa śmierć przedłużona i bliska, czyli taka, która zarazem przeraża i fascynuje. XVIII wiek zdominował model śmierci drugiego, czyli pojmowanie jej jako śmierci kogoś nam bliskiego, ważnego. To nasi bliscy są tymi, którzy odchodzą, umierają. O własnej śmierci nie myślimy. Ostatni model, który wyodrębnia francuski badacz, to śmierć odwrócona, którą można zaobserwować w XIX wieku. Śmierć wiąże się ze wstydem, czy wręcz wstrętem, jaki budzi w nas samo umieranie. Przestajemy umierać w swoich domach, przenosimy chorych do szpitali, gdzie nie są już „na widoku”. Śmierć wzbudza niechęć, a nawet odrazę. Nie potrafimy pogodzić się z jej istnieniem, nie umiemy jej wytłumaczyć, dlatego zaczynamy ją marginalizować.
Dziś zwykle pojmujemy śmierć jako konkretne symptomy naszego ciała. Starzenie się, choroba, rozpad, kalectwo – to one są dla nas synonimami umierania. Śmierć jest cielesna, a do tego mechaniczna, bezosobowa. Dominuje dyskurs naprawy ciała, które się zepsuło, zostało uszkodzone. Personel medyczny ma za zadanie odpowiednio zareagować, zrobić coś, by wyrwać chorego śmierci i jak najdłużej utrzymać przy życiu. Sprowadzenie kontaktu z umierającym do działań mechanicznych, medycznych to jednak o wiele za mało, by pomóc mu zrozumieć, a z czasem pogodzić się z faktem umierania. Bo tak naprawdę bardzo rzadko jesteśmy ze śmiercią oswojeni.
Rytuały, które odchodzą w niepamięć
O tym, że śmierć jest częścią życia nas wszystkich (choć trąci to banałem), przypomniała jesienią 2020 roku Angelika Kuźniak w swojej książce „Soroczka”, nad którą pracowała kilkanaście lat. O żałobie i odchodzeniu wyszło ostatnio sporo książek, by wymienić tylko „Nie ma” Mariusza Szczygła, „Kołysankę z huraganem” Justyny Wicenty, „Bezmatek” Miry Marcinów czy „Umarł mi” Ingi Iwasiów. Bardzo często są to jednocześnie portrety najbliższych, ważnych dla autorek i autorów osób.
W „Soroczce” jest inaczej. Kuźniak nie znała wcześniej swoich bohaterek i bohaterów. Jedzie do obcych osób, aby porozmawiać o śmierci, jej rytuałach, które koniecznie chce odnaleźć zwykle u najstarszego, odchodzącego już pokolenia i być może ocalić. Od dawna nie jesteśmy już społeczeństwem, które w pradziadkach i dziadkach chce widzieć mądrość pokoleń, wartą przekazania dalej tak, aby mogła trwać. Ilu z nas tak naprawdę rozmawiało z najstarszymi członkami naszych rodzin, żeby się czegoś dowiedzieć o otaczającym nas świecie i lepiej go zrozumieć? Jest raczej odwrotnie. To my chcemy tłumaczyć starszym świat, za którym nie nadążają. Dopiero po śmieci pradziadków i dziadków zaczynamy rozumieć, że przegapiliśmy jakąś szansę, że jest już za późno.
Angelika Kuźniak próbuje uchwycić tę krótką chwilę tuż przed. Przed utratą. Przed zapomnieniem. Przed wymazaniem z pamięci. Bohaterki i bohaterowie reportaży nie mają imion (choć imiona czasem pojawiają się w czasie opowieści w ustach samych rozmówczyń i rozmówców Kuźniak, kiedy używają ich, opowiadając o sobie). Mówi się o nich np. „ta, która tka”, „ta, która śni”, „ten, który czyta baśnie”, „ten, który nosi maski”. Większość to osoby z mniejszych miejscowości czy wsi, gdzie zawsze istniały pewne zwyczaje i rytuały związane z życiem codziennym, pracą, a także ze śmiercią.
