Dwa zdarzenia z ostatniego tygodnia: prezes Sądu Najwyższego wypowiedziała się w sprawie próby uchylenia immunitetu trzem sędziom Sądu Najwyższego oraz został wyznaczony termin, w którym ma zapaść decyzja, czy prokurator może zatrzymać sędziego Igora Tuleyę. Na temat żadnej z tych spraw nie da się wyrobić sobie zdania, nie rozpisując wcześniej ról: kto chce zatrzymać kogo i kto w tym dramacie jest dobry, a kto zły w systemie wartości odbiorcy. A konkretnie, po której stronie w instytucjach podzielonych na „z nadania PiS-u” i „nie z nadania PiS-u” znajdują się główni aktorzy wydarzeń. Prawo w Polsce straciło moc rozsądzającą, teraz silniejsze jest tło polityczne.

Opiszę te wydarzenia najpierw bez didaskaliów. Pierwsze: prezes Sądu Najwyższego opublikowała swoje stanowisko w sprawie wniosku prokuratury o uchylenie immunitetu trzem sędziom SN. Sędziowie mieli przyczynić się do tego, że dwie osoby spędziły w więzieniu więcej czasu, niż powinny (dokładnie – miesiąc więcej). Prokuratorzy chcą im zarzucić nieumyślne niedopełnienie obowiązku.

Obywatel, który żyje w państwie praworządnym, podczas czytania takiej wiadomości odruchowo czuje ulgę: przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości dążą do wyczyszczenia praktyki sądowej i śledczej z wszelkich zaniedbań, nawet miesiąc spędzony w więzieniu bezprawnie to o wiele za dużo, wspaniale, że prokuratura tak dobrze pracuje dla naszego dobra.

W państwie, w którym praworządność jest od lat łamana, pojawiają się zaraz pytania: Którzy prokuratorzy domagają się zatrzymania? Czy to ci zesłani z dala od swojego miejsca zamieszkania za nieposłuszeństwo, czy lojalni wobec prokuratora generalnego, a więc ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, polityka rządzącej koalicji, znanego w dodatku z konsekwencji w dopinaniu swego. I o których sędziów Sądu Najwyższego chodzi? Czy tych, którzy trafili tam z nadania władzy, czy tych, którzy byli tam wcześniej, niezależnie od PiS-u?

Czytamy więc dalej, tym razem z didaskaliami. Sędziowie, o których upomina się prokuratura, to osoby znane z krytyki władz, jeden z nich, Włodzimierz Wróbel, był kontrkandydatem obecnej I Prezes SN na to stanowisko, a za zaniedbania, o które się ich podejrzewa, zostali już ukarani inni pracownicy sądów. Prokuratorzy, którzy złożyli wiosek o uchylenie immunitetów, działają w imieniu Prokuratury Krajowej, a więc instytucji podporządkowanej Zbigniewowi Ziobrze, wniosek złożyli do Izby Dyscyplinarnej, która jest zależna od polityków, a stanowisko w sprawie immunitetów wyraziła I Prezes SN Małgorzata Manowska, dawna współpracowniczka ministra Ziobry i osoba wskazana na swoją funkcję w SN przez rządzących polityków. Jej stanowisko, że nie ma podstaw do ścigania sędziów, zaskakuje, ale dopiero, kiedy wiemy, kto jest kim w tej układance.

Ciężko czyta się tekst, w którym autor, przyszły prawnik, w wieku jak najbardziej właściwym do bycia idealistą, popada w rezygnację, bo zderza się z jawną profanacją fundamentów państwa prawa, które w jego naukowym i zawodowym rozwoju powinny być traktowane jak świętość. | Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin

Druga sprawa jest o wiele łatwiejsza. Sędziego Igora Tuleyi nie trzeba przedstawiać: niezłomny, niepoddający się presji władzy sędzia, który z racji częstej obecności na okładkach poczytnych pism strony opozycyjnej wobec władzy (ostatnia w „Newsweeku” –  z tytułem „Łańcuch i kajdanki” oraz leadem: „Wstaje o piątej, zakłada biała koszulę, bo mogą przyjść po niego każdego dnia”) odgrywa wręcz rolę praworządnościowego celebryty. Pod koniec ubiegłego tygodnia w SN został wyznaczony termin posiedzenia Izby Dyscyplinarnej, która ma zdecydować, czy wydać zgodę na zatrzymanie i doprowadzenie sędziego do prokuratury.

Didaskalia w tym wypadku wydają się zbędne, ale dla porządku uzupełnię. O sędzim już napisałam, Izba Dyscyplinarna to ta powołana w wyniku „reformy” sądownictwa autorstwa Zbigniewa Ziobry i PiS-u, a więc upolityczniona, a sprawę ma rozpatrywać prokurator Adam Roch, współpracownik Zbigniewa Ziobry znany z tego, że przesłuchiwał w szpitalu kobietę w trakcie porodu. Teraz już wszystko wiadomo. Kiedy więc adwokat sędziego Tuleyi Jacek Dubois wzywa do jego obrony, do obecności organizacji społecznych w roli obserwatorów na utajnionym procesie, od razu wiadomo, jak się do tego odnieść. Kiedyś dominującą reakcją byłaby potrzeba poznania wyroku sądu w tej sprawie, teraz na wyrok nikt nie czeka, bo przed jego zapadnięciem wiadomo, kto w tej sprawie działa po stronie dobra, a kto po stronie zła. Wyrok nam nic nie powie, znacznie więcej dowiemy się, analizując kto stoi za sędzią, a kto za podsądnym. W państwie PiS-u to nie prawo decyduje o racji.

