W 2020 roku w Polsce zmarło ponad 476 tysięcy osób, czyli o 67 tysięcy więcej niż w roku poprzednim. To najwięcej od II wojny światowej. Jak na razie w 2021 roku nie jest lepiej – według danych z Rejestru Stanu Cywilnego, w pierwszych 9 tygodniach obecnego roku zmarło o ponad 24 procent więcej osób niż w analogicznym okresie w 2020 roku. Jednocześnie w 2020 roku urodziło się około 355 tysięcy osób, czyli najmniej od kilkunastu lat. W ciągu roku ubyło ponad 120 tysięcy Polaków.
Będzie nas ubywać więcej. Jeżeli w trendach demograficznych nic się nie zmieni, to w ciągu dekady liczba Polaków będzie malała szybciej niż w czasie obecnej pandemii. Jak zwracał uwagę Jakub Sawulski w książce „Pokolenie ‘89”, żeby odwrócić wyraźny spadek liczby urodzeń, z którym mamy do czynienia przez cały okres trwania III RP, należało stworzyć możliwie cieplarniane warunki do posiadania dzieci pokoleniu wyżu demograficznego z lat 80. XX wieku, kiedy było ono w wieku umożliwiającym posiadanie dzieci. Ale to już za nami. W okresie rządów PiS-u pojawił się program Rodzina 500+, który miał poprawić dzietność – jednak eksperci od demografii od początku mówili, że program nie przyniesie efektu demograficznego. Jednocześnie od czasu wstąpienia Polski do UE z naszego kraju wyjechało około 2,5 miliona osób.
Wszystko to powoduje, że wkrótce będziemy mierzyć się z następującą rzeczywistością. Z jednej strony, będzie coraz większy udział osób starszych w populacji. W ciągu dwóch dekad wyż demograficzny początku lat 80. XX wieku zacznie wchodzić w wiek emerytalny. Z drugiej strony, w gospodarce będzie brakować pracowników. Według analizy firmy doradczej PwC z 2019 roku, już do 2025 roku w Polsce będzie brakować 1,5 miliona pracowników. A potem więcej.
Co dalej? Ludzie będą przyjeżdżać do Polski. W kolejnych latach i dekadach w Polsce pojawią się miliony osób, które przyjadą do nas w poszukiwaniu pracy i lepszego życia. To nie jest opinia, lecz rzeczywistość – w tej sprawie decyzja została już podjęta. To prawda, w kampanii wyborczej w 2015 roku PiS prowadziło agresywną kampanię przeciwko migrantom. Jarosław Kaczyński publicznie zastanawiał się nad tym, jakie przenoszą choroby.
Jednak praktyka jest inna. Jak pisaliśmy już kilka lat temu w „Kulturze Liberalnej”, to rząd Prawa i Sprawiedliwości jest tym, za którego czasów Polska przyjęła najwięcej imigrantów w historii III RP. Jak wyjaśniał wówczas Paweł Kaczmarczyk, dyrektor Ośrodka Badań nad Migracjami UW, „w roku 2017 Polska stała się globalnym liderem, jeśli chodzi o import cudzoziemskiej sezonowej, krótkoterminowej siły roboczej. Większym niż Stany Zjednoczone”. Podsekretarz stanu w rządzie PiS-u Paweł Chorąży mówił w rozmowie z „Kulturą Liberalną”, że dla imigracji nie ma alternatywy – i wkrótce został wyrzucony z rządu, ponieważ rzekomo „zagalopował się w wypowiedziach”.
Rząd udawał, że sprawy nie ma. Tymczasem od 2015 roku liczba cudzoziemców zgłoszonych do ZUS-u wzrosła czterokrotnie i na koniec 2020 roku wynosiła ponad 700 tysięcy osób. Z kolei GUS szacował liczbę obcokrajowców w Polsce na koniec 2019 roku na ponad 2 miliony osób, z tego ponad 1,3 miliona obywateli Ukrainy. Realne pytanie dotyczy zatem tego, czy dopuścimy fakty do świadomości – czy weźmiemy odpowiedzialność za decyzję, którą sami jako Polacy podjęliśmy. Jeśli tak się stanie, będzie to oznaczało, że powinniśmy przekształcić spontaniczny proces, w którym przyjeżdżają do nas traktowani przede wszystkim usługowo pracownicy, w rozsądną i odpowiedzialną politykę imigracyjną.
Ekonomista Marcin Piątkowski proponował w książce „Europejski lider wzrostu”, będącej historią polskiego sukcesu gospodarczego ostatnich 30 lat, żeby potraktować wyzwanie związane z imigracją jako okazję do przyciągnięcia do Polski młodych i zdolnych ludzi ze świata. Jak pisze Piątkowski, „ostatecznym celem polityki imigracyjnej mogłoby być zwiększenie liczby mieszkańców Polski do 50 milionów w 2050 roku”. Propozycja Piątkowskiego jest ambitna i odważna – koncentruje się na tym, jak zbudować w Polsce potężne państwo i nowoczesną gospodarkę. I pewnie w najbliższym czasie żadna partia polityczna nie będzie chciała podpisać się pod podobnym projektem. Jednak nacjonalistyczny szantaż PiS-u, który utrudnia racjonalną rozmowę na temat imigracji, z czasem będzie słabnąć pod wpływem obiektywnych okoliczności. Dlatego politycy powinni szykować się do sytuacji, w której program polityki imigracyjnej będzie ważnym składnikiem polskiej polityki w ogóle. Przecież już dzisiaj warunki pandemii w istotny sposób wpływają na życie tysięcy imigrantów, którzy żyją i pracują w Polsce.
Jeśli tego rodzaju świadomej i otwarcie opowiedzianej polityki nie będzie, ryzykujemy tym, że w perspektywie paru lat mogą pojawić się poważne napięcia społeczne na tle etnicznym. Z pewnością znajdą się siły polityczne, które przy okazji tego czy innego kryzysu będą chciały przekierować frustrację i gniew na „nowych”, „przybyszów”. W czasie ostatnich kampanii wyborczych straszenie ludzi mniejszościami było głównym motorem politycznym Prawa i Sprawiedliwości. Jeśli jednak zgodzimy się na to, że prowadzimy politykę imigracyjną, a przyjeżdżający do Polski przybysze to są „nasi ludzie”, których chronimy i dla których jesteśmy braćmi i siostrami, którzy wspólnie z nami poszukują dobrego życia dla siebie i swoich dzieci, to pole dla agresji przeciwko „obcym” będzie znacznie mniejsze. W tym celu musimy wyobrazić sobie Polskę, która jest godnym domem dla naszych nowych przyjaciół.
Źródło ilustracji użytej jako ikona wpisu: Wikimedia Commons.