Część z tych rytuałów przywędrowała też do dużych miast, ale dziś patrzymy na nie raczej z przymrużeniem oka. Tak jak na przykład na wiarę w to, że zmarły powinien być pogrzebany przed niedzielą, bo jeśli nie, zabierze ze sobą kolejną osobę z rodziny. U Kuźniak pojawia się też popularna kiedyś figura płaczek, które dziś już praktycznie nie występują. Czuwanie nad otwartą trumną w domu zastąpiło krótkie pożegnanie w kostnicy i domu pogrzebowym. Niektórzy z nas znajdą jeszcze w albumach ze zdjęciami czarno-białe fotografie zmarłych leżących w swoich domach w otwartych trumnach, ale to także zwyczaj, który nie jest w zasadzie praktykowany. Reporterka pełni więc w pewnym sensie rolę etnolożki, zapisującej świat, którego praktycznie już nie ma i którego resztki, żyjące w pamięci starszych pokoleń, za chwilę odejdą wraz z nimi.
Przed Bogiem chcę stanąć w błękitnym kolorze
Centrum wszystkich opowieści i jednocześnie ich punktem wyjścia są ubrania, które bohaterowie i bohaterki przygotowali na swój pogrzeb. Czasem kilka, innym razem kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt lat temu. Tytułowa „soroczka” to tak zwana „śmiertelnica”, czyli lniana koszula, która jest tkana specjalnie do trumny. Najlepiej z lnu, który rośnie przy domu. Zwyczaj tkania soroczki zanika, ale część bohaterek doskonale go pamięta i kultywuje. Każdy inaczej traktuje strój do trumny. Większość bohaterek i bohaterów to osoby wierzące, dla których śmierć to rodzaj przejścia do innego świata, spotkania z Bogiem, dlatego do ubrań przykładają dużą wagę. Niektóre bohaterki stawiają na czerń, białe kołnierzyki, eleganckie pantofle. Inna przekonuje, że najważniejsza jest wygoda, bo przecież nie wiemy, czy nie będzie się trzeba sporo nachodzić w przyszłym życiu. Jeszcze inna chce stanąć przed Bogiem w błękitnym kolorze, w którym jej po prostu do twarzy.
Angelika Kuźniak rozmawia o ubraniach wiszących w szafach, co jakiś czas odświeżanych, a czasem nawet wymienianych, ale rozmawia też o oswajaniu śmierci, o docenieniu wszystkich wydarzeń, które spotykają człowieka w trakcie jego życia, o sensie bólu i cierpienia, a może o jego braku. Opowieści rodzinne, prywatne dramaty, spełnione i niespełnione miłości mieszają się tu z wielką historią, która wywarła wpływ na życie bohaterów – wojna, przesiedlenia, tułaczka. Intymne opowieści bohaterów i bohaterek książki ilustrują dodatkowo fotografie Anny Bedyńskiej. Upozowane niczym martwe natury elementy trumiennej garderoby dopełniają te historie, ich osobność, a jednocześnie uniwersalność. Każdy kolejny rozdział książki otwiera też zwrotka pieśni pustej nocy. Są to pieśni pogrzebowe wykonywane podczas czuwania przy zmarłym. W wielu regionach Polski, na przykład na Podlasiu czy Kaszubach, po czyjejś śmierci następowało trzydniowe śpiewanie i czuwanie przy zmarłym. Dziś te pieśni najczęściej śpiewa się w noc bezpośrednio poprzedzającą pochówek.
Właśnie do tego zwyczaju odwołują się bohaterki i bohaterowie książki, dzieląc się z reporterką swoim wyobrażeniem, jak będzie wyglądała ta noc w ich przypadku. A może raczej – jak chcieliby, aby wyglądała. Niektórzy poinstruowali dzieci, rodzinę, sąsiadów, inni nie rozmawiali z bliskimi zbyt wiele o swojej śmierci. Reporterka próbuje opisać postawy, które przyjmują rozmówczynie i rozmówcy wobec zbliżającej się śmierci, ale czy możemy posłużyć się tym opisem jak instrukcją godnego umierania? Czy cudze opowieści, nawet jeśli mają wspólny mianownik, pozwolą nam przygotować się na własną śmierć?
Nie. Ale nie taka jest rola tej książki. Zebrane przez Angelikę Kuźniak opowieści zamykają w sobie pamięć i przemijanie, ale ostatecznie dają też rodzaj pewnej nadziei. Nadziei, że jest jakieś „później”. Nie tylko pustka.
Książka:
Angelika Kuźniak, „Soroczka”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2020.