Zdolność do zrozumienia wydarzeń w wymiarze sprawiedliwości stała się zależna od zdolności czytania między wierszami, umiejętności dopasowywania treści do opcji politycznej. Gdybyśmy dziesięć lat temu czytali, że w Prokuraturze Krajowej powstaje komórka, która ma wyjaśnić patologie w sądownictwie, bylibyśmy usatysfakcjonowani. Nigdy dość dbania o przejrzystość i czystość wymiaru sprawiedliwości, system domaga się uporządkowania, im więcej działań w tym kierunku, tym lepiej. Teraz takie działania trzeba przesiać przez odpowiedni filtr, żeby ocenić, czy stoi za nimi racja, czy bezprawie. Zdolność do czytania między wierszami mają świetnie wypracowaną pokolenia, które pamiętają dobrze czasy PRL. Teraz znowu się ona przydaje.

Łatwiej to znieść, kiedy chodzi o propagandę. Media nie decydują o ludzkim losie tak bezpośrednio i wprost jak sądy. Jednak porządek prawny ustalony po 1989 roku to dorobek, z którego pokolenie dorastające w czasach transformacji było dumne. Dostaliśmy realne prawa obywatelskie oraz ich rzecznika, dostaliśmy wolne sądy i niezależnych od polityków prokuratorów, dostaliśmy normującą działanie państwa prawa konstytucję. Pamiętam atmosferę na zajęciach z prawa konstytucyjnego, unosił się nad nimi duch świętych zasad praworządności, coś z pewnością wzniosłego. Dla studentki z czasów transformacji, która dorastała w PRL, świadomość wagi podstawowych zasad ustrojowych, takich jak trójpodział władzy, była jak sacrum. Dlatego współczuję obecnym studentom, którzy poznają mechanizmy sterujące państwem w trakcie obecnego kryzysu.

„Trudno studiować prawo, kiedy ono nic nie znaczy” – napisał w poprzednim wtorkowym felietonie Samuel Shannon, współpracownik „Kultury Liberalnej” i student IV roku prawa Uniwersytetu Warszawskiego.  „Z roku na rok coraz ciężej mi w przepisach i zasadach, których się uczę, dostrzegać coś więcej niż tylko tekst na papierze” – pisze. „Wiara w nienaruszalność norm oraz ich mądrość zanika w państwie PiS-u. Tym samym ginie też poczucie sensu dalszego ich zgłębiania”.

Ciężko czyta się tekst, w którym autor, przyszły prawnik, w wieku jak najbardziej właściwym do bycia idealistą, popada w rezygnację, bo zderza się z jawną profanacją fundamentów państwa prawa, które w jego naukowym i zawodowym rozwoju powinny być traktowane jak świętość. Studiując prawo i jednocześnie żyjąc w Polsce, on oraz jego koleżanki i koledzy doświadczają dysonansu, bo idee, którymi zakażają ich profesorowie, są traktowane jak niewiele warte w prawdziwym życiu. Jak wierzyć w najwyższą wagę zasady trójpodziału władzy, w którym władze są od siebie niezależne, kiedy jest się świadkiem procesu, w którym władza wykonawcza i ustawodawcza przejmuje kontrolę nad władzą sądowniczą. Jak żyć w przeświadczeniu o nienaruszalności podziału, kiedy prokuratura chce doprowadzić sędziego na przesłuchanie z powodów politycznych? Dla przyszłych prawników taki dysonans jest tym, czym dla przyszłego lekarza byłoby oglądanie w szpitalach praktyki dosypywania pacjentom do leków trucizny. Czym skończy się taki dysonans? Umocnieniem w przekonaniu o konieczności obrony zasad, czy cynicznym brakiem wiary w nie?

W projekcie dokumentowania kryzysu praworządności prowadzonym przez „Kulturę Liberalną” rozmawiamy z prawnikami na temat procesu naruszania podstawowych zasad ustrojowych czy kolejnych etapów niszczenia państwa prawa. Słuchając profesorów prawa, trudno nie pomyśleć o tym, że musi im być ciężko, kiedy widzą, jak system składany z taką uwagą jest teraz lekko oraz instrumentalnie traktowany. Jak zasady, które ucierały się w burzliwych debatach prawniczych, można teraz zabijać cynizmem, nie licząc się ani z ich duchem, ani z literą. Ciekawe, jak profesorowie układają się z tym, że muszą przekazać swoim studentom idee i wytłumaczyć to, co dzieje się teraz w państwie.

Zamierzamy ich o to zapytać w najbliższych wydaniach „Kultury Liberalnej”. Proces kształtowania przyszłych prawników jest jednym z ważniejszych elementów tworzenia ładu konstytucyjnego na nowo i zabezpieczenia się przed kryzysami takimi, jak ten w przyszłości. Może dotychczas w procesie tym coś szwankowało, skoro władza tak lekceważy sobie prawo, a przecież sprawują ją prawnicy – są nimi prezes PiS-u i prezydent.

Zachęcamy też Państwa do dyskusji. Chętnie poznamy Wasze opinie o tym, jak posklejać rzeczywistość z duchem prawa, który unosi się na uniwersytetach.

Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: Sebastian Voortman; Źródło: Pexels